Rozdział 7
Ruchoma ziemia
***Perspektywa Percy'ego***
Wpatrywałem się jak głupi w ścianę budynku studia tatuaży. Nie mogłem pozbierać myśli, które rozpychały mi głowę. Gdzie jest Tyson? Co mu się stało? Jak się czuje? Czy jeszcze żyje? Na to pytanie wolałem nie odpowiadać. Miałem ochotę wypruć tej Gai wnętrzności, które potem włożyłbym do beczki i zakopał na dnie morza... albo dałbym rekinom na pożarcie...albo...
- Haloo! Ziemia do Percy'ego!- z zamyślenia wyrwał mnie głos Marthy, która energicznie wymachiwała ręką przed moją twarzą. Zamrugałem. Na początku nie wiedziałem , gdzie jestem, o co chodzi.
- Już jestem- wymamrotałem, gdy tylko wszystko sobie przypomniałem.
- To dobrze. Ruszamy dalej, bo...- Martha zaniemówiła. Pod całą piątką, tj. Annabeth, Thalią, Nico, Markiem i Clarisse zapadła się ziemia. Tak. Po prostu się otworzyła, a oni stracili grunt po nogami. Próbowałem złapać Ann, ale nie zdążyłem. Za późno się zorientowałem co się dzieje. Spóźniona reakcja... Tym razem wpatrywałem się w miejsce, w którym przed chwilą stali moi przyjaciele i Dzieci Aresa.
***Perspektywa Annabeth***
Wylądowałam w jakimś tunelu z Markiem. Szukałam wzrokiem reszty moich towarzyszy, ale nikogo nie dostrzegłam. Wzrokiem przeleciałam po ścianach. Zastanawiałam się, gdzie jesteśmy. To na pewno nie był labirynt. Spojrzałam pytającym wzrokiem na Marka, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Chodźmy na przód- oznajmił- Gdzieś wyjdziemy.
- Masz rację- przyznałam. Zdziwiłam się, że zgadzamy się w jednej kwestii. Zazwyczaj nie jest tak kolorowo.- Ok. Ten tunel gdzieś się kończy. Tylko gdzie?
Nie odpowiedział.
Podeszłam do ściany i przypatrywałam się uważnie jej architekturze. Starożytna, z czasów wojny Tytanów. Hmmm...
- Powinniśmy iść tamtędy- wskazałam palcem ciemniejszą stronę tunelu.
- Dlaczego? Mnie się wydaje, że powinniśmy iść raczej w jaśniejszą stronę. W stronę światła.
- Nie. Widzisz, nadal szukamy Gai. Wiem, że to jej sprawka, więc skoro gdzieś tu jest, to chyba w ciemniejszej i w głębszej części tunelu.- wyjaśniłam.
- Ty tu rządzisz- te słowa kompletnie wyprowadziły mnie z równowagi. Zwykle Dzieci Aresa chcą prowadzić. Ruszyłam w wyznaczonym przez siebie w kierunku, oglądając się, czy Mark idzie za mną. Dorównał mi kroku.
- Długo jesteś z Percy'm?- nagle zapytał.
- Niecały rok. A co?
- Nic, tak pytam- westchnął- I co teraz?
- Sama nie...- zatrzymałam się. W naszą stronę szło dwóch olbrzymów podziemnych. Tak, tak. Coś takiego istnieje.
- Teraz...eee... walczymy, a później się zobaczy- stwierdziłam. Wyciągnęłam sztylet, Syn Aresa miecz wielkości kija bejsbolowego. Powoli zaczęliśmy zbliżać się w ich kierunku. Wreszcie zaatakowały. Jeden miał maczugę, a drugi miecz. Bardzo dziwny. Kiedyś słyszałam o nim. Był on krzywy, trochę w kształcie pioruna i cały z brązowego kamienia. To taka inna odmiana maczugi. Zrobiłam unik. Prawie straciłam głowę. Postanowiłam przestać obczajać miecz brzydala, tylko wziąć się w garść i odwzajemnić uderzenie. Spróbowałam ciąć go w ramię, klatkę piersiową, żebra, udo, łydkę, ale on był cały z kamienia. Sztylet odbijał się jak od stali. Kątem oka zobaczyłam, jak Mark wspiął się zwinnie na plecy olbrzyma i podrżnął mu gardło. Zrobił to niezbyt brutalnie, jak na Syna Aresa. Głowa wielkoluda odpadła po chwili. Cofam to, co powiedziałam. Męczyłam się ze cholernie swoim przeciwnikiem. Syn Aresa zaszedł go od tyłu, dając mi do zrozumienia, co chce zrobić. Dźgnął go w plecy. Po chwili przede mną pojawiło się pełno piachu.
- Dzięki za pomoc- odparłam, otrzepując się z piachu.
- Nie ma za co. Czego nie robi się dla pięknych dam- uśmiechnął się do mnie. Oczywiście, że odwzajemniłam uśmiech, rumieniąc się przy tym okropnie, ale to drobiazg.
***Perspektywa Nico***
Szedłem, szedłem, szedłem przed siebie w nieskończoną ciemność. Clarisse ciągle narzekała, wrzeszczała, marudziła, że to moja wina ble ble ble. Przypomniałem sobie, dlaczego jej nie lubię. Próbowałem zatkać sobie uszy, ale moje starania szły na marne. Przede mną szła Thalia, która była czymś okropnie zaniepokojona. Musiałem zapytać. Głupia ciekawość.
- O czym tak myślisz- zanim zdążyłem ugryźć się w język, było już za późno.
Odezwała się po dłuższej chwili milczenia, jakby zastanawiała się, co ma powiedzieć.
- O tym, że Percy i Martha zastali u góry sami bez opieki.
- I?- nie wiedziałem w czym problem.
- I chodzi o to, że Nowy Jork może za chwilę wylecieć w powietrze- odpowiedziała.
- Nie przesadzaj- wyobraziłem to sobie- Nie są już dziećmi...
- Nie zapominaj o Percy'm- uśmiechnęła się pod nosem.
- Racja- mruknąłem- Daj im jeszcze trochę czasu. W końcu się dogadają.
- Tego się właśnie boję, że...- urwała w najciekawszym momencie.
- Że?- drążyłem temat.
- Już nic- dała mi do zrozumienia, że nie chce dłużej o tym rozmawiać.
- Na Twoim miejscu nie przejmowałbym się tym tak bardzo- domyśliłem się o co chodzi.
- Nie jestem Tobą- wrzasnęła.
- Cieszę się bardzo- uśmiechnąłem się lodowato. Nie miałem normalnego towarzystwa, nie licząc wrednej i wredniejszej. Plus był taki, że byłem pod ziemią. Tu zawsze czułem się lepiej.- A tak z innej beczki, to dokąd idziemy?
- Przed siebie- powiedziała bez entuzjazmu.
- To akurat zdążyłem zauważyć- burknąłem- Chodzi o to, że...
- Wiem, o co chodzi- warknęła- Tak. Nadal jesteśmy na misji i nadal szukamy Gai.
- Ok, jak tam chcesz- zastanowiłem się- Ale musimy skręcić w lewo.
- Dlaczego?- zdziwiła się.
- No cóż. Jeśli chodzi o mnie, to mam lepszą orientację w tym terenie.
- Dobra, nich Ci będzie- przewróciła oczami.
- Za mną- oznajmiłem.
- Nigdzie za Tobą nie pójdę!- krzyknęła Clarisse, która wreszcie odezwała się po ludzku, bo jak dotąd to tylko słyszałem ble ble ble. To chyba taki nowy język Dzieci Aresa. Coraz częściej go słyszę.
- Nie masz wyboru- dziwnie było tak mówić do Clarisse, ale dawało mi to wielką satysfakcję.
***Perspektywa Percy'ego***
Przeniosłem powoli wzrok na Marthę, która wyglądała na przestraszoną, a równocześnie zaskoczoną. Dziwiłbym się, gdyby było inaczej.
- Chodź- wydusiłem- Misja nadal trwa.
- Musimy im pomóc- ledwo przeszło jej to przez gardło. Wiedziałem co czuła. Choć nie powiem, zaskoczyła mnie tym. Była zupełnie inna od czasu naszego pierwszego spotkania. Thalia i Annabeth mają na nią dobry wpływ.
- Nie możemy teraz nic zrobić- nie pocieszyłem jej- Gdzie teraz?
Wyrwałem ją z zamyślenia.
- Słuchałeś Ann?- zapytała. Przytaknąłem.
- Zawsze jej słucham.
- Skoro tak, to powinieneś wiedzieć, że szukamy Gai na terenie Japonii, Chin i Rosji.
- Tak, wiem- skłamałem- A dlaczego?
Przewróciła oczami.
- Percy, szukamy jej w Azji, tak?- spytała łagodnie. A to zupełnie do niej nie podobne.
- No, tak jakby- ciągle nie wiedziałem do czego zmierza- Azja ma największe terytorium...-domyśliłem się-A Gaja jest boginią Ziemi.
- Właśnie- zgodziła się ze mną. Ona.- Gaja zawładnęła pewnie wszystkimi potworami z tamtych stron, dając im ofertę nie do przebicia.
- Skąd Ty tyle wiesz?- zaskoczyła mnie swoją dużą wiedzą na ten temat.
- Myj od czasu do czasu uszy- mruknęła.
- Myję codziennie- burknąłem.- To chyba oczywiste?
- Naprawdę?- zapytała sarkastycznie- Nie wydaje mi się.
Zapanowała głucha cisza.
- Sorry- przeprosiła- Trochę mnie poniosło.
Z jej oczu popłynęła prawdziwa łza. Tak, prawdziwa łza, a za nią kolejne.
- Nic nie szkodzi. Rozumiem Cię.
- Na serio?- otarła łzy, które ciurkiem leciały z jej pięknych niebieskich oczu.
- Jasne. Każdy ma gorsze dni.
- Ach, tak.- pociągnęła nosem. Chyba nie wiedziałem, o co jej naprawdę chodzi. Ku mojemu zaskoczeniu rzuciła mi się na ramiona i zaczęła szlochać. Miała serce. Może nie najlepsze, ale miała. Przytuliłem ją mocno. Odwzajemniła uścisk. Kiedy mnie puściła, powoli się ode mnie odsunęła. Spuściła wzrok.
- Co się stało?- zapytałem.
- Nic. Po prostu mi kogoś przypominasz- wydukała przez łzy.
- Kogo?- mogłem nie pytać. Spojrzała mi prosto w oczy, w których zobaczyłem mnóstwo bólu i pełno smutku.- Jak nie chcesz, to nie mów.
Przytuliła mnie.
- Dzięki- wyszeptała.
Zabrałem ją na spacer po parku. Musiała trochę ochłonąć. Po jakiś piętnastu minutach spacerowania, doszła do siebie. Nurtowało mnie jedno pytanie.
- Jak się tam dostaniemy- znałem dobrze odpowiedź, ale wolałem się upewnić.
- Samolotem- odpowiedziała- A czym chciałeś?
Przełknąłem ślinę.
- Ja nie powinienem latać samolotem- oznajmiłem.
- Boisz się wysokości?- spojrzała na mnie z litością.
- Nie, nie. Bo widzisz, Twój ojciec niezbyt za mną przepada- wyznałem jej prawdę. Po co miałem to ukrywać.
- Ciekawa jestem, dlaczego?
- Nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego Zeus mnie nie lubi. Chyba przeszkadza mu, że jestem Synem Posejdona. Czysta zazdrość.
- To było pytanie sarkastyczne- odparła ironicznie Córka Zeusa.
- Uwielbiasz się ze mną droczyć, co nie?
- To moje drugie hobby, zaraz po wkurzaniu Clarisse- po raz pierwszy od czasu, gdy płakała, na jej ustach zagościł lekki uśmiech.
- A Ty mnie lubisz?- zapytałem zaciekawiony, co odpowie.
- Jeszcze nie wiem- powiedziała, przyglądając mi się uważnie.
"Dobre i to"- pomyślałem.
Dodałam ten rozdział wcześniej, bo po prostu nie mogę żyć bez pisania rozdziałów. ;)
Mój nałóg o.O
Rozdział premium...
Napisany na piaszczystej plaży...
Martha się rozpłakała hihihi :D
Będzie lot samolotem ^^
Następny rozdział dodam w Niedzielę, jak wcześniej było zaplanowane *.*
Komentujcie ;>
♥Marry♥
Pierwsza *.*
OdpowiedzUsuńWow...
Świetny rozdział, naprawdę <3
Cieszę się, że wcześniej ;D
Miłych i udanych wakacji. Czekam na next ;*
~ Julie
Brawo ;3
UsuńDzięki :*
Cieszę się, że się podoba ;)
Sama nie mogłam się doczekać :D
Nawzajem ;>
W Niedzielę się pojawi ^^
NA BOGÓW, ON JEST ZAJEBISTY-rozdział.
OdpowiedzUsuńKiedy nowy?
Lena
Dziekuję :*
UsuńW Niedzielę, obiecuję, a ja dotrzymuję słowa xdd
Czekam :-)
UsuńLena
Jest niedziela :-(o_O
UsuńLena
Przepraszam *.*
UsuńNie wyrobiłam się ;)