Rozdział 10
Smutna prawda
***Perspektywa Marthy***
Posejdon już dawno wrócił do oceanu, a Percy nadal stał tam jak słup, wpatrując się w, teraz już nie ruchomą, taflę wody. Długo mi zajęło, zastanawianie się, czy pójść do niego, czy też może zostawić go tam samego. Cóż, mam za dobre serce. Powoli poszłam w jego stronę. Nie czułam się najlepiej. Ból rozsadzał mi głowę. Kiedy byłam coraz bliżej, w ogóle mnie nie zauważył. Nawet na mnie nie patrzył. Co było bardzo dziwne, bo ostatnio ciągle mi się przyglądał. Teraz stałam tuż za nim.
- Bu!- krzyknęłam. Odwrócił się. Musiałam go wyrwać z zamyślenia, ponieważ ledwo zdał sobie sprawę, że stoję przed nim.
- Co ty robisz?- przestraszyłam go. Patrzył na mnie jakbym była duchem. Jednak dawało mi to dziwną satysfakcję.
- Nieważne. Co ci powiedział?- zapytałam.
- Co?
- Co ci po-wie-dział?- powtórzyłam pytanie, tym razem wolniej i dzieląc wyrazy na sylaby. Widocznie nadal był głową w chmurach.
- Ach, tak- westchnął- Nic.
- Całe pół godziny gadaliście, a powiedział ci tylko: nic!?- zdenerwowałam się. Coś przede mną ukrywał.
- No, tak jakby- rozejrzał się, jak gdyby dopiero wylądował na ziemię- Wydaje mi się, że powinniśmy już iść.
- Powinniśmy już iść pół godziny temu!- wrzasnęłam. No co? Przecież to prawda. Przez to wszystko straciliśmy tylko cenny czas, którego było coraz mniej. Tak bynajmniej mi się wydawało.
- Ok. Masz rację- przyznał wreszcie- Nie potrzebnie gadałem z ojcem.
- Właśnie!- ucieszyłam się.
- Ale nie byłoby tak, jakbyś go nie wkurzała- dodał.
- Och, zamknij się- warknęłam. Patrzył na mnie oskarżycielsko. Przewróciłam oczami- Może nie potrzebnie obraziłam Posejdona, ale to jest silniejsze ode mnie. A po pierwsze to jego wina. Ja go nie chciałam utopić. Jeśli chcesz wiedzieć, to nie przeproszę go, jeśli on pierwszy mnie nie przeprosi. To co powiedziałam powinno ci wystarczyć.
- Ważne, że chociaż po części się przyznajesz. To mi wystarczy. Mimo, że uważam, że zachowujesz się jak jakiś niewychowany bachor...- urwał, bo spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
- Dzięki za komplement- mruknęłam. Wiedziałam, że ma po części rację, ale nie chciałam tego przyznać. Na to niech nie liczy.
- A tak swoją drogą- zmienił temat- Nie wyglądasz najlepiej.
- Mam mdłości, strasznie boli mnie głowa, cała palę się od środka. Po prostu czuję, że zaraz wybuchnę. Jakieś pytania?
- Tylko jedno- patrzył na mnie z zaniepokojeniem- Chcesz pojechać do szpitala?
- Odbiło ci!? A co jak zrobiliby mi badanie krwi. Co ja miałabym im powiedzieć?- przestraszyłam się. Na samą myśl miałam dreszcze. Czasami zastanawiam się, czy on myśli.
- Wygrałaś- mruknął- Po prostu się martwię.
- Dzięki za troskę- musiałam się zarumienić, bo czułam wypieki na twarzy- Miło z twojej strony, ale chyba musimy już iść.
- Dasz radę?- spojrzał mi w oczy. Nie chciałam skłamać, ale sama nie wiedziałam, czy dam radę.
- Raz się żyje- oznajmiłam. Nie przekonałam go.
- Na pewno?- dopytywał. Naprawdę, zaczęło mnie to denerwować.
- Tak- powiedziałam stanowczo. Wreszcie poddał się. Wiedział, że nie zmienię zdania.- Przecież mamy misję do wykonania.
- I lot samolotem do przeżycia- burknął.
- Mów o sobie- uśmiechnęłam się. Percy odwzajemnił uśmiech, ale kiedy sobie o czymś przypomniał, od razu posmutniał.
Był bardzo przygnębiony. Wiedziałam, że Posejdon coś mu powiedział, a on nie chciał, żebym wiedziała co. Kiedyś i tak się dowiem. To tylko kwestia czasu. Właśnie uświadomiłam sobie, że się na niego patrzę. Zamrugałam i odwróciłam wzrok. Spojrzałam na ocean, w którym właśnie "topiło" się Słońce. Przepiękny widok. Woda mieniła się tysiącami kolorów o różnych odcieniach. Wyglądała, jakby ktoś oblał ją złotem. Wydawało mi się, że woła mnie, żebym wskoczyła, zanurzyła się. Uwielbiam pływać, ale na razie mam dość wody i plaży. Pochłaniałam ten widok wzrokiem. Spojrzałam w bok, gdzie teraz stał Percy. Nasze spojrzenia się spotkały.
- Musimy iść- westchnął, nie odrywając wzroku.
Pokiwałam głową.
-Ta- powiedziałam krótko. Wcale nie cieszyła mnie świadomość, że trzeba iść dalej. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na ten cudowny widok, po czym ruszyłam przed siebie. Percy trzymał się z tyłu. Panowało krępujące milczenie, które po chwili przerwał.
- Eeee... Na lotnisko w tamtą stronę- pokazał palcem w wyznaczonym kierunku. Długo mu to zajęło, by się zorientować. Odwróciłam się.
- Nie wiedziałam, że ci się tak spieszy- zdziwiłam się. Specjalnie dla niego chciałam pójść okrężną drogą.
Wiem, wiem. Źle ze mną. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć. ale po chwili je zamknął. Spojrzał zaskoczony przed siebie. Momentalnie podążyłam wzrokiem za nim. W naszą stronę biegł chłopak. Widziałam go pierwszy raz w życiu, ale i tak wydawał mi się bardzo miły, a na dodatek przystojny.
- Justine!- krzyknął do mnie. Nazwał mnie Justine? Chyba mu się coś pomyliło.
- Ja nie...- urwałam, bo przytulił mnie tak mocno, że nie mogłam oddychać. Za chwilę podbiegła do nas dziewczyna i chłopak. Głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej.
- Caleb...- zaczął łagodnie chłopak. Wyglądał na jego starszego brata.- To nie jest Justine.
Caleb, bo tak miał chyba na imię, powoli się ode mnie odsunął. W oczach miał łzy, ale ciężko było mi cokolwiek zobaczyć, bo widziałam zamazany obraz. Spojrzałam na dziewczynę. Była piękna. Niestety, od samego patrzenia na nią rozbolały mnie oczy, a paląca mnie krew, zaczęła pulsować po całym ciele, w uszach mi dudniło, żołądek przewrócił się do góry nogami. Szybko przeniosłam wzrok na chłopaka. Wyglądał na najstarszego z nich wszystkich. Był bardzo podobny do Caleba, tylko, że był wyższy i nosił okulary. Wszyscy troje uważnie mi się przyglądali, jakby dziwne było to, że nie jestem Justine. Kiedy poczułam na sobie wzrok dziewczyny, zakręciło mi się w głowie. Złapałam się za skroń, ledwo utrzymując się na nogach.
- Nic ci nie jest?- zapytała.
Pokręciłam przecząco głową.
- W porządku- wymamrotałam. Gdy tylko usłyszałam jej głos, zaczęłam się chwiać. Nie mogłam złapać równowagi. Przewróciłam się. Na szczęście, Percy mnie złapał. Ale niczego więcej już nie pamiętam. Zemdlałam.
***Perspektywa Nico***
Moja głowa chyba się przegrzała. Naprawdę. Tyle wymyśliłem już sposobów, które okazały się do bani, że zacząłem się poddawać.
- Ty idioto!- krzyknęła Clarisse.
- Nie musiałaś mi tego przypominać!- wrzasnąłem. Zły na siebie, bo miała rację. Nie mogłem pokonać jednego, ogromnego pająka ludojada. Wspominałem już, że on próbował nas zjeść!
- Jesteś przecież kretyńskim Synem Hadesa!- wydzierała się Thalia. Cała krew spłynęła jej do mózgu. Majaczyła. Spojrzałem na nią zaskoczony. Wymieniła irytujące spojrzenia z Clarisse. Po czym obie zwróciły się do mnie.
- Wykorzystaj to!- krzyknęły równocześnie.
- O tym nie pomyślałem!- od tego wrzasku, zaczęła boleć mnie głowa.
- Bo ty nie myślisz!- darła się Córka Aresa. Cała sala wypełniona była naszymi krzykami. Jednym słowem: raj dla uszu.
Clarisse zajęła się potworem, a ja skupiłem całą swoją uwagę na ziemi. Wreszcie osiągnąłem swój cel. Stwór stracił grunt pod nogami. Córka Aresa złapała Thalię w ostatniej chwili, gdy Pająk Gigant zniknął nam z oczu. Upadłem na kolana z wykończenia. Kompletnie straciłem siły.
- Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałyście?- wydusiłem.
- Ponieważ miałyśmy nadzieję, że sam na to wpadniesz, geniuszu- warknęła Thalia.
Clarisse obrzuciła mnie karcącym spojrzeniem.
- Marne szanse- burknęła.
Przewróciłem oczami.
- Weźcie się odczepcie- powiedziałem zirytowany.
- Z chęcią- odpowiedziały równocześnie.
Ruszyły przed siebie, a ja za nimi. Może dziwnie to zabrzmi, ale poczułem cheeseburgery. Zebrałem resztkę sił i spróbowałem zrobić dziurę w ziemi, a raczej w suficie. Zobaczyłem światło. Słońce. Musiał być wieczór, bo nie było bardzo oślepiające. Wolałem zostać w podziemiach, ale mój brzuch mówił co innego.
-Ekhem...-odchrząknąłem. Odwróciły się zaskoczone- Idziecie ze mną, czy zostajecie?
- Jeszcze się pytasz?- Thalia nie wierzyła własnym oczom.
Sam nie wiem, jak nam się udało, ale jakieś pięć minut później znaleźliśmy się na chodniku.
- Zaraz, zaraz- Córka Zeusa rozejrzała się- Znam to miejsce.
- Brawo- powiedziała sarkastycznie Clarisse- Przecież jesteśmy w Nowym Jorku.
Zrobiłem wielkie oczy. To była prawda. Znajdowaliśmy się na Manhatanie. Cały czas krążyliśmy w kółko. A ta komnata była pewnie jakiegoś mniejszego bóstwa. Nie zastanawiałem się dłużej, tylko zacząłem szukać jakiejś restauracji.
- Percy!?- krzyknęła Thalia do osoby, która szła w naszym kierunku. Na początku go nie poznałem, ale to był on. Syn Posejdona niósł nieprzytomną Marthę na rękach. Był w towarzystwie trzech nieznanych mi osób. W co oni się wpakowali? No trudno. Obiad będzie musiał zaczekać.
***Perspektywa Annabeth***
Na miejscu znaleźliśmy się w kilka sekund. Jakaś teleportacja czy coś w tym stylu, ale się nie zapytałam, bo byłam tak wściekła na mamę, że w ogóle się do niej nie odzywałam. Strasznie martwiłam się o Marka. Stracił naprawdę dużo krwi. Nie wiem, jak Atena zamierza go wyleczyć. Bogini Mądrości położyła go na łóżku i podłączyła mu kroplówkę.
- On potrzebuje transfuzji krwi- odezwałam się wreszcie.
- Wszystko co mogę zrobić, to dać mu trochę ambrozji i nektaru- stwierdziła ze smutkiem.
- Ale powiedziałaś...- nie dokończyłam.
- Wyjdzie z tego- położyła mi dłoń na ramieniu- Obiecuję.
Gdyby nie te wszystkie okoliczności, w jakich się teraz znajdowałyśmy, pomyślałabym, że wszystko jest po staremu. Ale nie było. Usiadłam na równoległym łóżku, a Atena przysiadła się obok mnie. Spojrzała na mnie swoimi szarymi oczami, ale zamiast sprytu i iskierek mądrości, widać było w nich smutek.
- Czemu to robisz?- zapytałam.
- Annabeth, świat wywrócił się teraz do góry nogami...
- Nie chcesz tego- przerwałam jej. Przecież ona nadal jest moją matką. Trochę ją znam.
- Słucham?
- Nie chcesz tego- powtórzyłam stanowczo.
- Sama nie wiem, czego chcę. Chyba tego, żeby moje dzieci były szczęśliwe- oznajmiła.
- Właśnie- próbowałam pozbierać to w całość, jednak coś mi nie pasowało- Ale wojna nikogo nie uszczęśliwi.
W jej oczach pojawiła się nadzieja. Blady uśmiech ozdobił jej twarz.
- Wojna może nie, ale zwycięstwo, tak.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tak późno, ale wyjazd przedłużył się do dwóch tygodni, ze względu na pogodę "."
Mam nadzieję, że wybaczycie :D
Chciałabym bardzo podziękować za ponad 2000 wyświetleń ^^
Jesteście kochani ;3
Ten rozdział pisany był na szybko, więc za błędy z góry przepraszam ;>
Komentujcie, czy się podoba *.*
Całuski ;*
♥Marry♥
Ej, może czegoś nie pamiętam, ale o co chodzi z tym badaniem krwi?:D
OdpowiedzUsuńCo za Justine, co za Caleb, co za laska odezwładniająca wzrokiem, co za starszy brat, i jak to się stało, że Caleb nie zarobił w gębę? Odpowiadaj!:D
Aż mam ochotę dać w gębę Atenie, i chyba to zrobię u siebie xddd
Rozdział cudny, dawaj kolejne, to będzie kolejne dwa koła ^^
No gdyby ją zbadali, to by wyszło, że ma jednego rodzica i byłyby niepotrzebne pytania :D
UsuńCaleb ma starszego brata, a o tamtych nie mogę ci powiedzieć ;>
Gdybyś czuł się tak jak Martha, chciałbyś komuś przywalić w gębę?
Nie krępuj się xdd
Jestem za ^^
Dzięki ;3
*.* Tylko tyle mam do powiedzenia. Atena mnie zaskakuje, bo jest twarda i zimna, ale jednocześnie chce jak najlepiej. Genialna *.* Ogólnie to cały rozdział jest niesamowity. Martha mdleje, Nico nigdy nie myśli :D, a Mark jest nieprzytomny. Pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńTo w niej jest najlepsze xdd
OdpowiedzUsuńDziękuję *.*
Jak się nie ma mózgu, to się nie myśli :D
Pozdro ;3
Super ... ( znowu) :-):-):-):-):-)
OdpowiedzUsuńLena
Dzięki (znowu) *.*
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAtena w tym wszystkim najlepsza .
UsuńRozdział fajny . Czekam na kolejny
Wiem ^^
UsuńDzięki ;3
Więcej Ateny i Annabeth. Taka słodka z nich rodzinka.
OdpowiedzUsuńTa dziewczyna to córka kogoś z wielkiej trójki, że tak działa na Marthę?
Pozdrawiam i czekam na next
Aria