Rozdział 27
Teraz to również Gaja...
***Perspektywa Marthy***
- Co masz na myśli, mówiąc o układzie?- zapytał mnie Aiden. Po jego minie wywnioskowałam, że jest zainteresowany.... z resztą Ethan też był, tylko ciężej było to dostrzec.
- Chodzi mi o to, że ja zrobię coś dla was, a wy dla mnie...
- Wiemy, co to znaczy- warknął ten starszy. Jego twarz momentalnie zmieniła się w odrażający sposób.
- Dobra, dobra, wyluzuj- szczerze to nie wiedziałam, co powiedzieć. Wyglądał przerażająco i był o jakieś kilkaset lat starszy... żeby tylko... Bo przecież gdybym powiedziała: Idź spadaj czyścić kanały, to by mnie zjadł... a potem skleiłby mnie w jeden kawałek i znowu by mnie zjadł. Nie dzięki.
- Nie mamy całej wieczności na gadanie z tobą- burknął Aiden.
- Więc przejdźmy do rzeczy... Potrzebuję waszej pomocy...- zaczęłam otwarcie. Nie chciałam owijać w bawełnę.
- Źle trafiłaś- oznajmił lodowato Ethan, wstał i ruszył w kierunku drzwi, które dopiero zauważyłam. Były one ozdobione pięknymi złotymi wykończeniami. Ciekawe ile banków obrabowali, żeby kupić sobie to mieszkanie.
- Chociaż mnie wysłuchaj...- nalegałam. Naprawdę ich potrzebowałam. A on? Zero reakcji. Jakbym mówiła do ściany.- A co jeśli znam kogoś, kto ma broń, która jest w stanie mnie zabić...
Zatrzymał się. Stał w miejscu przez dobre kilka sekund, po czym zwrócił się do mnie.
- Masz minutę.
- Dobra. Posłuchajcie. Powiem w skrócie...- zacięłam się. Od czego zacząć? Ethan ponaglił mnie wzrokiem. Nie pomagał- Więc Rachel wypowiedziała przepowiednię, która dotyczy w szczególności mnie i...
- Poczekaj. Kto to Rachel?- przerwał mi Aiden.
- Eeee...to taka nasza lokalna wyrocznia...- ugryzłam się w język, ale było już za późno. Nie powinnam im mówić o kimkolwiek z obozu, bo skąd mam wiedzieć, że moi przyjaciele będą bezpieczni. Nie mam pojęcia komu zaufać i nie chciałam ryzykować.
- Nieważne. Tak w wielkim skrócie, żeby uratować cały świat, to muszę zginąć.
- Interesujące- mruknął, któryś z nich. Nie dosłyszałam do końca który, bo spuściłam zrezygnowana głowę i gapiłam się w podłogę. Naprawdę ciężko jest mi się z tym pogodzić.- Potrzebuję waszej pomocy, bo pomyślałam, że możecie być niezłymi tropicielami...- musiałam zachować zimną krew aż do końca.
- Po co niby mielibyśmy ci pomagać?- zdenerwował się Ethan.
- Jeśli znaleźlibyście osobę, która posiada broń, to obiecuję, że doznacie tej przyjemności i będziecie mogli widzieć jak mnie tnie na kawałki.
Przyglądali mi się tak, jakby sprawdzali, czy mówię prawdę.
Po chwili odezwał się Aiden.
- Kogo szukamy?
- Gai- powiedziałam to na luzie, bo nie ukrywam, że kamień spadł mi z serca. Opadłam na oparcie kanapy, która była z jedwabiu. Oprócz tego, że po pokoju roznosił się odór krwi oraz stęchlizna trupów, które zaczęły się rozkładać, to było tu naprawdę przyjemnie. Skierowałam wzrok na moich dwóch, od teraz, towarzyszy drogi. Zniesmaczyli się na sam dźwięk imienia Gai. Czyżby się bali?
- Nie mówiłaś, że w grę wchodzą bogowie...- zaczął zirytowany Aiden.
- Bo nie pytaliście... Ale skoro jest to taka istotna rzecz... Będzie ich więcej, bo na nasze nieszczęście Hades przyłączył się do...-przez cały czas obserwowałam ich reakcję. Kiedy tylko wypowiedziałam imię boga Podziemia, wzdrygnęli się i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.- Czyżbyście stchórzyli?
- Nie zrozumiesz- powiedział krótko Aiden. Na początku wydawało mi się, że jego brat jest gorszy, ale chyba zmienię zdanie. Jego spojrzenie mogło zabić stado centaurów.
- Na nas nie licz- podsumował Ethan.
- Żartujecie sobie ze mnie?!- czułam jak wszystkie negatywne emocje rozsadzają mnie od środka.- Czego się aż tak boicie?
Zapadło głuche milczenie, które dosyć szybko przerwałam.
- Chcę wiedzieć... Przecież nie zdążę nikomu tego powiedzieć... możecie być spokojni.
Wymienili spojrzenia. Po chwili odezwał się Ethan.
- Przykro mi- w jego głosie nie było nawet cienia współczucia. Ale na co ja liczyłam?
Oboje wstali i wyszli z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi na klucz. Super.
Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca... Przez cały czas chodziłam w kółko. Byłam głodna, wściekła, rozgoryczona, zawiedziona. Już nawet nie wiedziałam, które z tych uczuć było najsilniejsze. Wreszcie poczułam zmęczenie. Postanowiłam, że zdrzemnę się, chociaż na chwilkę.
***Perspektywa Nico***
Szedłem na samym przodzie. Sam nie wiem, dlaczego się zezłościłem, ale teraz starałem odreagować. Swoją drogą okolica była całkiem całkiem, więc zwolniłem tempo. Zerknąłem za siebie. Z jakieś 10 metrów za mną szła Ann, potem Percy, a na końcu Dominik. W chwili kiedy nasze spojrzenia się spotkały, próbował mi coś powiedzieć. Pokazywał raz na Percy'ego, raz na ziemię. Ktoś chyba za długo przebywał na słońcu. Nie wyglądał jednak, jakby żartował, więc udałem, że rozwiązał mi się but. Powoli przykucnąłem i zacząłem majstrować przy bucie. Najpierw minęła mnie Annabeth, która miała lekko zaskoczoną minę. Podeszła do mnie.
- Nico, debilu, tych butów się nie wiąże...
Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na stopę. Ma rację.
- J-jak to?- zająkłem się. Muszę coś wymyśleć...- Kamyk. Wpadł mi kamyk- dodałem szybko.
- No jasne- powiedziała z politowaniem i poszła dalej. Jaka ona jest natrętna i denerwująca. Po chwili obok mnie przeszedł Percy. Wyglądało to tak jakby mnie nie zauważył. Może i lepiej... Minęło kilka minut, zanim usłyszałem za sobą głos Dominika.
- Mam problem- oznajmił.
Podniosłem się zirytowany.
- Ty masz? Stary, ja wiązałem buty, które nie miały sznurowadeł...- burknąłem.
- Nie o to chodzi. Jest mały problem z Percy'm.
- Wypił za dużo pepsi i teraz świruje?- zapytałem.- Kilka razy już mu się to zdarzyło...
- Nie. Może. Nie wiem- zmieszał się.- To ma coś wspólnego z Gają...
- A co ta baba ma do tego?
- Ona to on. W sensie ona siedzi mu w głowie. Musimy uważać.
- Skąd to wiesz?
- Przed chwilą z nią gadałem.
- Dobra. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam chodzić sobie z tą jędzą na przechadzki.
- Co zamierzasz?
Nie wiedziałem, co zamierzam, ale ta baba przekabaciła mi ojca na swoją stronę, więc miałem straszną ochotę ją kopnąć tak mocno, że nie zapomni przez długie stulecia.
- Będę improwizować- rzuciłem przez ramię.- Pomożesz mi, czy będziesz stał jak skrzywiony słup?
Dominik kiwnął głową i dorównał mi kroku.
- Posłuchaj dam ci znać, kiedy będziesz miał zaatakować, ok? A na razie nie wtrącaj się, niezależnie od tego, co by się działo... Jasne?- poinformowałem go. Patrzył na mnie z zaniepokojeniem, ale przytaknął, co oznaczało, że zrozumiał. Chyba wolałbym, żeby się sprzeciwił.
- Nico, pamiętaj, że to wciąż Percy...
- Spokojna głowa- oznajmiłem. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się łobuzerski uśmiech. Nie mogę jednak zapomnieć, że to teraz, również Gaja.
***Perspektywa Thalii***
- Idziemy już chyba wieczność- jęczała Clarisse.
Zupełnie nie rozumiem, po co ona ze mną szła, skoro teraz tak marudzi.
- Daj spokój. Bywało gorzej- uspokajałam ją, ale rozumiałam jej wątpliwości. Nie miałam pojęcia dokąd idziemy, jak jeszcze daleko i czy w ogóle zmierzamy w dobrym kierunku. Po wojnie z Kronosem mieliśmy wszyscy żyć długo i szczęśliwie... I ile to szczęście potrwało... Miesiąc?
Zboczyłyśmy ze ścieżki, mając nadzieję, że szybciej dotrzemy do celu, gdziekolwiek on był. Raz po raz zahaczałam o gałęzie drzew. Po kilku minutach moje ręce były nie do poznania.
Miałam taką cichą nadzieję, że za chwilę wyskoczy mi na przeciw któraś z tych osób, których szukałam, aby zjednoczyć armię. Bo czy to nie dziwne, że akurat sami najlepsi herosi zostali pochłonięci przez ten piekielny las i zniknęli bez śladu.
- Myślisz, że to wygramy?- Córka Aresa przerwała ciszę, która panowała.
- Jest spore prawdopodobieństwo...
- Chyba powinnaś o czymś wiedzieć- Clarisse zatrzymała się.
- Co powinnam wiedzieć?
- Od kilku dni w obozie krążą plotki, że w tej przepowiedni nie chodzi o Marthę, tylko o ciebie...
- Ale Rachel wypowiedziała ją przy Marcie... To nie może chodzić o mnie...
- Jesteś pewna? Bo ja nie wiem, czy Martha jest na tyle odpowiedzialna, żeby oddać życie za świat- powiedziała z irytacją w głosie.
- Co?!- krzyknęłam. O czym ona mówi?
- Nie słyszałaś?
- Ale czego?
- Przepowiedni. W sumie osobiście też jej nie słyszałam, ale w obozie mówią, że Martha stchórzyła, dlatego zniknęła- mówiła, jakby to było coś oczywistego.
To niemożliwe. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Zresztą. To są tylko plotki dzieciaków Aresa. Nie mogą być prawdą... A nawet jeśli byłyby prawdziwe, to znam siebie i poznałam też trochę moja siostrę. Nie stchórzyłaby... O nie... A jeśli to prawda... Ona nie uciekła... Poszła na stracenie...
Nie. Czym ja się przejmuję? Przecież zostałabym poinformowana. Prawda?
- Co to?- z zamyślania wyrwał mnie zaskoczony głos Clarisse.
Moim oczom ukazało się małe miasteczko. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam... Wyglądało na stare. Co któryś budynek był opuszczony, od czasu do czasu, można było zobaczyć, jakiegoś człowieka, który wraca ze sklepu z potrzebnymi produktami. Ale tłumu to jakiegoś wielkiego nie ma. Zerknęłam na Córkę Aresa. Wyglądała na tak samo zdziwioną, co ja.
- Gdzie jesteśmy?- zapytałam, rozglądając się dookoła.
- Nie mam bladego pojęcia- odpowiedziała powoli. Ruszyłyśmy przed siebie. Nagle zza rogu wyłonił się średniej wielkości budynek, który nie przyciągał swoją urodą. Na neonie widniał napis "Motel". W chwili, kiedy tylko to przeczytałam, powieki zrobiły się strasznie ciężkie. Zachciało mi się spać.
- Co myślisz, jakbyśmy wynajęły nocleg, a poszukiwania wznowiły od samego rana. Padam z nóg- wyjęczałam. Na twarzy Clarisse widać było ulgę. Cieszyła się, że pierwsza to zaproponowałam.
- Pewnie. Sprawdzę, czy mają jakieś wolne miejsca- oznajmiła i udała się w kierunku wejścia. Po chwili zniknęła za drzwiami.
Witam, witam... ;)))
- Co?!- krzyknęłam. O czym ona mówi?
- Nie słyszałaś?
- Ale czego?
- Przepowiedni. W sumie osobiście też jej nie słyszałam, ale w obozie mówią, że Martha stchórzyła, dlatego zniknęła- mówiła, jakby to było coś oczywistego.
To niemożliwe. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Zresztą. To są tylko plotki dzieciaków Aresa. Nie mogą być prawdą... A nawet jeśli byłyby prawdziwe, to znam siebie i poznałam też trochę moja siostrę. Nie stchórzyłaby... O nie... A jeśli to prawda... Ona nie uciekła... Poszła na stracenie...
Nie. Czym ja się przejmuję? Przecież zostałabym poinformowana. Prawda?
- Co to?- z zamyślania wyrwał mnie zaskoczony głos Clarisse.
Moim oczom ukazało się małe miasteczko. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam... Wyglądało na stare. Co któryś budynek był opuszczony, od czasu do czasu, można było zobaczyć, jakiegoś człowieka, który wraca ze sklepu z potrzebnymi produktami. Ale tłumu to jakiegoś wielkiego nie ma. Zerknęłam na Córkę Aresa. Wyglądała na tak samo zdziwioną, co ja.
- Gdzie jesteśmy?- zapytałam, rozglądając się dookoła.
- Nie mam bladego pojęcia- odpowiedziała powoli. Ruszyłyśmy przed siebie. Nagle zza rogu wyłonił się średniej wielkości budynek, który nie przyciągał swoją urodą. Na neonie widniał napis "Motel". W chwili, kiedy tylko to przeczytałam, powieki zrobiły się strasznie ciężkie. Zachciało mi się spać.
- Co myślisz, jakbyśmy wynajęły nocleg, a poszukiwania wznowiły od samego rana. Padam z nóg- wyjęczałam. Na twarzy Clarisse widać było ulgę. Cieszyła się, że pierwsza to zaproponowałam.
- Pewnie. Sprawdzę, czy mają jakieś wolne miejsca- oznajmiła i udała się w kierunku wejścia. Po chwili zniknęła za drzwiami.
***Perspektywa Marthy***
Śniło mi się, że biegłam w nieskończoność. Kiedy znalazłam się na końcu korytarza, zauważyłam ranną osobę, która zwijała się z bólu. Chciałam jej pomóc, ale nie mogłam. Momentalnie się obudziłam. Nie wiedziałam, co oznaczał ten sen i jaki w ogóle miał sens, ale wolałam nie znać zakończenia. Wyjrzałam przez zamknięte okno. Była wciąż noc. Kompletnie straciłam poczucie czasu. Ile spałam? Godzinę? Pół?
Wróciłam spowrotem na kanapę. Nie chciało mi się już spać. Uspokoiłam się trochę, bo uznałam, że jest szansa, że uda mi się przekonać chłopaków, żeby mi pomogli. Jeden problem z głowy. Został tylko jeszcze jeden. Byłam głodna jak wilk. Zjadłabym chyba konia z kopytami. Na dodatek strasznie mnie mdliło i bolała mnie głowa. Ale to nie z głodu. Pamiętam, że Nico kazał mi pić jakąś dziwną, totalnie bez smaku substancję, która, o dziwo, pomagała, więc te objawy były spowodowane, że owej substancji mi brakowało. Rozejrzałam się. Martwe ciała nadal leżały pod ścianą. Gdyby nie były wczorajsze, pewnie skusiłabym się, wypić to, co zostawili. Spojrzałam jeszcze raz w okno. Nie zostaje mi nic innego...
Stanęłam na drugim końcu pokoju. Nie za bardzo wiem, jak oni to robili, ale potrafili przemieszczać się z szybkością światła. Postanowiłam, że spróbuję, mimo że kompletnie nie wiedziałam, jak to się robi. Wdech, wydech, wdech, wydech. W najgorszym przypadku skręcę sobie kark... Hehe... nic wielkiego.
Ruszyłam w kierunku okna jak poparzona. Plan był taki, że miałam rozbić tę szybę niczym Iron Man, wylecieć w powietrze i iść coś upolować. Skończyło się na tym, że ledwo zmieściłam się w otworze, który wybiłam. Przy okazji porozcinałam sobie wszystko, co możliwe. I zamiast wznieść się w powietrze albo teleportować się, no cokolwiek, to ja genialnie, z pełną gracją leciałam w dół, jak jakaś idiotka. W uszach mi świstało. Wszystkie kształty były zamazane, a ja cisnęłam w dół. Nagle rozległ się wielki huk. Wydawało mi się, że wszystkie wnętrzności wypłyną mi przez nos. Ręce miałam wykręconą w dziwny sposób, ledwo łapałam powietrze. Normalny człowiek by zginął... Tylko, że ja nie jestem normalna...
Delikatnie, jakby nigdy nic, wstałam, otrzepałam się i przyglądałam się swoim ranom, które zaczęły się goić. Szok totalny. Wyobraźcie sobie, że przez całe dzieciństwo wywalałam się, gdzie tylko to było możliwe, miałam już chyba rany wszystkiego rodzaju i generacji, a teraz stałam i patrzyłam jak różne rozcięcia, zadrapania, siniaki, znikają. Jeszcze tylko spojrzałam, czy przypadkiem, nie zostawiłam po sobie jakiś pozostałości. Zębów i takich tam. Ale nie. Lekko kręciło mi się w głowie i to wszystko. Ledwo stąpając po ziemi, ruszyłam naprzód. Wiedziałem, że ci, co raczyli mnie zamknąć w tej budzie, na pewno usłyszeli moje niezwykłe lądowanie i zaraz zjawią się obok. Obejrzałam się za siebie. Jakoś im się nie spieszyło.
Szłam pustymi ulicami. Nic tylko lampy, zakręt, sygnalizacja, rondo. I znowu od nowa. Ludzie musieli się schować w mieszkaniu, a trochę głupio jest iść zapukać do obcego domu i zapytać "Czy mogę panią zjeść?". Inni nie mieli by z tym najmniejszego problemu, lecz ja tak nisko nie upadłam.
Błąkałam się po różnego rodzaju ulicach i uliczkach. Ani żywej duszy. Choć... Poczułam zapach, który z każdym krokiem wydawał się intensywniejszy. Lekko słodkawy, metaliczny... Przyspieszyłam.
Ruszyłam w kierunku okna jak poparzona. Plan był taki, że miałam rozbić tę szybę niczym Iron Man, wylecieć w powietrze i iść coś upolować. Skończyło się na tym, że ledwo zmieściłam się w otworze, który wybiłam. Przy okazji porozcinałam sobie wszystko, co możliwe. I zamiast wznieść się w powietrze albo teleportować się, no cokolwiek, to ja genialnie, z pełną gracją leciałam w dół, jak jakaś idiotka. W uszach mi świstało. Wszystkie kształty były zamazane, a ja cisnęłam w dół. Nagle rozległ się wielki huk. Wydawało mi się, że wszystkie wnętrzności wypłyną mi przez nos. Ręce miałam wykręconą w dziwny sposób, ledwo łapałam powietrze. Normalny człowiek by zginął... Tylko, że ja nie jestem normalna...
Delikatnie, jakby nigdy nic, wstałam, otrzepałam się i przyglądałam się swoim ranom, które zaczęły się goić. Szok totalny. Wyobraźcie sobie, że przez całe dzieciństwo wywalałam się, gdzie tylko to było możliwe, miałam już chyba rany wszystkiego rodzaju i generacji, a teraz stałam i patrzyłam jak różne rozcięcia, zadrapania, siniaki, znikają. Jeszcze tylko spojrzałam, czy przypadkiem, nie zostawiłam po sobie jakiś pozostałości. Zębów i takich tam. Ale nie. Lekko kręciło mi się w głowie i to wszystko. Ledwo stąpając po ziemi, ruszyłam naprzód. Wiedziałem, że ci, co raczyli mnie zamknąć w tej budzie, na pewno usłyszeli moje niezwykłe lądowanie i zaraz zjawią się obok. Obejrzałam się za siebie. Jakoś im się nie spieszyło.
Szłam pustymi ulicami. Nic tylko lampy, zakręt, sygnalizacja, rondo. I znowu od nowa. Ludzie musieli się schować w mieszkaniu, a trochę głupio jest iść zapukać do obcego domu i zapytać "Czy mogę panią zjeść?". Inni nie mieli by z tym najmniejszego problemu, lecz ja tak nisko nie upadłam.
Błąkałam się po różnego rodzaju ulicach i uliczkach. Ani żywej duszy. Choć... Poczułam zapach, który z każdym krokiem wydawał się intensywniejszy. Lekko słodkawy, metaliczny... Przyspieszyłam.
Witam, witam... ;)))
Rozdział miał być szybciej, ale nie miałam czasu, żeby się zabrać za dodanie. Nie wiem jak u was, ale u mnie nawalili tyle sprawdzianów, że ręce opadają. A jest już koniec roku i trzeba sobie podwyższyć oceny ^^ Naszęście wreszcie mam chwilę wytchnienia. Przepraszam za to, że musieliście tyle czekać... No więc... Komentujcie <3 Wszystkie uwagi i przemyślenia mile widziane ;D A co do kolejnego rozdziału to raczej moje tempo się nie zmieniło, więc spodziewajcie się go coś tak za dwa tygodnie (no chyba, że dopadnie mnie wena twórcza xd) Narka :)))
PS No cześć. To znowu ja. Rozdział 28 jest jakieś dwa posty do tyłu, więc cofamy się ^^ Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło ;)))
Świetny rozdział ;). I długi, więc plus dla ciebie ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :)
Xoxo ;*
Dziękuje, dziękuje <3
UsuńMiłooo ;)))
Świetny rozdział. Thalia ma zająć miejsce Marthy, Nico szykuje plan, a Percy jest opętany przez Gaję. Czego chcieć więcej? Mam nadzieję, że niedługo pojawi się kolejny rozdział, bo już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam! ^^
OdpowiedzUsuńWow dzięki :D Heh jest w trakcie pisania, wiec prosze uzbroic się w cierpliwość ;)))
Usuń