czwartek, 17 lipca 2014

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 9

Wybór należy do mnie

***Perspektywa Percy'ego***


- Ale tato...- zastanawiałem się nad powodem tej decyzji- Martha jest...
Nie dokończyłem, ponieważ mój kochany ojciec zaczął się śmiać, i to całkiem głośno, co było irytujące.
- Martha?- wydusił przez śmiech.
- Tato, ludzie się gapią- mruknąłem. W końcu się ogarnął.
- A więc, nie chodzi mi o Marthę- oznajmił.
- Co?!- teraz to mnie zaskoczył.
- Percy...- urwał. Spojrzał w kierunku Córki Zeusa- Ona jest naprawdę urocza. Jak można, kogoś takiego nie lubić?
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia.
- Hahaha, zabawne, co?- ciągnął dalej-  Wreszcie znaleźliśmy sobie z Zeusem wspólne hobby.
- Jakie?
- Widzisz, oboje lubimy patrzeć jak ze sobą rozmawiacie. Te wszystkie docinki. To słodkie- zwrócił wzrok na mnie- Coraz więcej teraz spędzam czasu z Gromowładnym. Siadamy sobie na tronach i oglądamy was z góry. Jesteście żywą komedią. Jakbym patrzył na kabaret.
Teraz to całkiem nie wierzyłem w to, co mówił. Musiałem wyglądać naprawdę dziwacznie.
- Co?- zapytałem tak łagodnie, jak tylko potrafiłem.
- Moim zdaniem, pasujecie do siebie, ale Zeus...- nie dokończył. Prawdę mówiąc wolałem nie wiedzieć, co Pan Nieba, o tym wszystkim myśli- W każdym razie- zmienił temat- Cieszę się, że coraz bardziej się do siebie zbliżacie. Martha to cudowna dziewczyna. A ty- wskazał na mnie palcem- Nie zepsuj tego, jasne?
- Ok, to było dziwne- pozbierałem myśli. Z jednej strony cieszyłem się, że Posejdon nie zakazał mi widywania się z Marthą, a z drugiej strony, byłem na niego wściekły. Jak on może wtrącać się do mojego prywatnego życia!? Wziąłem głęboki wdech.
- W takim razie- nurtowało mnie jedno pytanie- Z kim nie mam się zadawać?
- Z Córką Ateny, Annabeth- powiedział obojętnie.
- CO!?



***Perspektywa Nico***



Cały czas szliśmy korytarzem. Bardzo długim korytarzem. Najdziwniejsze było to, że nikt nie odezwał się ani słowem, nie licząc Clarisse. Ona to bez przerwy nawijała jakim to jestem kretynem, idiotą, pasożytem. Można by było tak wymieniać w nieskończoność, ale nie chce mi się. Leń ze mnie wielki. Zastanawiałem się tylko, kiedy jej to się znudzi. Czasami powiedziałem jej jakiś komplement, np. "Masz mordę jak małpa" albo "Nie drzyj pyska, bo Ci się zęby spocą", ale to tylko pogarszało całą sytuację. Natomiast Thalia, na nic nie reagowała. Zaczynałem myśleć, że straciła głos. Kiedy tylko się jej o coś zapytałem, obrzucała mnie morderczym spojrzeniem i szła dalej. Te pytania wcale nie były głupie. No może trochę, bo nie miałem o czym z nią gadać. Gdzieś w środku czułem, ze zbliżamy się do jakiegoś podziemnego królestwa, ale to nie było królestwo mojego ojca. Daję słowo. Tutaj śmierdziało znacznie gorzej. Nie zatrzymywaliśmy się. Chociaż Clarisse protestowała, że nigdzie dalej nie pójdzie w ten smród. Nie miała jednak wyboru. I tak nie obchodziło mnie jej zdanie.Kiedy tak się kłóciliśmy z własnej głupoty, wreszcie odezwała się Thalia.
- Ekhem...- odchrząknęła- Przepraszam, że przerywam tę wielce interesującą rozmowę, ale tam jest światło- wskazała na koniec tunelu.
- Jest! W końcu się stąd wydostanę!- krzyknąłem, a raczej głośno myślałem.
- A my?- zapytały równocześnie.
- Właśnie miałem was wymienić- wymusiłem uśmiech.
Thalia ruszyła w kierunku dziwnego blasku. Powiedzcie, że to trochę podejrzane. Tunel ciemny, a tu nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się światło.
- Gdzie idziesz?- zdziwiłem się. Nie zaczekała na nas.
- Jak najdalej od ciebie- ryknęła. Stałem i patrzyłem się w jej stronę jak głupi. Clarisse ruszyła za nią. Po chwili zniknęły mi z oczu. Wolnym krokiem poszedłem przed siebie. Cieszyłem się z tak oczekiwanej ciszy i spokoju.
- Aaaaaaa- nagle usłyszałem krzyk Thalii. 
Pobiegłem w kierunku światła. Wiem, dziwnie to brzmi, ale chyba jeszcze nie umarłem. Znalazłem się w sali...eee...tortur? Nie, nie. To była sala tronowa. Muszę koniecznie wziąć namiary na architekta. Tylko nigdzie nie mogłem znaleźć króla bądź królowej. Szkoda. Numer telefonu poczeka. Szukałem wzrokiem Thalię i niestety, bardzo szybko ją znalazłem. Stwór co miał sześć rąk i w ogóle wyglądał jak pająk, właśnie trzymał Córkę Zeusa do góry nogami, a Clarisse próbowała ją uwolnić, walcząc. Miała marne szanse. Co one zrobiłyby beze mnie. Wyciągnąłem ostrze z niebiańskiego spiżu i zabrałem się do pomagania Córce Aresa walczyć z potworem, co miał sześć rąk, osiem nóg i jeszcze na dodatek siłę Iron Man'a. Pięciu rękach, bo w jednej trzymał Thalię. Gapa ze mnie. Próbowałem zajść go od tyłu, a Clarisse zaszłaby go od przodu, ale okazało się, że ma oczy dookoła głowy. Na razie doliczyłem się siedmiu, ale byłem zajęty walką, więc nie najlepiej mi to poszło. Córka Aresa odcinała mu wszystko, co tylko możliwe, niestety odrastało, i to z prędkością światła. W końcu stwierdziłem, że tym sposobem, go nie pokonamy.



***Perspektywa Percy'ego***



Miałem nadzieję, że się przesłyszałem.
- Z kim?- zapytałem, aby uzyskać jeszcze raz odpowiedź.
- Z Annabeth. Powinieneś ją znać...- powiedział zaskoczony.
- Znam. To przecież moja dziewczyna!
- W morzu pływa wiele ryb- rzekł bez entuzjazmu. Jakby to było oczywiste.
- Co ona ci zrobiła!?- zdenerwowałem się.
- Percy, nieraz jest tak, że obrywamy za kogoś, ponosimy odpowiedzialność za błędy innej osoby- oznajmił.
- Nie rozumiem.
- Annabeth nic tutaj nie zawiniła, tylko jej matka. Wszystkie Dzieci Ateny ponoszą teraz konsekwencje- wyjaśnił.
- Ale co ona zrobiła?- zapytałem. Co złego mogła zrobić Atena, bogini Mądrości? Nie umiałem odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Atena sprzymierzyła się z Gają. Ponoć dostała ofertę nie do odrzucenia- posmutniał.
- Co!?
- Percy, czasami żądza władzy jest silniejsza, niż wierność rodzinie.
Wpatrywałem się osłupiały w ocean. Zastanawiając się, jak to możliwe?



***Perspektywa Annabeth***



Doszliśmy do wielkiej komnaty, w której było pełno pięknych obrazów. Po ozdobach na ścianach, podłodze i suficie domyśliłam się, że jest to architektura średniowieczna. Co jakieś pięć metrów stała metalowa zbroja.
Na jednej ścianie była wystawa broni z tamtych czasów, a na drugiej strojów, jakie nosiła ludzkość w tym okresie.
- Lepiej trzymajmy się razem- oświadczyłam- Można się tu zgubić.
- Masz racje- powiedział Mark. Zastanowił się chwilę- A tak w ogóle, to gdzie jesteśmy?
- Nie mam bladego pojęcia- powoli pokręciłam głową. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Naprawdę lubiłam jego towarzystwo.
Spojrzałam w stronę jedynych drzwi w tym pomieszczeniu. Dopiero teraz zauważyłam brązowowłosą kobietę o szarych oczach, która opierała się o nie, najwidoczniej na nas czekając. Podeszłam bliżej.
- Mama- wyszeptałam zdziwiona. Atena pokiwała głową. Mark zostawił nas same, bo nagle zainteresował się, niezwykle ciekawym obrazem, przedstawiającym chmury.
- Co tutaj robisz?- zapytałam się mamy.
- Mam dla ciebie propozycję- odpowiedziała tajemniczo. Nie znałam jej od tej strony.
- Jaką?- naprawdę chciałam wiedzieć. W końcu nie zawsze przychodzi do ciebie twoja rodzona matka, która jest boginią i ma dla ciebie propozycję.
- Zaczyna się wojna. Tym razem bogowie nie mają wystarczająco sił, aby powstrzymać atak. Na herosów też nie mogą za bardzo liczyć, bo większość z nich zginęła rok temu w walce z Kronosem...- otworzyłam usta, żeby jej przerwać, ale ona wiedziała co chcę powiedzieć- Proszę cię. Te żółtodzioby nic nie umieją.
- Do czego zmierzasz?- nie rozumiałam koncepcji jaką chciała przesłać mi Atena. Wiedziałam, o co chodzi, ale tego nie rozumiałam. 
- Annabeth, lepiej być po zwycięskiej stronie, a nie po stronie, która poniesie porażkę- wyjaśniła poirytowana.
- Jak mogłaś!?- nie wierzyłam, że moja rodzona matka, mogła zrobić coś takiego.
- Kochanie, wystarczy, że się do mnie przyłączysz- ciągnęła dalej- A ofiaruję ci władzę nad całą ludzkością.
- Ekhem...- wtrącił się Mark- Sorry, że przerywam rodzinną rozmowę, ale myślę, że Annabeth jest na tyle duża, aby sama wybrała, po której stronie walczy...
- Wybór jest jednoznaczny- przerwała mu Atena- Ona idzie ze mną.
- Nie wydaje mi się- warknął Syn Aresa. Zrobił wielki błąd, bo wyciągnął miecz, a co mały miecz, może zrobić bogini Mądrości i Strategii. Już odpowiadam. NIC.
- Nieeeee- krzyknęłam, ale było już za późno. Atena rzuciła, dosłownie, Markiem o ścianę. Podbiegłam do niego. Z jego ust leciała ciurkiem krew.
- Co ty mu zrobiłaś?- wydusiłam przez łzy.
- Jeśli pójdziesz ze mną, uleczę go- zaproponowała z podstępem. Musiałam wybrać między tym, co właściwe, a tym co łatwe.
- Zabierzmy go ze sobą- powiedziałam w końcu po dłuższym namyśle- Chcę mieć na niego oko, gdy będziesz go leczyć.
- Mądra dziewczynka- moja matka uśmiechnęła się lodowato. Już wiem, dlaczego Percy się jej boi.



Kolejny rozdział, napisany szybciej niż planowałam, a to dlatego że
wyjeżdżam na półtorej tygodnia nad jezioro, więc nie będę dodawała przez ten czas rozdziałów :(
Niestety tam gdzie jadę, nie ma internetu :c
Mam nadzieję, że się podoba ;D
Wreszcie zaczęła się jakaś akcja *.*
Sama nie mogłam się jej doczekać ;>
Komentujcie :3
Pozdrawiam :*



♥Marry♥ 

poniedziałek, 14 lipca 2014

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 8

Spotkanie z Posejdonem

***Perspektywa Percy'ego***

Razem z Marthą, kierowałem się w stronę lotniska, z czego nie byłem szczególnie zadowolony. Dowiedziałem się, że Córka Zeusa ma dwa razy większe ADHD  niż ja. Gdy tylko zobaczyła jakiś sklep z ubraniami, kosmetykami lub biżuterią, oczywiście musiała do niego wejść i obejrzeć, przymierzyć, wszystko co było na półce w sklepie. A uwierzcie mi, w Nowym Jorku jest ich pełno. Trochę wstydziłem się mojego tatuażu, ale Martha zapewniała mnie, że to normalne. Choć sama chodziła w bluzce na ramiączkach i wszystkim go pokazywała. Ja natomiast, starałem się zakrywać go bluzką z krótkim rękawkiem. Dochodziła już godzina 14:00. Było gorąco. Chciałem jeszcze przed lotem, zobaczyć ocean. Być może ostatni raz.
- Proszę- błagałem ją- Zniosłem 5 godzin, ciągłego chodzenia bez celu po sklepach. Miej litość.
- Dobra. dobra- w końcu zmieniła zdanie- Masz swoje 5 minut.
- Dzięki.
Poszliśmy w kierunku plaży. Już czułem zapach słonej wody. Zeszliśmy z chodnika na cieplutki piasek, nagrzany przez słońce. Łykałem wzrokiem ten widok.
- Uważaj, jak leziesz!- Martha wpadła na jakiegoś chłopaka. Miał opaloną skórę. Był dobrze zbudowany, przystojny... I to bardzo. Na sobie miał żółtą bluzkę, czerwone spodenki, bose nogi. Dziwne połączenie jak na wyjście na plażę. Chwileczkę... Było ich więcej. O nie. To był... ratownik. Próbowałem dać jej jakiś znak, żeby nie wchodziła z nim w konflikt, ale było już za późno.
- Jeśli jesteś ślepy, to polecam psa i laskę, a nie wpadanie na kogo popadnie, jasne?!
- Uspokój się- powiedział spokojnie- Po pierwsze, to TY na mnie wpadłaś, nie ja na ciebie, jasne?
- Jesteś bezczelny- warknęła.
- Dzięki za komplement- uśmiechnął się do niej łobuzersko. Powoli stawałem się zazdrosny, ale nie wiem dlaczego.
- Spadaj do parku, malować sufit- burknęła.
- Haha, zabawna jesteś. U nas w parkach nie ma sufitów- spojrzał na nią z litością- Coś mi się wydaje, że nie jesteś stąd i potrzebujesz przewodnika albo opiekuna.
- Nie, wiesz. Sama sobie poradzę- popchnęła go na bok i poszła przed siebie w kierunku wody. Musiałem biec, aby dotrzymać jej kroku.
- Jestem do dyspozycji- krzyknął za nią.
- Co za kretyn- mruknęła pod nosem.
- Nie przejmuj się. Oni już tak mają.
- Oni?- nie wiedziała, o czym mówię.
- Ratownicy- wyjaśniłem- Myślą, że wszystko mogą.
- Taki pajac jest ratownikiem?- zdziwiła się. Miała rację. Był idiotą, ale cóż.
- Ja go nie zatrudniłem- podniosłem ręce w geście kapitulacji- Na to akurat wpływu nie mam.
- Szkoda.
Zatrzymała się, patrząc na spokojny ocean. Nie było żadnej fali. O to się już postarałem.
- Poczekaj tu chwilę- powiedziała. Po czym pobiegła w stronę przebieralni.
- Gdzie idziesz!?- krzyknąłem. Kiwnęła głową w stronę kabiny.
- Przebrać się!
Usiadłem sobie na piasku, wpatrując się w wodę. Myślałem o Annabeth. O naszym pocałunku pod wodą, o jej pięknym uśmiechu, a później nasunęła mi się potworna myśl. Wcześniej o tym nie myślałem. Gdzie ona w ogóle jest? Moja intuicja podpowiadała mi, że pod ziemią. Jestem geniuszem. Sprzeczałbym się teraz z samym sobą, ale Martha wbiegła do wody. Miała na sobie niebieskie bikini, które podkreślało jej kolor oczu. Wyglądała pięknie. Nie wiem dlaczego, ale momentalnie zapomniałem o Annabeth. Liczyła się teraz tylko Córka Zeusa. On mnie kiedyś zabije.
- Chodź!- krzyknęła do mnie- Woda jest naprawdę ciepła!
- Skoro nalegasz!- poszedłem w jej kierunku, powoli zanurzając się do pasa na równi z nią. Niespodziewanie zaczęła mnie chlapać. Odwróciłem się do niej plecami.
- Wody też się boisz?- zapytała z nie do wierzeniem.
- Chciałabyś- rzuciłem się na nią, zanurzając jej głowę pod wodą. Natychmiast odwzajemniła gest. Zanurkowałem. Popłynąłem głębiej w ocean, ciągnąc ja za nogi. Kiedy ją puściłem, położyłem się płasko na dnie, tak żeby mnie nie widziała. Prądy były bardzo mocne, bo byliśmy już jakieś sto metrów od brzegu. Martha nie miała gruntu pod nogami. Powoli obracała się w kółko. Widać było, że się denerwowała. Odczekałem jakieś pięć minut.
- Percy?- rozglądała się dookoła, szukając mnie wzrokiem- Żyjesz?
- NIE!- wrzasnąłem, wynurzając się z wody jak torpeda. Złapałem ją w talii i zaciągnąłem pod wodę. Ocean był zielonkawy, a jej oczy wściekle niebieskie. Dziwny widok. Miała je szeroko otwarte z przerażenia. Na początku wyglądało to tak, jakby mnie nie poznała i myślała, że jestem jakimś potworem, ale później uświadomiłem sobie, że jej po prostu brakuje tlenu. Jestem naprawdę głupi. Przecież nie każdy umie oddychać po wodą. Jak najszybciej wyciągnąłem ją na powierzchnię. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Nadal trzymałem ją w objęciach.
- Kiedyś Cię zabiję- wysapała, gdy tylko złapała powietrze.
- Też Ciebie lubię- uśmiechnąłem się.- Będziesz musiała stanąć w kolejce.
Przewróciła oczami.
- Cieszę się niezmiernie- powiedziała ironicznie, powoli się ode mnie odsuwając- Ale jeśli tak okazujesz przyjaźń, to lepiej sobie daruj.
Popłynęliśmy w stronę brzegu. Kiedy znaleźliśmy się na plaży, Martha musiała trochę odsapnąć, wypluć wodę i takie tam.
- Sorry, za tamto- przeprosiłem.
- Nic nie szkodzi- westchnęła- Odpłacę się podwójnie. Oto się nie martw.
- Nie mogę się doczekać- mruknąłem.
Zapanowała niezręczna cisza. Córka Zeusa patrzała intensywnie w ocean, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Zakład, że przepłynę 200 metrów- wskazała głową w kierunku wody.
- Przy pierwszych pięćdziesięciu wymiękniesz- podałem jej rękę- O przekonanie.
- O przekonanie.
Wbiegła do wody, a potem zanurkowała. Przepłynęła jakieś 120 metrów i nagle zebrały się fale wielkości pagórków. Zniknęła mi z oczu. Próbowałem się skupić i uspokoić je, ale moc tego, kto je zrobił, była silniejsza. Ojciec. Zdezorientowałem się. Krążyłem w kółko, myśląc, co teraz zrobić. Spojrzałem w kieruku stanowiska ratowników. Jeden z nich zmienił flagę na czerwoną, a drugi, ten którego wcześniej spotkaliśmy, zdjął koszulkę, miał naprawdę niezły kaloryfer, pobiegł w stronę oceanu i wskoczył do wody. Walczyłem w myślach z falami i ojcem, ale nic nie pomagało. Mój tato nie opuszczał. Wreszcie zobaczyłem dwa małe punkciki na środku oceanu. Znalazł ją. Kamień spadł mi z serca. Przypłynął do brzegu, wyszedł, trzymając Marthę w swoich ramionach. Leżała nieruchomo. W innych okolicznościach wpadłbym w złość, bo facet położył ją na piasku i zaczął jej robić sztuczne oddychanie. W skrócie usta usta. Miał koleś szczęście, bo strasznie przejmowałem się o życie Córki Zeusa, ponieważ nie oddychała. Oczy miała zamknięte. Nie wierzyłem, że dosłownie przed chwilą się z nią założyłem. Patrzyłem przerażony, a jednocześnie wściekły na ojca. Nagle niebo przeszyła błyskawica, a w oddali usłyszałem grzmot. Martha w tej samej chwili otworzyła oczy, jakby ktoś obudził ją ze snu. Bardziej koszmaru, ale to szczegół. Zeus nie pozwolił jej umrzeć, Dzięki mu za to. Ale więcej tego nie powiem. Powoli usiadła. Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem, potem na gościa, który w jakimś stopniu też uratował jej życie. Dobra, byłem jemu wdzięczny. Odetchnąłem z ulgą.
- Dzięki- wymamrotała- Nie musiałeś.
- To moja praca- powiedział- Może zadzwonić po pogotowie?
- Nie trzeba- przestraszyła się. Jakby ktoś zrobił jej badania... Na samą myśl miałem dreszcze.
- Jak chcesz. A wracając do poprzedniego tematu, to chyba potrzebujesz opiekuna- uśmiechnął się promiennie.
- Być może...- przyglądała się jemu z zaciekawieniem. Jej wzrok zatrzymał się na jego klacie.
- Jestem Jack- podał jej rękę. Uścisnęła ją.
- Martha- wybełkotała.
- Wiesz, kończę dopiero o 18:00, ale wieczorem jestem wolny- oznajmił.
- Zastanowię się- powiedziała. Cały czas patrzyłem na tą dziwną scenę. Niedobrze mi było. Prawie puściłem pawia. Ewidentnie byłem zazdrosny, ale ledwo się do tego przyznałem przed samym sobą.
- Tu masz mój numer- napisał jej na ręce- Jak będziesz chciała, zadzwoń.
- Jasne- odparła. Jack wrócił do stanowiska ratowników.
- Ale wiesz, że możesz tego spotkania nie dożyć- sprowadziłem ją na ziemię.
- Aha- wzruszyła ramionami. Zdziwiłem się.
- Po tym, co się stało- musiałem jej o tym powiedzieć- Myślę, że nie powinnaś pływać, tak samo jak ja nie powinienem latać.
- Doprawdy? W takim razie patrz.
Poszła w kierunku żółto-czerwonych ludzików. 
- Jack!- krzyknęła. Obrócił się.- Możesz na chwilkę?
- Pewnie- podszedł do niej. 
Dyskutowali jakieś dziesięć minut, po czym wróciła do mnie i oznajmiła:
- Właśnie załatwiłam sobie szkolenie na ratownika WOPR.
Otworzyłem oczy ze zdumienia. Uparta była.
- Ale mój ojciec...
- Powiedz swojemu irytującemu tatusiowi, że nie zabroni mi pływać w tym zasranym oceanie oraz, że nie obchodzi mnie to, że jest jakimś głupim bogiem Mórz. Dla mnie to tak, jakby był panem wody toaletowej w kiblu.- mówiła to dosyć głośno, a na pewno na tyle, żeby mój ojciec usłyszał...
Woda zabulgotała. Po chwili wynurzył się z niej Posejdon. Martha spojrzała się na niego z obrzydzeniem.
- Sama możesz mu to powiedzieć- mruknąłem. Mój tato nie należał do najsurowszych, ale taka obraza jego wielkiego mienia, wychodziła poza granice.
- O proszę. Wyczyścił pan już wszystkie kible?- zapytała.
- Tak się składa, że nie- odrzekł. Wyraz jego twarzy był nijaki. Nie mogłem stwierdzić, czy jest zły, czy nie.
Ruszył w naszym kierunku.
- Percy, już wiem, po kim odziedziczyłeś brzydotę- powiedziała głośnym szeptem do mnie- Czysty ojciec z ciebie.
- Dzięki- mruknąłem- Z ciebie też.
- Słyszałem- odrzekł Posejdon- Ej, taki brzydki to chyba nie jestem- mrugnął do mnie.
- Nie, racja. Jest Pan jak ocean- oznajmiła po dłuższym zastanowieniu. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Naprawdę tak myślisz?- zapytał mój tato- To bardzo miłe z Twojej strony...
- Tak. Tak samo mnie od Pana mdli- udawała, że wymiotuje.
- Masz chorobę morską?- zapytałem. Mogła mówić wcześniej.
- Tylko kiedy patrzę na Twojego ojca- odpowiedziała z odrazą. To wszystko wyjaśnia.
- Teraz to trochę przesadziłaś...- zaczął mój tato.
- Oj, przepraszam, że obraziłam Pana nadęte ego- spojrzała na niego wyzywająco.- A teraz żegnam.
Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę przebieralni.
- Wykapany tatuś. Wiesz, że ostatnio Zeus też mi to powiedział- pokręcił z głową z nie do wierzeniem.
- Nie daleko pada jabłko od jabłoni- tak jakoś pasowało mi te przysłowie. 
Posejdon przeniósł wzrok z Marthy na mnie.
- Percy, nie chcę, żebyś zadawał się z tą dziewczyną- oznajmił surowo mój ojciec.
Dopiero po chwili dotarły do mnie te słowa.
- Co!?


Skończone :D
Wiem, że miało być na wczoraj, ale się nie wyrobiłam :(
Peszek...
Jeszcze raz przepraszam :)
Myślę, że mi wybaczycie "."
Trochę akcji, trochę wody...
Podoba się?
Komentujcie :3


♥Marry♥

piątek, 11 lipca 2014

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 7

Ruchoma ziemia

***Perspektywa Percy'ego***

Wpatrywałem się jak głupi w ścianę budynku studia tatuaży. Nie mogłem pozbierać myśli, które rozpychały mi głowę. Gdzie jest Tyson? Co mu się stało? Jak się czuje? Czy jeszcze żyje? Na to pytanie wolałem nie odpowiadać. Miałem ochotę wypruć tej Gai wnętrzności, które potem włożyłbym do beczki i zakopał na dnie morza... albo dałbym rekinom na pożarcie...albo...
- Haloo! Ziemia do Percy'ego!- z zamyślenia wyrwał mnie głos Marthy, która energicznie wymachiwała ręką przed moją twarzą. Zamrugałem. Na początku nie wiedziałem , gdzie jestem, o co chodzi.
- Już jestem- wymamrotałem, gdy tylko wszystko sobie przypomniałem.
- To dobrze. Ruszamy dalej, bo...- Martha zaniemówiła. Pod całą piątką, tj. Annabeth, Thalią, Nico, Markiem i Clarisse zapadła się ziemia. Tak. Po prostu się otworzyła, a oni stracili grunt po nogami. Próbowałem złapać Ann, ale nie zdążyłem. Za późno się zorientowałem co się dzieje. Spóźniona reakcja... Tym razem wpatrywałem się w miejsce, w którym przed chwilą stali moi przyjaciele i Dzieci Aresa.


***Perspektywa Annabeth***

Wylądowałam w jakimś tunelu z Markiem. Szukałam wzrokiem reszty moich towarzyszy, ale nikogo nie dostrzegłam. Wzrokiem przeleciałam po ścianach. Zastanawiałam się, gdzie jesteśmy. To na pewno nie był labirynt. Spojrzałam pytającym wzrokiem na Marka, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Chodźmy na przód- oznajmił- Gdzieś wyjdziemy.
- Masz rację- przyznałam. Zdziwiłam się, że zgadzamy się w jednej kwestii. Zazwyczaj nie jest tak kolorowo.- Ok. Ten tunel gdzieś się kończy. Tylko gdzie?
Nie odpowiedział.
Podeszłam do ściany i przypatrywałam się uważnie jej architekturze. Starożytna, z czasów wojny Tytanów. Hmmm...
- Powinniśmy iść tamtędy- wskazałam palcem ciemniejszą stronę tunelu.
- Dlaczego? Mnie się wydaje, że powinniśmy iść raczej w jaśniejszą stronę. W stronę światła.
- Nie. Widzisz, nadal szukamy Gai. Wiem, że to jej sprawka, więc skoro gdzieś tu jest, to chyba w ciemniejszej i w głębszej części tunelu.- wyjaśniłam.
- Ty tu rządzisz- te słowa kompletnie wyprowadziły mnie z równowagi. Zwykle Dzieci Aresa chcą prowadzić. Ruszyłam w wyznaczonym przez siebie w kierunku, oglądając się, czy Mark idzie za mną. Dorównał mi kroku.
- Długo jesteś z Percy'm?- nagle zapytał.
- Niecały rok. A co?
- Nic, tak pytam- westchnął- I co teraz?
- Sama nie...- zatrzymałam się. W naszą stronę szło dwóch olbrzymów podziemnych. Tak, tak. Coś takiego istnieje.
- Teraz...eee... walczymy, a później się zobaczy- stwierdziłam. Wyciągnęłam sztylet, Syn Aresa miecz wielkości kija bejsbolowego. Powoli zaczęliśmy zbliżać się w ich kierunku. Wreszcie zaatakowały. Jeden miał maczugę, a drugi miecz. Bardzo dziwny. Kiedyś słyszałam o nim. Był on krzywy, trochę w kształcie pioruna i cały z brązowego kamienia. To taka inna odmiana maczugi. Zrobiłam unik. Prawie straciłam głowę. Postanowiłam przestać obczajać miecz brzydala, tylko wziąć się w garść i odwzajemnić uderzenie. Spróbowałam ciąć go w ramię, klatkę piersiową, żebra, udo, łydkę, ale on był cały z kamienia. Sztylet odbijał się jak od stali. Kątem oka zobaczyłam, jak Mark wspiął się zwinnie na plecy olbrzyma i podrżnął mu gardło. Zrobił to niezbyt brutalnie, jak na Syna Aresa. Głowa wielkoluda odpadła po chwili. Cofam to, co powiedziałam. Męczyłam się ze cholernie swoim przeciwnikiem. Syn Aresa zaszedł go od tyłu, dając mi do zrozumienia, co chce zrobić. Dźgnął go w plecy. Po chwili przede mną pojawiło się pełno piachu.
- Dzięki za pomoc- odparłam, otrzepując się z piachu.
- Nie ma za co. Czego nie robi się dla pięknych dam- uśmiechnął się do mnie. Oczywiście, że odwzajemniłam uśmiech, rumieniąc się przy tym okropnie, ale to drobiazg.


***Perspektywa Nico***

Szedłem, szedłem, szedłem przed siebie w nieskończoną ciemność. Clarisse ciągle narzekała, wrzeszczała, marudziła, że to moja wina ble ble ble. Przypomniałem sobie, dlaczego jej nie lubię. Próbowałem zatkać sobie uszy, ale moje starania szły na marne. Przede mną szła Thalia, która była czymś okropnie zaniepokojona. Musiałem zapytać. Głupia ciekawość.
- O czym tak myślisz- zanim zdążyłem ugryźć się w język, było już za późno.
Odezwała się po dłuższej chwili milczenia, jakby zastanawiała się, co ma powiedzieć.
- O tym, że Percy i Martha zastali u góry sami bez opieki.
- I?- nie wiedziałem w czym problem.
- I chodzi o to, że Nowy Jork może za chwilę wylecieć w powietrze- odpowiedziała.
- Nie przesadzaj- wyobraziłem to sobie- Nie są już dziećmi...
- Nie zapominaj o Percy'm- uśmiechnęła się pod nosem.
- Racja- mruknąłem- Daj im jeszcze trochę czasu. W końcu się dogadają.
- Tego się właśnie boję, że...- urwała w najciekawszym momencie.
- Że?- drążyłem temat.
- Już nic- dała mi do zrozumienia, że nie chce dłużej o tym rozmawiać.
- Na Twoim miejscu nie przejmowałbym się tym tak bardzo- domyśliłem się o co chodzi.
- Nie jestem Tobą- wrzasnęła.
- Cieszę się bardzo- uśmiechnąłem się lodowato. Nie miałem normalnego towarzystwa, nie licząc wrednej i wredniejszej. Plus był taki, że byłem pod ziemią. Tu zawsze czułem się lepiej.- A tak z innej beczki, to dokąd idziemy?
- Przed siebie- powiedziała bez entuzjazmu.
- To akurat zdążyłem zauważyć- burknąłem- Chodzi o to, że...
- Wiem, o co chodzi- warknęła- Tak. Nadal jesteśmy na misji i nadal szukamy Gai.
- Ok, jak tam chcesz- zastanowiłem się- Ale musimy skręcić w lewo.
- Dlaczego?- zdziwiła się.
- No cóż. Jeśli chodzi o mnie, to mam lepszą orientację w tym terenie.
- Dobra, nich Ci będzie- przewróciła oczami.
- Za mną- oznajmiłem.
- Nigdzie za Tobą nie pójdę!- krzyknęła Clarisse, która wreszcie odezwała się po ludzku, bo jak dotąd to tylko słyszałem ble ble ble. To chyba taki nowy język Dzieci Aresa. Coraz częściej go słyszę.
- Nie masz wyboru- dziwnie było tak mówić do Clarisse, ale dawało mi to wielką satysfakcję.


***Perspektywa Percy'ego***

Przeniosłem powoli wzrok na Marthę, która wyglądała na przestraszoną, a równocześnie zaskoczoną. Dziwiłbym się, gdyby było inaczej.
- Chodź- wydusiłem- Misja nadal trwa.
- Musimy im pomóc- ledwo przeszło jej to przez gardło. Wiedziałem co czuła. Choć nie powiem, zaskoczyła mnie tym. Była zupełnie inna od czasu naszego pierwszego spotkania. Thalia i Annabeth mają na nią dobry wpływ.
- Nie możemy teraz nic zrobić- nie pocieszyłem jej- Gdzie teraz?
Wyrwałem ją z zamyślenia.
- Słuchałeś Ann?- zapytała. Przytaknąłem.
- Zawsze jej słucham.
- Skoro tak, to powinieneś wiedzieć, że szukamy Gai na terenie Japonii, Chin i Rosji.
- Tak, wiem- skłamałem- A dlaczego?
Przewróciła oczami.
- Percy, szukamy jej w Azji, tak?- spytała łagodnie. A to zupełnie do niej nie podobne.
- No, tak jakby- ciągle nie wiedziałem do czego zmierza- Azja ma największe terytorium...-domyśliłem się-A Gaja jest boginią Ziemi.
- Właśnie- zgodziła się ze mną. Ona.- Gaja zawładnęła pewnie wszystkimi potworami z tamtych stron, dając im ofertę nie do przebicia.
- Skąd Ty tyle wiesz?- zaskoczyła mnie swoją dużą wiedzą na ten temat.
- Myj od czasu do czasu uszy- mruknęła.
- Myję codziennie- burknąłem.- To chyba oczywiste?
- Naprawdę?- zapytała sarkastycznie- Nie wydaje mi się.
Zapanowała głucha cisza.
- Sorry- przeprosiła- Trochę mnie poniosło.
Z jej oczu popłynęła prawdziwa łza. Tak, prawdziwa łza, a za nią kolejne.
- Nic nie szkodzi. Rozumiem Cię.
- Na serio?- otarła łzy, które ciurkiem leciały z jej pięknych niebieskich oczu.
- Jasne. Każdy ma gorsze dni.
- Ach, tak.- pociągnęła nosem. Chyba nie wiedziałem, o co jej naprawdę chodzi. Ku mojemu zaskoczeniu rzuciła mi się na ramiona i zaczęła szlochać. Miała serce. Może nie najlepsze, ale miała. Przytuliłem ją mocno. Odwzajemniła uścisk. Kiedy mnie puściła, powoli się ode mnie odsunęła. Spuściła wzrok.
- Co się stało?- zapytałem.
- Nic. Po prostu mi kogoś przypominasz- wydukała przez łzy.
- Kogo?- mogłem nie pytać. Spojrzała mi prosto w oczy, w których zobaczyłem mnóstwo bólu i pełno smutku.- Jak nie chcesz, to nie mów.
Przytuliła mnie.
- Dzięki- wyszeptała.
Zabrałem ją na spacer po parku. Musiała trochę ochłonąć. Po jakiś piętnastu minutach spacerowania, doszła do siebie. Nurtowało mnie jedno pytanie.
- Jak się tam dostaniemy- znałem dobrze odpowiedź, ale wolałem się upewnić.
- Samolotem- odpowiedziała- A czym chciałeś?
Przełknąłem ślinę.
- Ja nie powinienem latać samolotem- oznajmiłem.
- Boisz się wysokości?- spojrzała na mnie z litością.
- Nie, nie. Bo widzisz, Twój ojciec niezbyt za mną przepada- wyznałem jej prawdę. Po co miałem to ukrywać.
- Ciekawa jestem, dlaczego?
- Nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego Zeus mnie nie lubi. Chyba przeszkadza mu, że jestem Synem Posejdona. Czysta zazdrość.
- To było pytanie sarkastyczne- odparła ironicznie Córka Zeusa.
- Uwielbiasz się ze mną droczyć, co nie?
- To moje drugie hobby, zaraz po wkurzaniu Clarisse- po raz pierwszy od czasu, gdy płakała, na jej ustach zagościł lekki uśmiech.
- A Ty mnie lubisz?- zapytałem zaciekawiony, co odpowie.
- Jeszcze nie wiem- powiedziała, przyglądając mi się uważnie.
"Dobre i to"- pomyślałem.



Dodałam ten rozdział wcześniej, bo po prostu nie mogę żyć bez pisania rozdziałów. ;)
Mój nałóg o.O
Rozdział premium...
Napisany na piaszczystej plaży...
Martha się rozpłakała hihihi :D
Będzie lot samolotem ^^
Następny rozdział dodam w Niedzielę, jak wcześniej było zaplanowane *.*
Komentujcie ;>






♥Marry♥

niedziela, 6 lipca 2014

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 6

Znak rozpoznawczy

***Perspektywa Percy'ego***

Po kolacji wszyscy obozowicze rozeszli się do swoich domków. Mimo, że miałem do załatwienia ważną sprawę, też poszedłem. Kiedy znalazłem się przy drzwiach, wszedłem do środka, odczekałem, aż na dworze nie będzie żadnej żywej duszy, choć umarłej też nie chciałbym zobaczyć. Pobiegłem w stronę jeziora, gdzie Martha wrzuciła mój telefon do wody. Wmawiałem sobie, że jest wodoodporny, bo szczerze mówiąc, to nie wiedziałem, czy to prawda. Zbliżyłem się do brzegu i powoli wszedłem po pas do wody. W końcu zanurkowałem. Pod wodą było ciemno jak w grobie. Ręką próbowałem wymacać komórkę, ale znalazłem tylko kilka kamieni. Nie mogła się rozpłynąć, prawda?
- Trochę późno jak na kąpiel- usłyszałem głos, który dochodził znad powierzchni wody. Ktoś był na brzegu. Wynurzyłem się i zobaczyłem Thalię, stojącą z założonymi rękami.
- Być może, ale ja się nie kąpię- powiedziałem. Trochę dziwnie to zabrzmiało.
- Doprawdy? No to co? Zgubiłeś coś? Może rozum?- zapytała z nadzieją w głosie.
- Nie bądź głupia. Telefon- oświadczyłem.
- Telefon? Od kiedy się kąpie telefon?
- Nie kąpię żadnego telefonu! Twoja ukochana siostra wrzuciła go do wody- burknąłem. Zamknęła się, ale cisza nie trwała długo.
- Jak chcesz. Ale lepiej wyjdź- posmutniała- Muszę Ci coś powiedzieć.
Wyskoczyłem z wody jak poparzony. Oczywiście byłem suchy, ale coś mokrego przykleiło mi się do nogi. Glony. Zdjąłem je i nie wierzyłem własnym oczom. W wodorosty zaplątany był mój telefon. Podniosłem go, a potem włożyłem do kieszeni. Czekałem na tą rozmowę.
- O co chodzi- zapytałem udając obojętność. Ciekawość rozsadzała mnie od środka.
- Chodzi o...- nie dokończyła, bo przerwał jej Nico, który właśnie wyszedł z ciemności.
- Uuuuuu... Nie wiem, co powie Annabeth, jak się o tym dowie- uśmiechnął się szatańsko.
- A co ma powiedzieć- zdziwiłem się- Tylko rozmawiamy.
- Na pewno- rzekł sarkastycznie. Głupek z niego.
- Wiesz co, Percy? Porozmawiamy później- Thalia odeszła w stronę domku Zeusa.
- Nie chciałem przeszkadzać- mówił- Po prostu poszedłem na spacer.
- Nic nie szkodzi- skłamałem. Byłem na niego wściekły.
- Dzięki- odetchnął- Dobranoc, słodkich koszmarów.
- Dobranoc i nawzajem- mruknąłem.
Po chwili znalazłem się w swoim ciepłym, przytulnym łóżku. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.

***Perspektywa Marthy***

Mam serdecznie dosyć Clarisse. Co ta wyrocznia sobie wyobraża? Nie chcę zrobić zawodu Chejronowi, ale jak ta kretynka jeszcze raz otworzy tą brzydką gębę i coś do mnie powie, to nie ręczę za siebie. Starałam się trochę ochłonąć. Siedziałam na łóżku i pakowałam się. Nie miałam pojęcia, co trzeba ze sobą zabrać, więc starałam się wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. Ktoś wszedł do środka. Chwyciłam za swój miecz, trzymając go w gotowości. Strasznie się do niego przyzwyczaiłam. Odetchnęłam, kiedy zobaczyłam Thalię, moją współlokatorkę. Kompletnie o niej zapomniałam. Była smutna albo raczej przygnębiona. Z resztą na jedno wychodzi.
- Cześć- powiedziałam. Nie wiedziałam o czym rozmawiać- Co zabierasz ze sobą, bo ja jeszcze nie wiem.
- Ja też- mruknęła- Myślałam, że już nie pójdę nigdy więcej na jakąkolwiek misję, ale... A teraz jeszcze na dodatek...- urwała. Chyba nie chciała o tym rozmawiać, a ja wolałam nie pytać.
- A ty? To Twoja pierwsza misja, co nie?- zmieniła temat i dzięki jej za to, bo czułam się trochę krępująco.
- Tak jakby- tylko na to było mnie stać. Najpierw zaczęła opowiadać mi swoją historię, która nie była wcale wesoła, później rozmawiałyśmy o przepowiedni i różnych rzeczach związanymi z jutrzejszą wyprawą. Potem doszłyśmy (sama nie wiem jak) do gadki o kosmetykach, ubraniach, muzyce i chłopcach. W porównaniu do mnie, Thalia nie miała wiele do powiedzenia na ten temat. Przegadałyśmy całą noc. Nie zmrużyłyśmy nawet oka, a za godzinę wyruszamy na misję.

***Perspektywa Percy'ego***

Obudziły mnie promienie słońca, które przedostawały się przez niebieskie zasłony. Wstałem, wziąłem podwójny prysznic, bo trzeciego mogę już nie dożyć, umyłem zęby, ubrałem się, spakowałem pierwsze lepsze rzeczy i byłem już gotowy. Usiadłem na łóżku i myślałem, czy tu jeszcze wrócę. Było coś ok. 6:00, więc musiałem już pójść na Wzgórze Herosów, miejsce zbiórki. U góry zastałem Argusa, który miał nas podwieźć do centrum oraz siedzącego na kamieniu Nico. Podszedłem do niego.
- Ranny ptaszek z Ciebie- usiadłem obok niego.
- Śmiej się, śmiej- westchnął- Nie mogłem zasnąć.
- Widzisz, a ja spałem jak zabity- zażartowałam. Szkoda, że tylko ja się śmiałem.
- Cześć, chłopaki!- na wzgórze przyszła Annabeth. Wyglądała ślicznie. Ubrana była w miętowe spodnie, białą bluzkę z szarym nadrukiem: I have hope i czarne balerinki. Blond włosy opadały jej na ramiona, zrobiła sobie delikatny makijaż.
- Ładnie wyglądasz- podszedłem do niej i pocałowałem ją w puliczek. 
- Ty też- powiedziała. Objąłem ją ramieniem.
- Wiesz może, gdzie jest reszta?- zapytał Nico.
- Mniej więcej. Clarisse...- nie dokończyła.
- Czołem idioci- na wzgórze dotarły dzieci Aresa. Cudownie.
- Powiedziała kretynka- mruknąłem. Niestety usłyszała, ale nic nie zrobiła. Uff.
Argus wsiadł do samochodu.
- A gdzie dziewczyny?- zdziwiłem się- Musimy poczekać.
Clarisse i Mark podążyli w ślady Argusa.
- Po co?- zaskoczyła się Córka Aresa.- O dwóch głupków będzie mniej...
- Już jesteśmy- przerwała im zdyszana Thalia. Miała na sobie punkowe ciuchy. Jak zawsze. Za nią przybiegła Martha, która ubrana była w białą bluzkę z czarną czaszką, a pod spodem było napisane: I died, krótkie spodenki w czarno-białą kratkę, czarne trampki za kostkę, brązowe włosy spięte były w luźny kok, lekki makijaż zdobił jej twarz, w uszach gościły czarne kolczyki w kształcie czaszki, czarne paznokcie, chyba najbardziej się odznaczały. Jej oczy błyszczały w świetle wschodzącego słońca. Nie miałem słów, jak ją opisać. Obie wyglądały na zmęczone. Spojrzałem na Nico, który otworzył usta ze zdumienia. Ja natomiast starałem się hamować.
- WOW- wyszeptał.
- Co się gapisz?- powiedziała do mnie Martha, ziewając głośno.
- Gdybyś nie zauważyła, to mam oczy- odpowiedziałem.
- Naprawdę? A ja myślałam, że to tylko piłki od ping-ponga- warknęła.
- No to się myliłaś- burknąłem.
- Masz fajną bluzkę- zmienił temat Nico.
- Dzięki, Ty też- mruknęła. Podeszła do Thalii, która rozmawiała z Annabeth. Dla przypomnienia, Nico też nosi bluzki z czaszkami.
- Szczęściarz, taki komplement z jej ust- wyszeptałem.- Szacun, stary.
- Przestań- spojrzał na mnie ironicznie.
Wszyscy zapakowaliśmy się do samochodu. Nie wiem, jak się w nim zmieściliśmy i mieliśmy jeszcze pełno miejsca. Ale cóż. Pojechaliśmy w kierunku centrum Nowego Jorku. Dziewczyny gadały o czymś zawzięcie. Mam na myśli Annabeth, Thalię i Marthę, bo Clarisse i Mark dyskutowali razem na temat wojny. Ja gawędziłem z Synem Hadesa, ale po dłuższej gadce, ta rozmowa stała się przerażająca, ponieważ doszliśmy do tematu o śmierci i umarlakach. Dowiedziałem się takich rzeczy, o których nigdy nie chciałem wiedzieć. Uwierzcie. Minęła godzina i dojechaliśmy do miasta. Wreszcie. Kiedy wszyscy wysiedli, Argus wrócił do Obozu, zostawiając nas samych w "Wielkim Mieście". Poszliśmy w kierunku najbliższej stacji metra. Czułem jakbyśmy szli w nieskończoność. Na dworze upał, słońce grzeje jak najęte. Miałem tylko nadzieję, że niedługo znajdziemy się przy oceanie. Marne szanse. 
- To jest TO!- krzyknęła Martha.
- Co?- zapytałem. nie wiedząc o co chodzi.
- No TO!- wskazała palcem na studio tatuaży.
- O co Ci chodzi?- zdziwił się Nico. Nie on jeden.
- Jesteście totalnymi idiotami- powiedziała Thalia.
Annabeth pokiwała głową.
- Pomyślcie czasami. Zrobimy sobie tatuaże!- wyjaśniła Martha.
- N-nie, jeśli chodzi o mnie nie zgadzam się- wyjąkałem.
- Boisz się? Na serio- śmiała się Clarisse.- A może musisz zapytać się mamusi?
Nie chciałem dać jej tej satysfakcji.
- Ok- oświadczyłem- Jak dla mnie spoko.
- Super pomysł!- krzyknął Nico.
- Wiadomo- stwierdziła Martha.
- Ale jaki tatuaż sobie robimy- modliłem się, żeby nie był widoczny.
- To będzie taki znak rozpoznawczy- wyjaśniła mi Annabeth.
- Każdy będzie miał swój symbol- dodała Córka Zeusa- Ja i Thalia wytatuujemy sobie piorun, Ty- wskazała na mnie palcem- trójząb, Nico czaszkę, Annabeth sowę, Clarisse...- zamyśliła się- małpę, a Mark skrzyżowane miecze.
Dopiero teraz zobaczyłem Marka, który nie odezwał się ani słowem, tylko przypatrywał się Annabeth. Ja mu dam. Chciałem coś mu powiedzieć, ale odezwała się Clarisse.
- Dlaczego małpę?- warknęła Córka Aresa.
- Ponieważ ona znakomicie wyrazi Twoją osobowość- wyjaśniła Martha.
- Sama zadecyduję, co wyrazi moją osobowość- burknęła.
- Po prostu nie chciałam, żebyś dokonała złego wyboru- ledwo z Nico powstrzymywaliśmy się od śmiechu.
- A w jakim miejscu on będzie?- wydusiłem.
- Na prawym ramieniu. To taka pamiątka z misji.- odpowiedziała Thalia.
- Idę pierwsza- oświadczyła Martha.
Otworzyła drzwi i zniknęła w środku pomieszczenia. Później weszli Thalia, Nico, Clarisse, Mark, a ja chciałem iść na samym końcu.
- Twoja kolej- Syn Hadesa poklepał mnie po plecach- Prawie nie boli.
- Prawie- powtórzyłem. Nie pocieszył mnie. Wszedłem do środka i usiadłem na fotelu. Przyszedł facet, który był cały w tatuażach. Wyglądał okropnie. Zamknąłem oczy i po chwili poczułem przeszywający ból w prawym ramieniu. Trwał on ok. dziesięciu minut, po których usłyszałem długo oczekiwane słowa: GOTOWE. Delikatnie otworzyłem oczy i zobaczyłem czarny trójząb Posejdona. Nawet fajnie to wyglądało. Zapłaciłem i jak najszybciej wyszedłem. Czułem się jak po wizycie u dentysty.
- I co?- Annabeth wyglądała na zaniepokojoną.
- I nic- pokazałem wszystkim tatuaż.
- Percy...- zaczęła niepewnie Thalia- Powinnam Ci coś powiedzieć...
- Wiem.
- Więc... eee... chodzi o Tysona...
- Co z nim?- przestraszyłem się.
- Widzisz, żołnierze Gai zaatakowali Królestwo Twojego taty i wzięli wszystkie cyklopy do niewoli- w jej oczach pojawiły się łzy.
- Co!?- nie wierzyłem jej. Wszyscy oprócz Marty wyglądali na przerażonych, nawet Mark. Ciekawe skąd on...Clarisse.
- Przepraszam, ekhem...- odchrząknęła Córka Zeusa- Kto to Tyson?
- Mój brat- wydukałem.
- Cyklop jest TWOIM bratem?- zrobiła duży nacisk na: twoim.
- No- na samą myśl, co jemu mogło się stać, miałem dreszcze. Martha przyglądała mi się uważnie.
- W sumie. Teraz widzę. Podobieństwo uderzające- każdy ma inne zdanie na ten temat. Nie miałem już sił jej odpyskować. Martwiłem się o Tysona.



Koniec^^
Rozdział napisany w dwa dni. W niektórych miejscach mogłam pisać głupoty, więc przepraszam.
Niech już będzie. A co tam. Thalia powiedziała, co wiedziała :D
Myślę, że dosyć długi...
Tatuaże, tatuaże nananana *.*
Komentujcie :>


♥Marry♥


piątek, 4 lipca 2014

Liebster Blog Award

 Hejka ;) Zostałam nominowana przez Vexa (nie wiem jak się odmienia) do Liebster Blog Award. Dzięki ^^
A teraz przejdźmy do pytań i odpowiedzi:

1. Kiedy założyłaś swojego pierwszego bloga?
 Mówiąc szczerze, to nie wiem. Jakieś dwa lata temu. Zapomniałam :D A jeśli chodzi o tego teraźniejszego, to założyłam go 18.06.2014

2. Jak nazywał się Twój pierwszy blog?
 Pierwszy, pierwszy...hmmm... Nie mam bladego pojęcia. W przeszłości wiele ich było, ale wszystkie były niewypałami... Nazw nie pamiętam :( Słaba pamięć. ;>

3. Oceń swojego bloga w skali 1 do 10.
 Jejku, ciężko będzie...Nie lubię się przechwalać, ale dałabym chyba 7 :)

4. Co powinnaś poprawić w swoim stylu pisania?
 W stylu to chyba nic :D, może błędy językowe, ale jeśli chodzi o długość tekstu, to powinnam pisać dłuższe rozdziały *.*

5. Twój ulubiony blog innej osoby? Dlaczego akurat ten?
 Lubię wszystkie blogi, które piszą o Percy'm Jacksonie. Są takie oryginalne. Każdy przedstawia swoją wersję dalszych wydarzeń herosów. ^^ Ale moim ulubionym jest blog Meggi. Dlaczego? Bo był moim pierwszym blogiem o Percy'm Jacksonie, który zaczęłam czytać i chyba tylko go przeczytałam całego :P

6. Co lubisz robić w wolnym czasie?
 Pisać bloga xd

7. Ulubione danie?
 Oczywiście, że pizza *.*

8. Ulubiona część, ulubionej serii?
 Nie wiem, o co dokładnie chodzi, ale jeśli chodzi o to, o co mi się wydaje, to chyba najbardziej lubię ostatnią część Harry'ego Potter'a i Percy'ego Jackson'a.

9. Uprawiasz jakiś sport? Jaki?
 Tak. Najczęściej piłkę nożną, rzadziej siatkówkę i tennis ;>

10. Jaki lubisz najbardziej rodzaj muzyki?
 Pop... tak mi się wydaję :D

11. Czy uważasz swój blog za godny tylu czytelników? Powinien mieć mniej, więcej, czy jest idealnie?
 Jak dla mnie jest idealnie :*


Koniec ^^
Czułam się jak na przesłuchaniu. No dobra, a teraz krótkie info. Najprawdopodobniej w poniedziałek jadę nad morze, więc w niedzielę postaram się dodać nowy rozdział. Mam dwa dni na jego napisanie. Jak będzie krótki, to z góry przepraszam. Termin kolejnego jeszcze nie jest ustalony, ale będzie to chyba przyszła niedziela. Życzcie powodzenia. Natomiast ja życzę wszystkim przyjemnych wakacji :*

Nie chce mi się nikogo nominować xd
:P


♥Marry♥

czwartek, 3 lipca 2014

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 5

Podwórkowa walka

***Perspektywa Percy'ego***

- Tu jesteś! Ugh... Wszędzie Cię szukam! Dalej już nie mogłeś poleźć?!- usłyszałem za sobą krzyk. Momentalnie się odwróciłem.
- Oooooo... To TY...- zdziwiłem się. Odruchowo zrobiłem dziwny nacisk na TY.
- Tak, to JA! Cokolwiek to znaczy!- darła się Thalia.
- Tak, tak. Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? Jak się masz? Czy takimi pytaniami nie możemy rozpoczynać naszych rozmów?- wyszczerzyłem zęby. Nie czekałem na odpowiedź- A tak z innej beczki... Co TY tutaj robisz?!
- Ja...- już miała mi powiedzieć, ale przerwał nam głośny grzmot, dochodzący z niedaleka, a po nim niebo przeszyła oślepiająca błyskawica. Spojrzałem oskarżycielsko na Thalię. Podniosła ręce- To nie ja...
- Jak nie ty, to kto?!- nie musiała mi odpowiadać, ponieważ z lasu wyszła rozzłoszczona Martha, a za nią wybiegła Clarisse. Zaczęło się...
- ODCZEP SIĘ!!!- krzyczała Córka Zeusa.
- Sorry, nie chciałam- tłumaczyła się Clarisse. W jej oczach był strach. Bała się. Wyjąłem szybko z kieszeni telefon. Musiałem to nakręcić.
- No co?- zapytałem. Annabeth szturchnęła mnie w klatkę piersiową- To tak w ramach relaksu...
Przewróciła oczami. 
- Chłopcy- mruknęła, po czym ruszyła w stronę całego zamieszania.
- Czekaj... Daj mi się nacieszyć chwilą- zatrzymałem ją i spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem.
- Ale jak ktoś zostanie ranny, to będzie twoja wina- wskazała na mnie palcem.
- Ok. Biorę na siebie całą odpowiedzialność- uniosła brwi. Prawdę mówiąc, co złego mogłoby się stać? Nie odpowiadajcie. Annabeth chciała coś powiedzieć, ale Martha chwyciła za rękojeść miecza. Miecz, to mało powiedziane. Zabójcza broń, ale nie byle jaka. Mogła zabić potwory i śmiertelników. Była zrobiona z żelaza i niebiańskiego spiżu. Dostała ją od Chejrona. Mówił, że ma się z nią obchodzić ostrożnie ble ble ble... sorry, nie słuchałem. Na czym ja skończyłem...ach tak. To taki Orkan, tylko że w lepszej wersji. Źle ze mną. Zaczynam podziwiać miecz. Muszę się leczyć... Ale to później, bo musiałem nakręcić wszystko co do ostatniej minuty. Clarisse cofnęła się. Ten miecz miał naprawdę mocną aurę. Zrobiłem zbliżenie Córce Aresa.
Będę ją tym dręczył do końca życia. Buahahahaha...
- Tylko uważaj- ostrzegła ją Martha- Bo się spocisz.
W oczach Clarisse, zabłysnął ogień
- Wiesz co?- Córka Zeusa zaczęła się zbliżać w kierunku Clarisse- Jesteś jak katar. Nikt Ciebie nie chce. Chciałem jej powiedzieć, żeby lepiej nie drażniła Clarisse, ale źle wychodzę na filmach różnego rodzaju, więc jeszcze popsułbym sobie zabawę.
Clarisse nie miała żadnej broni. Była bezbronna, co podwajało mi ubaw. Od miecza Marthy błyskały iskry. Nie chciałbym nim oberwać.
- Przeprosiłam- warknęła Córka Aresa- A teraz to ODŁÓŻ!
- Bo co?! Zabijesz mnie?! Proszę Cię... Czym?- Clarisse skrzywiła się. Pomógłbym jej, ale była tak daleko.
- ODŁÓŻ TO!!!- w głosie Córki Aresa słychać było panikę.
- Co?- zapytała niewinnie Martha- Boisz się TEGO?
Córka Zeusa przyłożyła miecz do gardła Clarisse, która starała się trzymać na nogach. Patrzyły sobie prosto w oczy. Naprawdę, dziwnie to wyglądało, bo w oczach Marthy były błyskawice, a w ślepiach Clarisse iskierki ognia. Wokół nich zebrało się sporo gapiów, którzy przyglądali się temu całemu, żadko spotykanemu zdarzeniu. Annabeth ledwo stała w miejscu.
- Jesteś zbyt pewna siebie.  WALCZ ZE MNĄ!- ryknęła Clarisse- Załatwmy to sprawiedliwie.
- Nie masz żadnych szans- oświadczyła Córka Pana Nieba.
- Co się dzieje?- obok mnie pojawił się Nico. Podskoczyłem z przerażenia. Nie lubię jak tak robi. Kiedy ochłonąłem, wskazałem głową w kierunku dziewczyn.
- Ach... Przed chwilą widziałem je, ale w nieco innej atmosferze.
Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Naprawdę?
- No, żebyś wiedział- wymamrotał- O co walczą?
- O życie- zamyśliłem się- Tak mi się wydaje...
- Wysoko mierzą- stwierdził.
Rodzeństwo Clarisse przyniosło jej trochę broni. Kiedy obie były uzbrojone, choć to nie było sprawiedliwe, gdyż Córka Boga Wojny miała dwa miecze i sztylet, a Martha tylko jeden miecz. A miało być uczciwie. W sumie, z Clarisse nic NIGDY nie jest fair. Wiem coś o tym. Stanęły naprzeciwko siebie. Przyjęły pozę bojową. Zaczęły bitwę. Nie wiedziałem komu kibicować. Naparzały równo. Cios za ciosem. Trwało by to pewnie w nieskończoność, bo mimo tego oszustwa, szanse były wyrównane. Nikt nie dowiedział się, kto wygra, bo Chejron przerwał walkę. Byłem na niego zły. Jak wszyscy.
- CO WY  WYRABIACIE!?- zdenerwował się- CHCECIE ZGINĄĆ!?
- Nie- odpowiedziała odważnie Córka Zeusa. Dopiero teraz zobaczyłem, że krwawiła. Miała ranę na ramieniu. Dosyć głęboką. Fuj...- Ale jej śmierć bardzo by mnie zadowoliła.
- Z wzajemnością- parsknęła Clarisse.
- SPOKÓJ- ryknął centaur. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Pewnie zaczęło by się jakieś okropnie długie kazanie. Na szczęście usłyszeliśmy głos konczy. Kolacja. Nie wiem co chciał powiedzieć, ale minę miał okropną.Powiedział tylko: Idźcie lepiej coś zjeść.
Obozowicze rozeszli się, jak kazano. Nie wiem dlaczego, ale stałem jak głupi, kręcąc telefonem całe to zdarzenie. Nie zauważyłam jak podeszła do mnie Martha, która wyrwała mi znienacka komórkę i wrzuciła do jeziora. Uśmiechnąłem się litościwie.
- Wodoodporna- powiedziałem. Spojrzała na mnie.
- Ciekawe było?- zapytała wyzywająco.
- Nie wiesz jak- uśmiechnąłem się z przymusu. To był nowy telefon. Mama mnie zabije.
- Cieszę się- powiedziała sarkastycznie. Odwróciła się i poszła w stronę stołu Zeusa.
- Lepiej już chodź, Glonomóżdżku- stwierdziła Annabeth, która przypatrywała się uważnie całej sytuacji w milczeniu.- Chejron dosyć się zdenerwował. Nie chcę, żebyś był powodem jego załamania nerwowego.
Miała rację. Tylko tego było mi trzeba. Kolejnych kłopotów. Postanowiłem, że będę grzeczny. Na razie.
Przy stole Posejdona jak zwykle siedziałem sam. Tyson jest u ojca, więc jedynego brata jakiego mam, nie ma. Odludek ze mnie, co nie? Spojrzałem na stół Zeusa, przy którym siedziała Thalia, a na drugim końcu stołu Martha. Nie odzywały się do siebie. W sumie, to chyba lepiej siedzieć samemu, niż patrzeć się jak głupi w talerz i unikać spojrzenia sąsiada. Zastanawiam się, co takiego Thalia miała mi do powiedzenia. Nie myślałem nad tym zbyt długo, bo Chejron wyszedł na środek, aby wygłosić mowę.
- Mam nadzieję, że wszystkim smakowało- zaczął- Ale nie o tym mowa. Przejdźmy do rzeczy. W ręku trzymam listę siedmiu herosów, którzy wyruszą na misję z przepowiedni.
Wśród półbogów słychać było ciche szmery i pomrukiwania. Ja nie miałem z kim podzielić się moimi poglądami, kto wyruszy w drogę, kogo wybrano.
- Ekhem... Proszę o ciszę- szepty ucichły. W głębi duszy modliłem się do ojca, żeby wśród wyczytanych nie było mojego imienia i nazwiska, ale szanse na wysłuchanie, były marne.- Na misję wyruszą: Thalia, Martha, Percy, Nico, Mark, Clarisse i Annabeth.
Chwilę potrwało, zanim uświadomiłem sobie, że idzie dwoje dzieci Zeusa i dwoje dzieci Aresa. Przełknąłem ślinę. Nie zapowiadało się najlepiej. Rozejrzałem się po innych obozowiczach. Ci, którzy widzieli wydarzenie, do którego zaszło przed kolacją, patrzyli z nie do wierzeniem na centaura. Nie, nie, a może była to litość, jakby był upośledzony psychicznie.
- CO!?- Martha podniosła się z trzaskiem, którym przerwała głuchą ciszę.- Nie pójdę na żadną misję z NIĄ!
Wskazała palcem na Clarisse.
- Przykro mi- powiedział Chejron- Decyzja została podjęta. Nic już nie da się zrobić.
Wstała Thalia.
- Z jednym się zgadzam. Nie możemy iść na żadną misję. Nie teraz.- spojrzała błagalnym wzrokiem na centaura.
- Masz rację. Wyruszacie jutro, a nie teraz. Nie musisz się o to martwić- rzekł stanowczo. Thalia usiadła z rezygnacją.
- Skoro tak bardzo nie chcesz ze mną iść, to może skoczysz z mostu. Obie na tym skorzystamy.- tym razem powstała Clarisse i obrzuciła zabójczym spojrzeniem Marthę. Z resztą, z wzajemnością.
- PO MOIM TRUPIE!- wrzasnęła Córka Zeusa.
- To się da załatwić- warknęła Clarisse.
Martha chwyciła za rękojeść miecza.
- Uspokójcie się- powiedział spokojnie Chejron.- Nikt nie musi skakać z mostu. To wyrocznia was wybrała, nie ja. A teraz usiądźcie i dokończcie posiłek.
Nikt nie odezwał się już ani słowem. Spojrzałem na Nico, który ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok. Nasze spojrzenia się spotkały.
- Będzie ciekawie- wyszeptał.
- W to nie wątpię- odpowiedziałem na tyle głośno, żeby tylko on mnie usłyszał- Po prostu nie mogę się doczekać.



Skończyłam. :D
Bardzo się cieszę, że zostałam nominowana do Liebster Blog Award. ^^
Jeszcze raz dzięki :*
Nadal jestem w szoku o.O
Komentujcie, czy się podoba *.*
Następny postaram się dodać jak najszybciej, ale na razie szukam weny, więc szybko to raczej nie będzie :(
Pozdro ;)


♥Marry♥