Rozdział 23
Pechowa impreza
***Perspektywa Nico***
Trochę potrwało zanim jej słowa doszły do mnie.
- Słyszysz, co mówisz?- zdekoncentrowałem się.
- To jedyne wyjście- powiedziała cicho. No ciszej się chyba nie dało.
- Ale czy ty siebie słyszysz?!- wściekłem się. Chciałem pomóc Marcie przez to przejść, a ta wyskakuje mi z wiadomością, że musimy ją zabić?
- Nico, uspokój się. Nie krzycz tak... Wiesz, że Gaja wszędzie ma swoich szpiegów. Jak dowiedzą się, co zamierzamy...
- A powiedz mi skąd mam mieć pewność, że ty nie jesteś jej szpiegiem?- warknąłem.- Ty zamierzasz. Nie mieszaj mnie w to- dodałem.
Wstałem i ruszyłem w kierunku Domku Zeusa.
- Nico...- Annabeth próbowała mnie powstrzymać.- Nico!
Zatrzymałem się. Byłem tak zły, że nie miałem ochoty na jej durne wytłumaczenia.
- Co?! Kogo jeszcze musimy zabić, bo jest niebezpieczny...?- wypaliłem przez zęby. W jej oczach pojawiły się łzy. Zdumiałem się, gdyż dawało mi to satysfakcję.
- Chcę tylko powiedzieć, że nie jestem żadnym szpiegiem Gai, ok?- patrzyła na mnie błagająco.- Musisz mi zaufać...
Zrobiło mi się głupio. Jak mogłem ją oto oskarżyć.
- Ufam- uśmiechnąłem się tak, na ile było mnie stać w tej sytuacji.- Ale nie chcę jej... zabijać. Po prostu nie potrafiłbym.
Teraz wydawało mi się, że to w moim oku zakręciła się łza.
- Ja też nie. Jednak zrozum. Gaja mówiła, że konieczne jest, żeby umarła... Jak ona jej nie zabije, to zrobi to ktoś inny... Wiesz ile stworzeń jest na tym świecie, dla których Martha jest zagrożeniem...
- Masz na myśli inne wampiry?- zapytałem.
- Może. Nie znam ich zamiarów, ale lepiej byłoby, żeby nie wychodziła im na przywitanie.
Pokiwałem głową. Wiem, że miała rację...
- A teraz zastanów się. Lepiej żeby zabiła ją Gaja lub jeszcze ktoś inny... czy może my...
- Nikt- burknąłem.- Tak byłoby najlepiej...
- Poczekamy. Pamiętasz jak Martha miała pójść do Rachel po przepowiednie?
- No tak.
- Musimy wiedzieć jaka była jej treść.
- Jak chcesz to zrobić? Ona ci nigdy nie powie.
- Musimy spróbować. Po prostu zapytamy... A przy okazji powiemy jej całą prawdę. Sama zadecyduje, kto ją zabije...
- Zwariowałaś- mruknąłem. Nadal nie podobał mi się ten pomysł...
- Musisz zrozumieć... Jak mam ci udowodnić, że to konieczne...
- Może postaw się na moim miejscu, co? To wina mojego ojca... Nie pozwolę, żeby ich plan się powiódł...
- Właśnie. Jeżeli im przeszkodzimy...
- Jakim kosztem? Ann, oni też chcą ją zabić...
- Jak zrobimy to pierwsi, to wtedy ich plan nie wypali- próbowała mnie przekonać. W końcu przytaknąłem, ale to jeszcze nie koniec. Muszę działać na własna rękę...
- To jedyne wyjście- powiedziała cicho. No ciszej się chyba nie dało.
- Ale czy ty siebie słyszysz?!- wściekłem się. Chciałem pomóc Marcie przez to przejść, a ta wyskakuje mi z wiadomością, że musimy ją zabić?
- Nico, uspokój się. Nie krzycz tak... Wiesz, że Gaja wszędzie ma swoich szpiegów. Jak dowiedzą się, co zamierzamy...
- A powiedz mi skąd mam mieć pewność, że ty nie jesteś jej szpiegiem?- warknąłem.- Ty zamierzasz. Nie mieszaj mnie w to- dodałem.
Wstałem i ruszyłem w kierunku Domku Zeusa.
- Nico...- Annabeth próbowała mnie powstrzymać.- Nico!
Zatrzymałem się. Byłem tak zły, że nie miałem ochoty na jej durne wytłumaczenia.
- Co?! Kogo jeszcze musimy zabić, bo jest niebezpieczny...?- wypaliłem przez zęby. W jej oczach pojawiły się łzy. Zdumiałem się, gdyż dawało mi to satysfakcję.
- Chcę tylko powiedzieć, że nie jestem żadnym szpiegiem Gai, ok?- patrzyła na mnie błagająco.- Musisz mi zaufać...
Zrobiło mi się głupio. Jak mogłem ją oto oskarżyć.
- Ufam- uśmiechnąłem się tak, na ile było mnie stać w tej sytuacji.- Ale nie chcę jej... zabijać. Po prostu nie potrafiłbym.
Teraz wydawało mi się, że to w moim oku zakręciła się łza.
- Ja też nie. Jednak zrozum. Gaja mówiła, że konieczne jest, żeby umarła... Jak ona jej nie zabije, to zrobi to ktoś inny... Wiesz ile stworzeń jest na tym świecie, dla których Martha jest zagrożeniem...
- Masz na myśli inne wampiry?- zapytałem.
- Może. Nie znam ich zamiarów, ale lepiej byłoby, żeby nie wychodziła im na przywitanie.
Pokiwałem głową. Wiem, że miała rację...
- A teraz zastanów się. Lepiej żeby zabiła ją Gaja lub jeszcze ktoś inny... czy może my...
- Nikt- burknąłem.- Tak byłoby najlepiej...
- Poczekamy. Pamiętasz jak Martha miała pójść do Rachel po przepowiednie?
- No tak.
- Musimy wiedzieć jaka była jej treść.
- Jak chcesz to zrobić? Ona ci nigdy nie powie.
- Musimy spróbować. Po prostu zapytamy... A przy okazji powiemy jej całą prawdę. Sama zadecyduje, kto ją zabije...
- Zwariowałaś- mruknąłem. Nadal nie podobał mi się ten pomysł...
- Musisz zrozumieć... Jak mam ci udowodnić, że to konieczne...
- Może postaw się na moim miejscu, co? To wina mojego ojca... Nie pozwolę, żeby ich plan się powiódł...
- Właśnie. Jeżeli im przeszkodzimy...
- Jakim kosztem? Ann, oni też chcą ją zabić...
- Jak zrobimy to pierwsi, to wtedy ich plan nie wypali- próbowała mnie przekonać. W końcu przytaknąłem, ale to jeszcze nie koniec. Muszę działać na własna rękę...
***Perspektywa Marthy***
Ciepło ogarnęło moje ciało. Ledwie je czułam, mimo że wodę miałam podkręconą na 85 stopni. Była to i tak już maksymalna temperatura. Zazwyczaj wystarczało mi tylko 40 stopni. Z zimną było identycznie. Ledwo ją czułam. To było irytujące. Kiedy wyszłam spod prysznica, spojrzałam w lustro. Można powiedzieć, że w ogóle się nie zmieniłam, ale w środka czułam się przygnębiona, zmęczona... Może trochę głodna. Zerknęłam na butelkę z wodą, która stała na zlewie. Nico kazał mi to wypić. Nie wiem co to było, ale nie wyglądało najlepiej. On natomiast twierdził, że doda mi to sił. Chwyciłam butelkę. Odkręciłam zakrętkę i wzięłam łyk. Niczego mi to nie przypominało. Smak był taki nijaki, ale rzeczywiście poczułam się lepiej. Odstawiłam ją na swoje miejsce, ubrałam się w luźne dresy i wyszłam z łazienki. Nie miałam na nic ochoty. Weszłam do salonu, walnęłam się na kanapę i włączyłam telewizor. Przeskakiwałam z kanału na kanał, ale nic nie przyciągnęło mojej uwagi. Wreszcie zdecydowałam, że pora coś przekąsić. Gdy znalazłam się w naszej mizernej kuchni, ogarnęła mnie złość. Kolacja będzie za jakieś 2 h, a u nas nie ma praktycznie niczego co mogłabym zjeść. Na początek zrobiłam sobie kanapkę z tym co znalazłam. Ale po tym zwiększyłam tylko swój apetyt. Otworzyłam lodówkę. Wydawało mi się, że zaraz umrę z głodu. W ustach miałam sucho, a w brzuchu totalną pustkę. W zamrażarce znalazłam kawałki mrożonego, surowego mięsa. Wyglądało niesmacznie i obrzydliwie, ale nie miałam wyboru. Nie mogłam wybrzydzać... Jeszcze chwilę, a zjadłabym tynk ze ściany, byle tylko mieć coś w buzi. Szczęka strasznie mnie bolała, jakby za chwile miała się rozsadzić. Czułam krew, która pulsowała mi w całym ciele. Nie mogłam się skupić. Wzięłam kęs. Kiedy zanurzyłam zęby w mięsie, poczułam chwilową ulgę. Nie smakowało to może rewelacyjnie, ale pomogło. Gdy zjadłam jeden kawałek, zabrałam się za drugi, potem trzeci. Jadłam tak łapczywie, że sama się nie poznawałam. Nie mogłam się pohamować. To było okropne. W pewnej chwili coś przykuło moją uwagę. Drzwi. Zaskrzypiały. Ktoś wszedł. Słyszałam jak stawia kroki... Nagle usłyszałam znajomy głos. Odetchnęłam z ulgą.
- Idziesz na tą imprezę, którą szykuje Annabeth?!- zawołała Thalia.- Ciekawe dlaczego dopiero teraz się o niej dowiedziałam?! Myślisz, że jestem tam mile widziana?
Wparowała do kuchni i zamurowało ją. W sumie nie dziwię się. Zastała mnie, jedzącą surowe mięso.
- A ty to się dobrze czujesz?- spytała zaskoczona.
- Zgłodniałam- mruknęłam. Otworzyła oczy ze zdumienia.
- Nie wnikam.
Trochę dziwnie się czułam, ale cóż. To nie moja wina, że nikt nie poszedł po zakupy...
- Wracając do tej imprezy...- siostra wróciła do tematu.- Skoro dowiedziałam się dopiero teraz, to może Ann nie chce, żebym tam poszła...
- Daj spokój. Przygotowania zaczęły się dzisiaj- uśmiechnęłam się.- Annabeth sama nie wiedziała, że robi tą imprezę.
- W sumie masz rację. Muszę się jakoś przygotować. A ty...- spojrzała na mnie, po czym wskazała na resztki mięsa.- Weź to zjedz do końca albo wyrzuć...
- Jasne. Posprzątam. Nie musisz się przejmować...
- To dobrze. I zastanów się, czy na pewno nie chcesz jechać do lekarza- rzuciła, a potem zniknęła w pokoju obok.
Osunęłam się po ścianie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Czułam się okropnie. Zupełnie nie kontrolowałam całej tej sytuacji... Znów usłyszałam jak ktoś wchodzi. Moim oczom ukazała się osoba, z którą miałam najmniejszą ochotę rozmawiać.
- Co ty tu robisz?- zapytałam.
- Chciałem zobaczyć jak sobie radzisz...
- Nie potrzebuję niańki- warknęłam.
Syn Hadesa podszedł do stołu, na którym zostały resztki mojego obiadu. Spojrzał na mnie, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Jesteś pewna?
Nico pomógł mi to wszystko ogarnąć, a gdy skończyliśmy, siedzieliśmy w milczeniu na kanapie.
- Co się stało?- przerwał ciszę, która panowała.
- Nie wiem. Byłam głodna. I tyle.
- Głodni ludzie nie jedzą surowego mięsa...
- Powiedziałam, że nie wiem, co się stało... Nie panowałam nad tym, jasne?
Wyglądał na zdenerwowanego.
- Muszę się ciebie o coś zapytać...
- O co chodzi?- wypaliłam.
- Idziesz na tą imprezę, którą szykuje Annabeth?!- zawołała Thalia.- Ciekawe dlaczego dopiero teraz się o niej dowiedziałam?! Myślisz, że jestem tam mile widziana?
Wparowała do kuchni i zamurowało ją. W sumie nie dziwię się. Zastała mnie, jedzącą surowe mięso.
- A ty to się dobrze czujesz?- spytała zaskoczona.
- Zgłodniałam- mruknęłam. Otworzyła oczy ze zdumienia.
- Nie wnikam.
Trochę dziwnie się czułam, ale cóż. To nie moja wina, że nikt nie poszedł po zakupy...
- Wracając do tej imprezy...- siostra wróciła do tematu.- Skoro dowiedziałam się dopiero teraz, to może Ann nie chce, żebym tam poszła...
- Daj spokój. Przygotowania zaczęły się dzisiaj- uśmiechnęłam się.- Annabeth sama nie wiedziała, że robi tą imprezę.
- W sumie masz rację. Muszę się jakoś przygotować. A ty...- spojrzała na mnie, po czym wskazała na resztki mięsa.- Weź to zjedz do końca albo wyrzuć...
- Jasne. Posprzątam. Nie musisz się przejmować...
- To dobrze. I zastanów się, czy na pewno nie chcesz jechać do lekarza- rzuciła, a potem zniknęła w pokoju obok.
Osunęłam się po ścianie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Czułam się okropnie. Zupełnie nie kontrolowałam całej tej sytuacji... Znów usłyszałam jak ktoś wchodzi. Moim oczom ukazała się osoba, z którą miałam najmniejszą ochotę rozmawiać.
- Co ty tu robisz?- zapytałam.
- Chciałem zobaczyć jak sobie radzisz...
- Nie potrzebuję niańki- warknęłam.
Syn Hadesa podszedł do stołu, na którym zostały resztki mojego obiadu. Spojrzał na mnie, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Jesteś pewna?
Nico pomógł mi to wszystko ogarnąć, a gdy skończyliśmy, siedzieliśmy w milczeniu na kanapie.
- Co się stało?- przerwał ciszę, która panowała.
- Nie wiem. Byłam głodna. I tyle.
- Głodni ludzie nie jedzą surowego mięsa...
- Powiedziałam, że nie wiem, co się stało... Nie panowałam nad tym, jasne?
Wyglądał na zdenerwowanego.
- Muszę się ciebie o coś zapytać...
- O co chodzi?- wypaliłam.
- O przepowiednie. Pamiętasz ją?
Patrzyłam na niego zaskoczona.
- Po co ci ona?
- Jeżeli poznam jej treść będę mógł ci pomóc...
- Zapisałam ją, bo z pamięcią to u mnie słabo- wstałam i podeszłam do szuflady, w której znajdowała się kartka z dosyć ważną zawartością.- Próbowałam o tym nie myśleć, bo dobre wieści to raczej nie są.
Podałam mu ją. Dałam chwilę, żeby mógł spokojnie przeczytać. Po chwili zapytałam.
- Rozumiesz coś z tego?
- Nigdy nie można rozumować przepowiedni dosłownie, ale z tego co tu jest napisane, wychodzi, że...
- Muszę umrzeć- dokończyłam za niego.
- Jesteś na to przygotowana?
- A powiedz mi kto jest? Po prostu pogodziłam się z tym... Żeby na świecie znów był spokój, trzeba zabić Gaję, a żeby zabić Gaję, musi być osłabiona. Gdy mnie zabije, straci sporo sił i będziecie mogli zaatakować.
- Skąd wiesz, że ciężko cię zabić? Skąd wiesz, że jesteś wampirem?
- Że czym jestem?!- zdekoncentrowałam się.- O czym ty mówisz?
- Ups- jęknął.
Po dłuższej chwili...
Syn Hadesa opowiedział mi wszystko co wie na ten temat.
- Nico, ty kretynie. Powinieneś powiedzieć mi to wcześniej.
- Oj przepraszam, że czekałem na właściwy moment- warknął.
- Ale jak to możliwe?- teraz to wszystko wyjaśniało mije zachowanie. Byłam podekscytowana, ale też bałam się. I to bardziej niż kiedykolwiek...
- Nie wiem. Myślisz, że słuchałem, kiedy Ann do mnie nawijała...
- Ona też wie? Dlaczego zawsze dowiaduję się ostatnia?
- Ostatni to się dowie Percy- powiedział.
- A właśnie gdzie on jest?
- Razem z Dominikiem pojechali do Posejdona. Zjazd rodzinny.
Zapanowało na chwilę milczenie, które przerwałam.
- A właśnie gdzie on jest?
- Razem z Dominikiem pojechali do Posejdona. Zjazd rodzinny.
Zapanowało na chwilę milczenie, które przerwałam.
- Co mam teraz robić?
- Wszystko wskazuje na to, że musi zabić cię Gaja, więc powinnaś robić wszystko, żeby przeżyć do spotkania z nią.
- Dzięki za radę- mruknęłam.- Tyle to sama wiem.
- Chciałem cię uświadomić- rozłożył się wyluzowany na kanapie, a ja siedziałam zrezygnowana. Spojrzał na zegar, który wisiał w salonie.- Chodźmy. Przyjęcie się zaczęło, a Ann byłaby zła gdybyśmy się nie pojawili. A ty musisz się trochę zabawić, żeby o wszystkim zapomnieć.
- Nie chce mi się.
- Daj spokój. Chociaż na chwilę...
Spojrzałam na niego obojętnie, wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku jeziora. Za chwilę Nico znalazł się obok.
- Będziesz mnie pilnować, żebym nie zrobiła czegoś głupiego?- zapytałam zirytowana.
- Bingo- westchnął.- Musisz mi obiecać, że nic nie powiesz Ann, ok? Lepiej, żeby nie wiedziała, że wszystko już wiesz...
Nagle z oddali wyłoniła się Córka Ateny.
- Myślałam, że już nie przyjdziecie. To przyjęcie jest do kitu....
- Ha! Mówiłem, że baldachim ma być czarny!- Nico ucieszył się z niepowodzenia Annabeth.
- Ann przestań. Jest świetnie- uśmiechnęłam się sztucznie.- Ciężko się napracowałaś, więc...
Syn Hadesa wybuchł głośnym śmiechem.
- Ona? Ciężko pracować? Jeżeli uważasz, że wybieranie kolorów do wystroju jest ciężką pracą, to się z tobą zgodzę.
Przewróciłam oczami.
- Stul dziób, Nico- warknęłam.- Zaraz wracam...
- Dokąd idziesz?- zapytali razem.
- Do kibla i bez obaw, trafię.
Ruszyłam w kierunku łazienki, która znajdowała się niedaleko. Nie miałam ochoty tam iść, ale jeśli to był jedyny sposób, żeby odczepić się od Syna Hadesa, nie miałam wyjścia. Podeszłam do zlewu i zaczęłam myć ręce. Po chwili do łazienki weszła zapłakana Córka Afrodyty. Podeszła do lustra i przeglądała się monotonnie. Następnie dokładnie umyła twarz, a potem wyciągnęła chusteczki. Poczułam odurzający zapach. Spojrzałam na nią.
- Coś się stało?
- Dzieci Aresa. Niepotrzebnie wdałam się w kłótnie, bo oberwałam.
- Pomóc ci?- zapytałam się z grzeczności, ale w głębi serca chciałam uciec od niej jak najdalej. Krew, która leciała jej z nosa... nie wiem dlaczego, ale nie mogłam oderwać od niej wzroku. Ogarnęło mnie dziwne uczucie...
- Nie trzeba- odpowiedziała przerażona.- A ty dobrze się czujesz? Twoje oczy...
Bez zastanowienia zerknęłam w lustro. Wszystko wyglądało normalnie.
- Jasne. Wszystko w porządku- wypaliłam i wybiegłam z łazienki.
Wiem, że to tak nie może być. Na każdym kroku, kiedy zobaczę zranionego herosa, ledwo dam radę się powstrzymać. Pobiegłam w stronę lasu. Chciałam stąd wyjść, póki nikomu nie stała się krzywda.
- Ej! A ty dokąd?!
- Nico, daj mi spokój, ok?- burknęłam, zwalniając tempo, ale nie zatrzymując się.
- Co jest?
Teraz stanęłam jak wryta. Obróciłam się na pięcie i rozzłoszczona powiedziałam:
- Mam tego dosyć!
- Ale czego?
- Chciałam kogoś skrzywdzić.
- Co?!
- Chciałam kogoś zabić, głuchy jesteś?
- Ale nie zabiłaś?
- Zamknij się. Nie mogę tu przebywać.
- I widzisz, dlaczego nie powiedziałem ci tego wcześniej?
- Zrobiłeś błąd, bo naraziłeś wszystkich na niebezpieczeństwo...
- Ale poradzisz sobie z tym, zobaczysz...
Nagle usłyszałam odgłosy walki, dochodzące z lasu. Poczułam zapach, który dobrze znałam. Od kilku dni czułam tylko go, ale tym razem był intensywniejszy. Patrzyłam w kierunku lasu, przysłuchując się uważnie.
- Ktoś ma kłopoty- rzuciłam i pobiegłam tam skąd pochodził zapach. Słyszałam, że Nico biegnie za mną. Z jednej strony cieszyłam się, ale z drugiej byłam wściekła, że nie opuszcza mnie na ani na krok. Dotarłam na miejsce i zobaczyłam ciężko rannego herosa, który leżał oparty o drzewo. Rozpoznałam go. To był Syn Apollina. Jego brzuch być przeszyty na wylot włócznią. Odskoczyłam jak poparzona. Kręciło mi się w głowie. Złapałam się pierwszego lepszego drzewa i osunęłam się na ziemie. Wokół rannego było tak dużo krwi, że nie mogłam na niego patrzeć. Syn Hadesa podbiegł bliżej, ale nie wiele mógł zrobić.
- Pójdę po pomoc- zaoferował.
- Nie! Proszę nie zostawiaj mnie tutaj...
- Dasz radę. Udowodnię ci, że jesteś w stanie to opanować- po ty słowach zniknął w głębi drzew.
Patrzyłam z obrzydzeniem na ranę. Byłam przyklejona do drzewa. Oddychałam spokojnie. Próbując złagodzić pranienie.
- Widzisz... te... zioła- wydukał Syn Apollo, wskazując na rośliny, znajdujące się niedaleko.- Możesz...je podać?
Pokiwałam słabo głową. Wstałam od niechcenia i chwiejnym krokiem podeszłam do wskazanych roślin. Zerwałam kilka i podałam je rannemu. Kiedy wyciągnął rękę, aby je odebrać, dotknął mojej, brudząc ją krwią. Serce mi przyśpieszyło. Patrzyłam na swoją dłoń przerażona.
- No dalej- wysapał.- Zrób to.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Skąd to wie? Czy aż tak to po mnie widać? Może muszę wyglądać okropnie... Nie dałam się jednak długo namawiać. Delikatnie oblizałam palce z czerwonej substancji. Poczułam przypływ energii, ale też głodu.
- Proszę... I tak tego... nie przeżyję... Skończ... to- błagał mnie. Bałam się. Strasznie się bałam, ale to była tylko chwila. Nie zastanawiając się długo, wssałam się w jego szyję. Przez chwilę stawiał opór, ale później jego głowa opadła bezwładnie. Oczy mniej otwarte, ale nie reagowały na światło. Nie żył. Nagle uświadomiłam sobie, że to ja go zabiłam. Spanikowałam. Z oddali słychać było kroki przychodzących na pomoc herosów, których prowadził Nico, a ja byłam cała ubrudzona krwią. Nie mogłam tu zostać. Nie po tym co zrobiłam. Wstałam jak najszybciej i uciekłam.
Nagle z oddali wyłoniła się Córka Ateny.
- Myślałam, że już nie przyjdziecie. To przyjęcie jest do kitu....
- Ha! Mówiłem, że baldachim ma być czarny!- Nico ucieszył się z niepowodzenia Annabeth.
- Ann przestań. Jest świetnie- uśmiechnęłam się sztucznie.- Ciężko się napracowałaś, więc...
Syn Hadesa wybuchł głośnym śmiechem.
- Ona? Ciężko pracować? Jeżeli uważasz, że wybieranie kolorów do wystroju jest ciężką pracą, to się z tobą zgodzę.
Przewróciłam oczami.
- Stul dziób, Nico- warknęłam.- Zaraz wracam...
- Dokąd idziesz?- zapytali razem.
- Do kibla i bez obaw, trafię.
Ruszyłam w kierunku łazienki, która znajdowała się niedaleko. Nie miałam ochoty tam iść, ale jeśli to był jedyny sposób, żeby odczepić się od Syna Hadesa, nie miałam wyjścia. Podeszłam do zlewu i zaczęłam myć ręce. Po chwili do łazienki weszła zapłakana Córka Afrodyty. Podeszła do lustra i przeglądała się monotonnie. Następnie dokładnie umyła twarz, a potem wyciągnęła chusteczki. Poczułam odurzający zapach. Spojrzałam na nią.
- Coś się stało?
- Dzieci Aresa. Niepotrzebnie wdałam się w kłótnie, bo oberwałam.
- Pomóc ci?- zapytałam się z grzeczności, ale w głębi serca chciałam uciec od niej jak najdalej. Krew, która leciała jej z nosa... nie wiem dlaczego, ale nie mogłam oderwać od niej wzroku. Ogarnęło mnie dziwne uczucie...
- Nie trzeba- odpowiedziała przerażona.- A ty dobrze się czujesz? Twoje oczy...
Bez zastanowienia zerknęłam w lustro. Wszystko wyglądało normalnie.
- Jasne. Wszystko w porządku- wypaliłam i wybiegłam z łazienki.
Wiem, że to tak nie może być. Na każdym kroku, kiedy zobaczę zranionego herosa, ledwo dam radę się powstrzymać. Pobiegłam w stronę lasu. Chciałam stąd wyjść, póki nikomu nie stała się krzywda.
- Ej! A ty dokąd?!
- Nico, daj mi spokój, ok?- burknęłam, zwalniając tempo, ale nie zatrzymując się.
- Co jest?
Teraz stanęłam jak wryta. Obróciłam się na pięcie i rozzłoszczona powiedziałam:
- Mam tego dosyć!
- Ale czego?
- Chciałam kogoś skrzywdzić.
- Co?!
- Chciałam kogoś zabić, głuchy jesteś?
- Ale nie zabiłaś?
- Zamknij się. Nie mogę tu przebywać.
- I widzisz, dlaczego nie powiedziałem ci tego wcześniej?
- Zrobiłeś błąd, bo naraziłeś wszystkich na niebezpieczeństwo...
- Ale poradzisz sobie z tym, zobaczysz...
Nagle usłyszałam odgłosy walki, dochodzące z lasu. Poczułam zapach, który dobrze znałam. Od kilku dni czułam tylko go, ale tym razem był intensywniejszy. Patrzyłam w kierunku lasu, przysłuchując się uważnie.
- Ktoś ma kłopoty- rzuciłam i pobiegłam tam skąd pochodził zapach. Słyszałam, że Nico biegnie za mną. Z jednej strony cieszyłam się, ale z drugiej byłam wściekła, że nie opuszcza mnie na ani na krok. Dotarłam na miejsce i zobaczyłam ciężko rannego herosa, który leżał oparty o drzewo. Rozpoznałam go. To był Syn Apollina. Jego brzuch być przeszyty na wylot włócznią. Odskoczyłam jak poparzona. Kręciło mi się w głowie. Złapałam się pierwszego lepszego drzewa i osunęłam się na ziemie. Wokół rannego było tak dużo krwi, że nie mogłam na niego patrzeć. Syn Hadesa podbiegł bliżej, ale nie wiele mógł zrobić.
- Pójdę po pomoc- zaoferował.
- Nie! Proszę nie zostawiaj mnie tutaj...
- Dasz radę. Udowodnię ci, że jesteś w stanie to opanować- po ty słowach zniknął w głębi drzew.
Patrzyłam z obrzydzeniem na ranę. Byłam przyklejona do drzewa. Oddychałam spokojnie. Próbując złagodzić pranienie.
- Widzisz... te... zioła- wydukał Syn Apollo, wskazując na rośliny, znajdujące się niedaleko.- Możesz...je podać?
Pokiwałam słabo głową. Wstałam od niechcenia i chwiejnym krokiem podeszłam do wskazanych roślin. Zerwałam kilka i podałam je rannemu. Kiedy wyciągnął rękę, aby je odebrać, dotknął mojej, brudząc ją krwią. Serce mi przyśpieszyło. Patrzyłam na swoją dłoń przerażona.
- No dalej- wysapał.- Zrób to.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Skąd to wie? Czy aż tak to po mnie widać? Może muszę wyglądać okropnie... Nie dałam się jednak długo namawiać. Delikatnie oblizałam palce z czerwonej substancji. Poczułam przypływ energii, ale też głodu.
- Proszę... I tak tego... nie przeżyję... Skończ... to- błagał mnie. Bałam się. Strasznie się bałam, ale to była tylko chwila. Nie zastanawiając się długo, wssałam się w jego szyję. Przez chwilę stawiał opór, ale później jego głowa opadła bezwładnie. Oczy mniej otwarte, ale nie reagowały na światło. Nie żył. Nagle uświadomiłam sobie, że to ja go zabiłam. Spanikowałam. Z oddali słychać było kroki przychodzących na pomoc herosów, których prowadził Nico, a ja byłam cała ubrudzona krwią. Nie mogłam tu zostać. Nie po tym co zrobiłam. Wstałam jak najszybciej i uciekłam.
***Perspektywa Nico***
- To tutaj- wskazałem miejsce, w którym znaleźliśmy Syna Apollo. Szukałem wzrokiem Marthy, ale nigdzie jej nie było. Kiedy podszedłem z Chejronem bliżej. Zobaczyłem, że on już nie żyje.
- Ale jesteś pewny, że gdy tu byłeś, to jeszcze żył?- zapytał mnie centaur.
- Tak. Ale chyba spóźniliśmy się...
- Widziałeś co go zaatakowało- Chejron oglądał dokładnie ciało.
- Nie, gdy tu przyszedłem to już tak leżał.
- A widziałeś to?- wskazał na jego szyję, gdzie był ślad po ukąszeniu.- Jest całkowicie wyssany z krwi.
Przełknąłem ślinę.
- Jak to możliwe?
- Ktoś musiał zaatakować go, gdy ty poszedłeś po pomoc- przyglądał mi się dokładnie.
- Nikogo nie widziałem- skłamałem, ale przecież nie mogłem powiedzieć prawdy.
- W takim razie mamy problem. Nie dość, że Gaja to jeszcze to...
- Co masz na myśli?- udawałem, że nie wiem o co mu chodzi.
Spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Gdzieś w okolicy grasuje wampir albo nawet wampiry. Nie mów o tym nikomu, a na razie zarządzę zakaz opuszczania obozu- rozejrzał się.- Wracaj już. Ja sobie poradzę, a ty nie jesteś tu bezpieczny.
Posłusznie wróciłem do obozu. Przez całą drogę zastanawiałem się jak to możliwe. Przecież Martha panowała nad tym, a może mi się tylko tak wydawało. Może wszystkiego mi nie mówiła.
- Nico! Słyszałeś? Podobno znaleziono jakiegoś trupa w lesie. To okropne- Annabeth wyrwała mnie z zamyślenia.
- Tak.
- Widziałeś go? Wracasz stamtąd? Co się stało?- pytała zaniepokojona.
- Martha wyczuła krew, więc poszliśmy zobaczyć, co się tam stało. Znaleźliśmy Syna Apollina, był ranny. Poszedłem po pomoc, a gdy tam wróciłem Córki Zeusa już tam nie było, za to Chejron zauważył, że facet jest całkowicie wyssany...
- O nie... Nico jak mogłeś zostawić ja tam samą...?
- Myślałem, że sobie poradzi...
- Powiedziałeś jej?
- Musiałem.
Hej :D Kolejny rozdział za nami ;) Zdecydowałam się na jeden długi, bo te krótkie coś mi nie wychodziły. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny, ale planuję go na za tydzień, więc uzbrójcie się w cierpliwość ^^ Trzymajcie się ;>
Wow. Martha wyssała krew z dzieciaka Apollona. Może Nico i Martha będą razem? Byliby słodcy. Posejdon zorganizował zjazd rodzinny. Ciekawe, co się na nim dzieje xD Pozdrawiam i czekam na kolejny ^^
OdpowiedzUsuńA to dopiero początek ^^ Też mi się tak wydaje, ale jeszcze zobaczymy jak to się potoczy :D Stęsknił się xD
UsuńNo zniknęłam na jeden rozdział ale już jestem zwarta i gotowa do komentowania! Na prawdę zaszalałaś. XD Marta pije ludzką krew! Nie no brak mi słów!
OdpowiedzUsuńWera
PS. Zgadzam się z Breezy Nico i Martha byli by dobraną parą.
PS2. Zjazd rodzinny XD
Wróciłaś *.* Szaleństwo to moje drugie imię xD Jak jej się chce pić to pije. Nie wiem co w tym dziwnego xddd Mnie też, ale tylko wtedy gdy zabieram się do pisania :D
UsuńPS A z początku założyłam, że będą wrogami... Tyle z moich założeń xdd Jeszcze zobaczę...^^