Rozdział 32
Pożegnanie
***Perspektywa Percy'ego***
(...) Córka Zeusa upadła bezwładnie na ziemię.
Wszyscy staliśmy zamurowani. Nie do końca dochodziło do mnie, co właściwie miało miejsce przed chwilą. Artemida jak gdyby nigdy nic podeszła do nas. Widać było na jej twarzy troskę.
- Nie powinniście tutaj wchodzić- powiedziała łagodnie, próbując nas uspokoić.
- CO?! Co TO do jasnej cholery było!?- wrzasnął Nico.
- Nic ważnego. Wyjdź- odpowiedziała oschle.
- POZWOLIŁAŚ NA TO?!- krzyknął z niedowierzeniem.
- Powiedziałam... WYJDŹ.
- Jak ty...- zacząłem.
- WY też- rzuciła zdenerwowana bogini.
Jakaś niewidzialna siła wyprowadziła nas na zewnątrz, a namiot za nami został zamknięty.
Dominik był strasznie blady. Usiadł zrezygnowany na ziemi. Nie mam pojęcia, co teraz czuł, ale nie wyglądał na zadowolonego. Nico chodził w kółko. To musiał być dla niego szok... W końcu trochę czasu spędził pod opieką Artemidy. Zastanawiałem się, dlaczego bogini nawet nie kiwnęła palcem.
- Co się stało?- zapytała zdziwiona Clarisse. Żadne z nas nie było w stanie odpowiedzieć jej na to pytanie. Sam do końca nie wiedziałem, co to było. Usiadłem koło Ann, która siedziała wpatrując się w pewien punkt przed sobą.
- W porządku?- spytałem.
Kiwnęła głową.
- Tak.
- Na pewno?
Spojrzała na mnie.
- Czego nie rozumiesz w słowie "tak"?
- Po prostu chcę wiedzieć, czy wszystko okej...
- Wiem- westchnęła.- Przepraszam. Zastanawiam się nad sensem tego wszystkiego. W końcu Artemida nie zrobiłaby tego specjalnie. Choć sama nie wiem. To trochę pogmatwane.
- Trochę?
Zignorowała moją uwagę.
- Przecież nie zrobiłaby im krzywdy... Thalia to Łowczyni... Może po prostu próbowali jej pomóc?
- Tak. Gryząc i zabijając się nawzajem- burknąłem.
- Może o to chodziło... W końcu sam dobrze wiesz, że kiedy Martha jest zdesperowana robi różne rzeczy. Teraz wszystko skupia się wokół Thalii. Może to był jeden ze sposobów, aby ją uratować.
- Tylko, że przy większości tych sposobów nie zabija się ludzi od tak, bez powodu.
- Weź pod uwagę to, że mógł to być jedyny sposób...- przez moment Annabeth umilkła. - Powinna nam to wszystko wyjaśnić...- stwierdziła na głos oskarżycielsko.
W tej chwili z namiotu wyszła bogini Łowów z brązowookim chłopakiem. Gdybym nie znał jego drugiej twarzy, uznałbym go za bardzo porządnego faceta.
- Gdy zapadnie zmrok, masz opuścić ten obóz- rozkazała mu Artemida.
- Przecież nikomu nic nie zrobię- burknął, przewracając zirytowany oczami.
Po tych słowach Dominik parsknął śmiechem.
- No tak. Już wystarczająco dużo zrobiłeś. Teraz to ci podziękujemy.
Chłopak spioriunował go wzrokiem.
- Nic jej nie będzie...- warknął.
- Spokój- powiedziała bogini.- Wszystko wam wyjaśnię, obiecuję...- zwróciła się do nas, po czym ponownie przeniosła wzrok na chłopaka.- Ale najpierw... Muszę wiedzieć, czy zrozumiałeś. Jeżeli którejś z moich Łowczyń stanie się krzywda, skończysz w Tartarze ze swoimi krewnymi... Jasne?
- Gdybym chciał, połowa z nich byłaby już martwa- syknął.
- Jasne?- bogini podniosła głos, pokazując jednocześnie swoją wyższość.
- Już mnie nie ma- podniósł ręce w geście kapitulacji i rozpłynął się. Pozostawił po sobie jedynie czarną mgłę, unoszącą się w miejscu, w którym przed chwilą stał.
Zamrugałem kilka razy. Kurde. Też bym tak chciał.
- Tina, podejdź na chwilkę- zawołała jedną z Łowczyń.- Rozmieść wartę przy każdym wejściu, przydziel patrole w grupach nie mniej niż trzy, dobrze? Jakbyście zobaczyły coś lub kogoś, kto wzbudzi wasz niepokój, nie zastanawiajcie się, tylko strzelajcie.
- Ale czy to jest konieczne?- zapytała zdziwiona.
- Tak. I nie dyskutuj, proszę.
- Dobrze- przytaknęła lekko zszokowana i odeszła.
- Czego ty się tak boisz?- zapytał Nico.
- Nie boję się- odpowiedziała Artemida.- Czy to takie dziwne, że chcę zapewnić bezpieczeństwo moim Łowczyniom?
Syn Hadesa wzruszył ramionami.
- Według mnie PRZESADZASZ. One nie są już dziećmi, poradziłyby sobie bez ciebie.
Widać, że wciąż był na nią wkurzony.
- Miałaś nam coś wyjaśnić- przypomniała jej Córka Ateny.
- Tak. Nie wiem tylko od czego zacząć...
- Może by tak od początku!?- uniósł się Dominik.
- Dobrze. Kiedy przynieśli do mnie Thalię, była ona w tragicznym stanie. Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się nad rozsądnym rozwiązaniem, każdy pomysł był dobry. Postanowiłam wykorzystać ich zdolności samoregeneracji, bo tylko to przychodziło mi do głowy. Nie mogłam użyć krwi chłopaka, bo nie wiadomo, jakby się to skończyło... Więc została Martha... Oszczędzę wam szczegółów, co się potem stało... Bo resztę, to chyba widzieliście...
- Co z Thalią?- zapytała po chwili ciszy Ann.
- Wyzdrowieje. Jest pod dobrą opieką.
- A Martha?- dopytał Dominik.
- Za kilka godzin powinna już wstać na nogi... Ale nie miejcie mi tego za złe... Nie chcę jej na terenie swojego obozu.
- Rozumiemy- mruknęła Córka Ateny.
- Mów za siebie! I co!? Będzie miała spać w krzakach?!- Syn Hadesa zdenerwował się.
- Nico... Nie współczuj takim jak ona...
- Tak, to może od razu naślę na nią jakiegoś zboczeńca?!
- Żeby go zabiła? Chcesz żeby była jak oni? Chcesz żeby była morderczynią? Oh, przepraszam. Już jest. przez ciebie.
Nico wyglądał na załamanego. Widać trafiła w czuły punkt.
- Co? Przecież Thalia żyje- zdekoncentrował się Dominik.
- A zabójstwo Syna Apollina? Chyba nie myślisz, że sam z siebie wyssał krew. Chejron nieźle to zatuszował, ale prawda w końcu wyjdzie na jaw.
- Ale jak to możliwe?- mojemu bratu głos się załamał.
- Widzisz, Nico za bardzo jej zaufał. Takim jak ona się nie ufa. Ma teraz nauczkę.
Spojrzałem pytająco na Syna Hadesa.
- Czy tylko ja zawsze dowiaduję się o wszystkim ostatni?- zwróciłem się do Ann.- Wiedziałaś?
Spuściła wzrok, delikatnie kiwając głową.
- Spokojnie, ja też nic nie wiedziałem. Widocznie nie jesteśmy godni.- powiedział Dominik z wyrzutem.
- Percy.. To nie tak... Akurat byliście u ojca i nie chcieliśmy was martwić...
- No jasne, bo po co nam informacje dotyczące wydarzeń w obozie, a już w szczególności zabójstw. Bez sensu o tym wiedzieć.
- Za chwilę będzie obiad- przerwała nam Artemida.- Gdyby ktoś z was zgłodniał... Tę rozmowę możecie dokończyć później, bo wam zupa wystygnie.
Po tych słowach bogini poszła w kierunku 'stołówki', czyli takiego namiotu bez ścian. Udałem się za nią, bo mój żołądek dał o sobie znać.
Siedząc przy swoim stoliku, nie długo pobyłem sam.
- Percy, gdybym pamiętała, to bym ci powiedziała, naprawdę...- mówiła Annabeth, siadając koło mnie.
- Spoko. Już ochłonąłem. Ciekawi mnie tylko, co jeszcze mnie ominęło...
- Chyba tylko pogrzeb- zaśmiał się Nico. Nigdy nie ogarnę jego poczucia humoru.
***Perspektywa Marthy***
Otworzyłam oczy, światło z lampy nade mną, tak mocno poraziło mi wzrok, że znów je zamknęłam. Świetnie. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić się do jasności. Powoli spróbowałam podeprzeć się na łokciach, ale od razu upadłam na materac. Gdyby jeszcze był wygodny. Mój kark przeszył kłujący ból, a ja przypomniałam sobie dlaczego. Gdy tylko spotkam Ethan'a oderwę mu łeb.
Zerknęłam na łóżko na drugim końcu sali, na którym leżała Thalia. Wciąż żyła, więc wszystko musiało się udać. Nagle uświadomiłam sobie, że zanim ona się obudzi, mnie tu już nie może być... Momentalnie posmutniałam. Ponowiłam próbę podniesienia się z tego łóżka, zrobionego chyba z kamieni. Dopiero teraz skapnęłam się, że jestem do niego przywiązana.
- Serio!?- krzyknęłam. Ale najwyraźniej nikogo nie było w pobliżu. Ta bogini działa mi na nerwy. Zaczęłam się szarpać, próbując poluzować sznury. Ona chyba sobie ze mnie żartuje. Zrezygnowana rzuciłam się na łóżko, kalecząc sobie skroń. Nie można było się pofatygować i przynieść poduszkę?
Jęknęłam z bólu. Odczekałam chwilę, aż rana na mojej głowie się zagoi i ponowiłam próbę uwolnienia się z tego łóżka tortur. Tym razem nadziałam się nogą na drut, który wystawał po lewej stronie. Już tak uważałam, żeby go ominąć. Tym razem łzy napłynęły mi do oczu. Byłam tak wściekła, że nie odpowiadałam za to, co robię. Tak bardzo nienawidziłam Artemidy, za to, co mi robiła, że z tej złości nie mogłam unormować oddechu. Powoli podniosłam nogę, sycząc. Znów musiałam poczekać, aż wszystko wróci do nienaruszonego stanu. Strasznie mnie bolała głowa i mdliło mnie jak nigdy. Zaczęłam już wątpić, że stąd wstanę. Nagle zabrakło mi tlenu, przez sznury, które cisnęły mi klatkę piersiową. Próbowałam złapać oddech, ale wyglądało na to, że się uduszę. Ile razy mam jeszcze umierać? Wkurzyłam się. Ta baba pozwala sobie na zbyt wiele. Zebrałam resztki sił i zaczęłam szarpać się z całej mocy. Szafka, która stała obok, przewróciła się. Nagle słyszałam wszystko wyraźniej, widziałam nawet najciemniejsze kąty namiotu. Nie przestawałam. Po chwili stałam już oparta o ścianę, dysząc ciężko. Resztki sznurów, które zostały na moich rękach, brutalnie ściągnęłam. Osunęłam się na ziemię, próbując wrócić do normy. Na sali leżała Thalia. Nie chciałam się na nią rzucić, choć wiedziałam, że właśnie teraz potrzebuję krwi. Zaparłam się sama siebie. To była jedna z cięższych decyzji. Głód i przemęczenie paliły mnie od wewnątrz. Schowałam twarz w dłoniach i czekałam, aż mi przejdzie. W końcu nie będzie to trwało wiecznie. Straciłam poczucie czasu, więc nie miałam pojęcia, ile minut siedziałam w bezruchu. Powoli podniosłam się, wciąż wspomagając się ścianą. Wiedziałam, że jak stąd wyjdę, to już nigdy nie zobaczę Thalii. Podeszłam do niej, siadając na skraju łóżka. Ona przynajmniej miała miękko.
- Przepraszam- wyszeptałam.- Nie chciałam tego.
Nie wiem, czy mi się przewidziało, ale wydawało mi się, że po jej policzku spłynęła łza. Próbowałam się nie rozkleić i wyjść z tego wszystkiego z twarzą, ale nie dałam rady. Musiała teraz cierpieć. Może śnił jej się koszmar? Próbowałam to sobie wytłumaczyć, ocierając niekończące się łzy. Tak. Koszmar, w którym straciła siostrę.
- Żegnaj i wybacz- szepnęłam na koniec, wstając i ruszając w kierunku wyjścia. Zatrzymałam się w połowie kroku, bo sumienie nie dawało mi spokoju. Odwróciłam się.
- Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Może nie będziesz mogła mnie widzieć, ale zawsze będę przy tobie. Jak taki osobisty, niewidzialny ochroniarz... Co ty na to?- starałam się uśmiechnął, ale nie wyszło mi. A Thalia nawet nie drgnęła. Przy wyjściu obróciłam się ostatni raz, wzdychając. Najważniejsze, że będzie żyć. Wyszłam.
Zimne powietrze ochłodziło moją opuchniętą od łez twarz. Szybko rozeznałam się w sytuacji panującej na zewnątrz. Clarisse stała przy jednym namiocie, w którym Łowczynie magazynowały broń i fascynowała się jakąś ulepszoną wersją łuku. Percy i Annabeth rozmawiali z grupką innych Łowczyń, świetnie się przy tym bawiąc. Nie widziałam nigdzie tylko chłopaków, ale raczej nie ma ich w pobliżu. Bez problemu wyjdę niezauważona. Byłam pewna, że Artemida wygoniła Ethan'a, więc nie wiedziałam, jak go znajdę. Szłam szybkim krokiem, pomiędzy namiotami, próbując wybierać miejsca, gdzie nie było żadnych gapiów. Wiedziałam, że nie wyglądałam najlepiej i wolałam uniknąć niepotrzebnych pytań. Zbliżając się do skraju lasu, obróciłam się, żeby zerknąć ostatni raz na tych wszystkich, których miałam zostawić. Przez chwilę szłam tyłem, co nie było najlepszym pomysłem. Nagle wpadłam na coś twardego. Podskoczyłam przestraszona, ale szybko skapnęłam się, że to tylko drzewo. Próbowałam unormować oddech. Zwracając się w kierunku wyrobionej ścieżki, przeszłam kilka kroków, kiedy usłyszałam głos.
- Wybierasz się gdzieś?
Dopiero teraz zauważyłam, ciemną postać, stojącą w cieniu, opierającą się o drzewo. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, a cofając się, upadłam. Dlaczego muszę mieć takiego cholernego pecha?
Po chwili z cienia wyłonił się Nico, patrząc na mnie z litością. Wiedział, że tym mnie wkurzy. Wyciągnął rękę, ale go olałam. Podniosłam się, otrzepując się z ziemi.
- Wybierasz się gdzieś?- powtórzył pytanie.
- Czytałam, że spacer przed snem, dobrze mi zrobi, więc gdybyś mógł zejść mi z drogi...
- Nie kłam- przerwał mi.- Czemu chciałaś uciec?
- No nie wiem, może dlatego, że jakoś nie jestem tu mile widziana?
Prychnął.
- I domyślam się, że nie miałaś zamiaru się pożegnać.
- Punkt za spostrzegawczość. A teraz mnie przepuść...
- Bo?
- Bo pożałujesz.
- Już się boję.
- Nie wkurzaj mnie.
- Bo?
- Bo ci coś zrobię?
- Śmieszna jesteś.
- Ugh... I jak tu być spokojnym.
- Dobra, a teraz mów, co się stało...
- Co?
- Płakałaś.
- Zdarza się.
- Nie rozgadam. Wiesz, że nie lubię plotkować.
Spojrzałam na niego, unosząc brew.
- Jaką mam pewność?
- Moje słowo.
- Tym razem to nie wystarczy- powiedziałam, wymijając go.
Powstrzymał mnie, łapiąc za nadgarstek.
- A Thalia?- zapytał się.
- Co z nią?- jęknęłam.
- Macie sobie sporo do wyjaśnienia... Nie sądzisz?
- Nie.
Próbowałam wyrwać się z jego uścisku, ale wciąż byłam zbyt słaba. To było wkurzające.
- Puść mnie- wyjąkałam. Przypomniało mi się jak przed chwilą musiałam męczyć się ze sznurami. Zakręciło mi się w głowie. Puścił mnie, ale to nie był odpowiedni moment, bo znów się przewróciłam. Jakoż iż moje szczęście mnie nie opuszczało, chyba złamałam nogę, którą już skaleczyłam drutem, a teraz to już wcale nie mogłam nią poruszać.
- Kurde- burknęłam. Z nogi, którą wcześniej przebiłam, zaczęła lecieć krew. Najwidoczniej takie rany goją się ciut dłużej.
- Co ci się stało?- przykucnął, próbując rozerwać moje poplamione czerwoną substancją spodnie, bo noga zaczęła mi puchnąć.- Węższych już nie było?- zapytał zdenerwowany. W końcu usłyszałam dźwięk rozdartego materiału.
- Ała... To były nowe spodnie...- jęknęłam z wyrzutem.
- Ty tak na serio?- spiorunował mnie wzrokiem, a kiedy zobaczył dziurę w mojej lewej łydce, zaniemówił.
- A to co?- wydusił.
- Drasnęłam się, kiedy wstawałam z łóżka- przewróciłam oczami.- Zaraz będzie po krzyku.
- Zawołam pomoc...
- Nie. Samo się zagoi... Tylko potrzebuję czasu...
Przewrócił oczami, opadając zrezygnowany na ziemię.
- Czemu po prostu nie pozwolisz sobie pomóc?
- Bo nie potrzebuję litości.
- Ale nikt się nad tobą nie lituje...
- Chyba tylko ty tak myślisz...
Zapadła cisza. Unikałam jego spojrzenia, bo wiedziałam, że się na mnie gapi. Odwróciłam wzrok w kierunku obozu Łowczyń. Słońce świeciło wysoko, a jego promienie padały na wszystkie namioty, podkreślając ich srebrzystą barwę i sprawiając, że w niektórych miejscach mieniły się one tęczą. Wyglądało to pięknie. Było dopiero późne popołudnie, a ja czułam jakby od rana minęła wieczność.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać z Thalią?- przerwał to przyjemne milczenie. Zwróciłam głowę w jego stronę, łapiąc z nim kontakt wzrokowy, którego starałam się uniknąć.
- Chciałabym, ale nie mogę... To skomplikowane.
- Jesteś jej winna wyjaśnień... Na pewno ci wybaczy, ale musisz z nią porozmawiać...
- Kiedy nie mogę... Wpakowałam się w niezłe gówno.
- Czyli nic nowego...
- To zaczyna być moją tradycją- uśmiechnęłam się blado.
- Zauważyłem- odwzajemnił uśmiech. Westchnęłam ciężko, patrząc na nogę, która wyglądała już znacznie lepiej, ale wciąż nie mogłam nią poruszać.
Nagle w oddali dostrzegłam Dominika, który biegł w naszą stronę. Wyglądał jakby gonił go jakiś potwór. Syn Hadesa szybko pomógł mi wstać, w razie potrzeby ucieczki. Aby się ponownie nie przewrócić, musiałam trzymać go za ramię. Próbowałam wypatrzeć, co goni Dominika, ale nic nie zauważyłam. Syn Posejdona zbliżał się coraz bardziej, a Nico zasłonił mnie swoim ciałem, dobierając miecza.
- PRZYKRO MI, ŻE WAM PRZESZKADZAM!- wrzasnął Dominik.- ALE ŻYCIE BYWA BRUTALNE...!
Kiedy znalazł się koło nas, zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech.
- Odłóż to, bo jeszcze komuś zrobisz krzywdę- wydyszał do Nico, łapiąc się za brzuch.
- Co?- zapytał zdekoncentrowany Syn Hadesa.
- Nie przeszkadzajcie sobie...- wysapał, zdyszany.
Nagle usłyszeliśmy tupot stóp, a Dominik jak poparzony schował się za moimi plecami.
- Mnie tu nie ma- oznajmił przerażony, jednocześnie odrywając mnie od Nico, mojego jedynego podparcia. Szarpnął mnie, zasłaniając się mną, a ja tracąc swój jedyny punkt przyczepienie, momentalnie wywaliłam się, ciągnąc go za sobą. Łokieć Dominika wbił mi się w żebra, a swoją sylwetką przygniótł mi nogę. Rewelacyjnie.
- Ała- jęknęłam.
- Sorry- mruknął.
- Ugh... Całkiem już ci odbiło?- warknęłam, zrzucając go z siebie.
- Yyyy- nie zdążył mi odpowiedzieć, bo stado rozzłoszczonych Łowczyń biegło na nas niczym stado głodnych nosorożców.
Syn Posejdona znów schował się za mną.
- Co ty im zrobiłeś?- zapytał go Syn Hadesa.
- Odezwałem się- Dominik wzruszył ramionami, na co Nico przewrócił oczami. Schował swój miecz i stanął zagradzając im drogę do Syna Posejdona.
- Ej, ej, ej- zatrzymał je, były naprawdę wkurzone.- Cokolwiek wam powiedział, na pewno nie zrobił tego specjalnie... Odpuście mu...
Jakoś nie wyglądały na przekonane. Zaczęłam już się bać, bo jak rzucą się na Dominika, to przy okazji stratują mnie.
- No tak... Mogłem się tego spodziewać... Od dawna zaobserwowano u Dominika zaburzenia psychospołeczne, które przeplatają się z brakiem samoakceptacji. Najwyraźniej zagadując do was, musiał się dowartościować...- kontynuował Syn Hadesa. Gdyby nie stała nad nami rozwścieczona grupka dziewczyn, pewnie zaczęłabym się śmiać.
- No to mogłeś nas uprzedzić wcześniej...- powiedziała jedna z nich.
- Myślałem, że w obcym środowisku jego choroba się wyciszy, przykro mi jeśli was uraził...- brnął w to dalej.
- Nie ma sprawy. Musi wam być naprawdę ciężko...- odezwała się druga.
- Tak... nie macie pojęcia jak bardzo- westchnął.- Ale przecież nie porzucimy go w lesie, to by było niesprawiedliwe wobec niego, nie przeżyłby pięciu minut ze swoim rozdwojeniem jaźni...
- Współczujemy- powiedziała kolejna.
Po chwili każda z nich rozeszła się w swoją stronę. Dominik z niedowierzeniem wychylił się, żeby sprawdzić, czy na pewno sobie poszły.
- Ufff- odetchnął z ulgą, opierając się o pień drzewa.- Zaburzenia psychospołeczne? Brak samoakceptacji? Rozdwojenie jaźni? Stary, nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej realistycznego?
Nico usiadł naprzeciwko niego tak, że teraz leżałam pomiędzy nimi.
- Sorry, że ci uratowałem dupe- mruknął.
- Co im powiedziałeś?- spytałam zszokowana ich reakcją.
- Jak zjadłem zupę, stwierdziłem, że wciąż jestem głodny i poszłem do pierwszego, lepszego stolika, zapytać, czy mają mi do zaoferowania coś no... bardziej konkretnego... Chodziło mi o mięso... Ale one zrozumiały to dwuznacznie... Tam NIE miało być podtekstu...
- A nawet jeśliby był...- zaśmiałam się.- Co one takie w gorącej wodzie kąpane? Na żartach sie nie znają?
- Przysięgały Artemidzie posłuszeństwo i wieczne dziewictwo... Nie dziw się, że Dominik je wkurzył. Sama jego obecność je denerwowała- wyjaśnił mi Nico.
- Kurde... Ja bym chyba tak nie mogła...
Syn Posejdona wybuchnął śmiechem.
- Wiem, że TY byś tego nie wytrzymała, ale nie musisz zaraz chwalić się całemu światu.
- Dupek- kopnęłam go w brzuch.- Chodziło mi o posłuszeństwo Artemidzie, zboku.
- Czemu?- zdziwił się Nico.
- Nie przepadam zbytnio za nią...- powiedziałam, wzruszając ramionami. Nie przepadam zbytnio? Człowieku ja jej nienawidzę... Ale tego nie musisz wiedzieć.
- Jak noga?- zapytał mnie Syn Hadesa.
- A lepiej, lepiej. Gdyby pewien słoń mi na niej nie usiadł, to pewnie mogłabym już chodzić- warknęłam, patrząc morderczym wzrokiem na Syna Posejdona.
- Skąd miałem wiedzieć, że coś sobie zrobiłaś w nogę?- wzruszył obojętnie ramionami.
- Nie wiem, może dlatego, że kulałam, nie mogłam stać o własnych siłach, a na jednej nodze miałam rozdarte spodnie...- wciąż zabijałam go spojrzeniem.
Nico zaczął się śmiać, a po chwili dołączył do niego Dominik. Zaraz chyba im przywalę.
- Co znowu?!- zdenerwowałam się.
- Twoja mina jest nieziemska- wydusił przez śmiech Syn Hadesa. Uniosłam zrezygnowana ręce.
- Rozwalacie mnie.
- A tak swoją drogą... Cześć- powiedział Dominik.- Jak tam po powrocie z zaświatów?
- Mogło być lepiej- burknęłam, próbując poruszyć nogą, która wciąż mnie bolała.
- Co tak długo?- zapytał Nico, wskazując głową na moją poturbowaną kończynę.
- Nie wiem. Ostatnio jak wyleciałam z okna, jakoś szybciej mi się zrastały.
- Wyleciałaś z okna?- Syn Hadesa zadławił się własną śliną, a Dominik zwijał się ze śmiechu.
- Z czwartego piętra- mruknęłam, próbując zachować powagą, ale to wszystko brzmiało tak absurdalnie.
- Zgaduję, że była to nieudana próba bycia Batmanem...- zażartował Syn Posejdona. Chłopaki dusili się własnym śmiechem, ale nie miałam im tego za złe. Sama zaczęłam się śmiać, zapominając o wszystkich problemach.
- Skąd wiedziałeś? Ale najwyraźniej muszę jeszcze poćwiczyć. Co prawda, pierwsza próba skończyła się złamanym kręgosłupem, żebrami, poturbowanymi nogami i rękami a przy okazji zmiażdżonymi narządami, ale po pięciu minutach wszystko wróciło do normy. Najwidoczniej z wiekiem będzie coraz gorzej.
- Ty się lepiej zaopatrz w wózek inwalidzki- wydusił Nico.
- Tak, bo w takim tempie, z twoim szczęściem, nie dożyjesz jutra- dopowiedział Dominik.
- Fajnie, że ktoś we mnie wierzy- oznajmiłam z sarkazmem.
Przez moment nikt się nie odzywał, bo chłopaki próbowali się uspokoić, a ja patrzyłam w niebo, zakryte przez korony drzew. Powoli zbliżał się wieczór, bo miało ono różową barwę. Trochę się zasiedziałam. Powinnam już być daleko stąd.
- Wiecie może, gdzie jest Ethan?- zapytałam, kątem oka zerkając na ich reakcję. Bałam się, że będę musiała tłumaczyć im, kto to. Z początku nie wiedzieli, o kogo chodzi, ale najwidoczniej się domyślili.
- A co, tęsknisz za nim?- spytał zgryźliwie Dominik.
- A co, zazdrosny?- odpowiedziałam z ironią.
- A co, nie mogę?- rzucił, udając oburzonego.- Nie wiedziałem, że lecisz na tych złych.
Prychnęłam, wracając do patrzenia w niebo. No super. Teraz będę musiała go znaleźć... Musi mnie przecież jeszcze czegoś nauczyć... No i zaprowadzić do Gai...
Przeniosłam wzrok na Syna Hadesa, który przypatrywał mi się od dłuższej chwili.
- Coś się stało? Mam coś na twarzy?
- Tak, ale tu nawet operacja plastyczna nie pomoże- odpowiedział za niego Dominik.
- Oh, zamknij się- mruknęłam, przewracając oczami.
Nie chciałam odchodzić, ale przysięga, którą złożyłam, wykluczała zostanie tutaj.
- Myślicie, że kiedyś to się skończy?- westchnęłam.
Popatrzyli na mnie zaskoczeni.
- Co niby?- zapytał Syn Posejdona.
- Ta wieczna walka, niekończąca się ucieczka i te wszystkie głupie problemy...
- Nie wiem... Może jak skończymy z Gają...- powiedział Dominik.
- Jak skończymy z Gają, to znajdą się kolejne durnie, którym zachce się objąć władzę nad światem...- pocieszył mnie Nico.
- Świetnie- burknęłam.- To mi dowaliłeś.
- Ale taka prawda...- oznajmił bez entuzjazmu.
- Czyli mogę zapomnieć o beztroskim życiu?- zapytałam patrząc tępo w niebo.- Nie wiem jak wy, ale przez moment poczułam, że wszystko może wreszcie wrócić do normy.
- Życie to nie bajka z happy endem- stwierdził po chwili Nico.
Zaczęło się ściemniać, a na sklepieniu pojawiły się pierwsze gwiazdy.
- Kurcze, ale ten czas zleciał- podniosłam się o własnych siłach. Nogę wciąż miałam obolałą, ale dam radę chodzić.
- A ty dokąd?- zapytali jednocześnie, zrywając się momentalnie na równe nogi.
- Muszę już iść... Wątpię, żeby ktokolwiek chciał mnie nocą na terenie obozu.
- Gdzie chcesz pójść?- spytał Dominik.
- Przed siebie- wzruszyłam ramionami.
- O nie. Zostajesz tutaj- powiedział Nico.- Nie zajdziesz daleko z tą nogą.
- Dam sobie radę- mruknęłam zirytowana.
- No to idę z tobą- oznajmił Syn Hadesa.
Co za uparty osioł.
- Ja też- powiedział Dominik.
No i kolejny.
- Dzięki, ale nie. Tutaj nasze drogi się rozchodzą- szepnęłam, a łzy napłynęły mi do oczu, na samą myśl o rozstaniu. Odwlekałam to, ale w końcu musiał nastać ten moment.
- Że co?- zdekoncentrowałam Syna Posejdona.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- oburzył się Nico.
- Chyba to, że przysięgłam na Styks, że na zawsze zniknę z życia Thalii, co wiąże się ze zniknięciem z waszego- mówiłam łamiącym się głosem.
- Co?!- wrzasnęli równocześnie.
- Tylko tak mogłam jej pomóc... Artemida mnie wykorzystała... Ethan uprzedzał mnie przed nią, ale go nie posłuchałam, nie miałam czasu na targowanie się z nią... Tak mi przykro- rzuciłam się zrozpaczona na Dominika i zaczęłam szlochać w jego rękaw.- Będę tęsknić...- spojrzałam na Nico.- Za wami obojgiem.
- Spokojnie, przecież na pewno da się to jakoś odkręcić...- zaczął Syn Posejdona.
- Nie. Nie wiem... W każdym razie tutaj będziecie bezpieczni... I obiecajcie, że nie ruszycie się stąd, dopóki nie policzę się z Gają...- odsunęłam się od niego, ocierając łzy.- Że nawet nie będziecie próbować mnie szukać... I proszę nie mówcie reszcie, że ze mną rozmawialiście. Wolę, żeby myśleli, że uciekłam niezauważona. Zadawaliby wam zbędne pytania... Ale teraz musicie mi obiecać... Proszę...
- Ty chyba sobie żartujesz...- zdenerwował się Nico. Podeszłam do niego, przytulając go mocno.
- Dzięki- wyszeptałam.
- Za co?
- Za to, że mi zaufałeś, że byłeś ze mną nawet, wtedy kiedy nie chciałam, że sprawiłeś, że moje problemy zniknęły chociaż na chwilę...- wtuliłam się mocniej w jego miękką bluzę.- Za to, że ostatnie parę godzin były pewnie najlepszymi w moim życiu... I że wciąż we mnie wierzysz... Mam jeszcze wymieniać?
- Jeśli przez to zostaniesz na dłużej- odwzajemnił uścisk.
Kiedy odsunęłam się od Syna Hadesa, jeszcze raz przytuliłam Dominika.
- Musisz?- zapytał łamiącym głosem.
- Dziękuję ci, że zawsze mnie chroniłeś, ale tym razem kolej na mnie.
- Obiecuję, że cię odnajdę- szepnął mi do ucha, a ja ledwo nie zmieniłam zdania... To samo powiedział mi, kiedy goniły nas cyklopy... Choć wątpię, czy tym razem uda mu się dotrzymać obietnicy.
- Trzymam cię za słowo- powiedziałam, bardzo cicho, ale wiedziałam, że usłyszał. Zwolnił uścisk, pozwalając mi odejść. Cieszyłam się, że zrozumiał, ale bolało mnie to, że tak łatwo dał za wygraną.
- Żegnajcie- powiedziałam krótko, po czym odwróciłam się i poszłam w głąb lasu. Nienawidziłam pożegnań. Chciałam się jeszcze obrócić, spojrzeć na nich ostatni raz, ale okazałabym tym swoją słabość, a to w tej chwili nie wchodziło w grę.
Kolejny rozdział za nami.
Jestem zszokowana swoim tempem pisania... Żółw chyba szybciej przebiegłby maraton, zanim ja skończyłabym pisać. Kompletne załamanie.
W każdym razie chyba zbliżamy się do końca... Nie wiem ile jeszcze będzie tych rozdziałów, ale myślami jestem już na zakończeniu tej historii...
Komentujcie, bo to mega motywuje ;)
I do następnego ;***
Co tu więcej mówić? Cudownie! Czekam na nowy rozdział...
OdpowiedzUsuńIguana
thecampofheroes.blogspot.com