niedziela, 20 września 2015

HEROSI OLIMPIJSCY: WRACAMY DO POCZĄTKU

Rozdział 30

Trzy pytania. Trzy odpowiedzi. 
Jedna nadzieja.

***Perspektywa Nico***


"Nico, ogarnij się"- co chwilę powtarzałem sobie w myślach.
Tak bardzo chciałem zapomnieć o tym, że ją poznałem. Po tym co zrobiła Thalii... Ale nie potrafiłem. Odkąd po spotkaniu Gai, wyruszyliśmy dalej, cały czas myślałem o niej. I choć próbowałem odwrócić swoją uwagę czymś innym, wszystko sprowadzało mnie do jednej myśli. Mimo tego, że byłem na nią wściekły, wciąż nie wiedziałem, czy sobie poradzi. Martwiłem się. To było strasznie wkurzające.
Właśnie wchodziliśmy do lasu, który tak jak w tych wszystkich horrorach, zapewne nie ma końca. Mogłem chociaż wziąć ze sobą popcorn... 
Drzewa miały nienaturalnie wysokie pnie, a od czasu do czasu wydawało mi się, że poruszają pnączami, które zwisają z nich niczym węże. Jest też spore prawdopodobieństwo, że to są węże.
Czyli podsumowując: normalny poranek każdego przeciętnego herosa.
Tak, tak, jest już rano. W sensie jest coś ok. 4.00, bo dopiero słońce ledwo wznosi sie nad horyzontem. Ale dla mnie wszystko jedno. I tak zarwałem nockę.
Wlokłem się na samym końcu tej całej wyprawy. Właściwie chyba nawet nie zauważyliby jakbym sobie poszedł na kebaba... no dobra... sałatkę, albo liścia... cokolwiek. Bo w tym lesie raczej nie ma budek z fast food'ami.
- Coś tu śmierdzi, czy mi się wydaje?- rzucił Dominik, który jakimś cudem znalazł się obok.
- Czyli jednak nie mam urojeń...- powiedziałem. Naprawdę tu waliło.
- Śmierdzi jak w jakiejś oborze- skrzywił się.
- Ale wydawało mi się, że Chejron został w obozie...
- Chejron jak Chejron. Ja się dziwię, że Percy jeszcze nie ma problemów z węchem. On się w ogóle myje?
Wybuchnąłem śmiechem.
- Na to pytanie, nie ma poprawnej odpowiedzi- wydusiłem. 
Kiedy uspokoiłem się, postanowiłem zadać mu pytanie, które od dawna mnie nurtowało.
- Jak to było? Z tobą i... Marthą- poczułem dziwne ukłucie, kiedy tylko wypowiedziałem jej imię. Głupio mi było o to pytać, ale chciałem wiedzieć.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Wiem, że to pytanie nie mówiło wiele, ale zrozumiał, o co mi chodziło.
- Kiedy miałem 3 lata, przeprowadziłem się razem z matką z Londynu do Barcelony. I to nie do jakiejś bogatej okolicy, tylko raczej biednej dzielnicy. Naszą sąsiadką okazała się kobieta również wychowująca samotnie dziecko. Tylko, że ona miała dziewczynkę. Moja matka zaprzyjaźniła się z tą kobietą, a ja zostałem skazany na wieczne towarzystwo tej przemądrzałej i upartej dziewuchy. Z początku to była katorga. Wszystkie zabawki jakie miałem, a których ona się tknęła, nie nadawały się już do użytku. Mijały lata i z czasem zacząłem się przyzwyczajać. Wręcz nie wyobrażałem sobie życia bez tej dziewczyny. Wszędzie razem. Gdzie ja to i ona. I na odwrót- zamyślił się przez chwilę.- Później w wyniku ataku minotaura, straciliśmy matki. Zostaliśmy sierotami, baz żadnego rodzica, skazani tylko na siebie. Oczywiście nie licząc ojców, którzy mieli nas w dupie, ale o tym nawet nie mieliśmy pojęcia... Mogliśmy mieć zaledwie 6 lat, to była naprawdę wielka trauma dla dziecka w tym wieku... Martha nie mogła się z tym pogodzić. Zamknęła się w sobie.
Prawdę mówiąc, ja też nie radziłem sobie najlepiej. Przeżyliśmy dzięki litości ludzi, którzy nas przygarniali. I tak tułając się z miasta do miasta trafiliśmy do Badajoz.
Tam zaczęliśmy chodzić do szkoły... Trochę nam zajęło zanim zaczęliśmy ze 
sobą normalnie rozmawiać... Minęło 7 lat i  właśnie kończyły się wakacje, więc ostatnie chwile wolności spędzaliśmy na polanie za miastem. Wtedy zaatakowały nas cyklopy. Próbowałem odwrócić ich uwagę... Chciałem, żeby uciekła. No, ale ona to ona. Nie posłuchała. Wtedy nas rozdzielili. Kiedy udało mi się ich zgubić, wróciłem i szukałem jej wszędzie. Byłem pewny, że ją zjedli...- urwał.
- Kurcze... Nie miałem pojęcia...- zacząłem.
- Daj spokój- machnął lekceważąco ręką.- Po prostu nie chciałbym być w jej skórze. Nie dość, że przeszła sporo w dzieciństwie, to teraz, kiedy znalazła siostrę i ma rodzinę, traci ją. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że pewnie obwinia o wszystko siebie. Przecież to nie jej wina. To mogło zdarzyć się każdemu. Ona po prostu ma pecha- skończył.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu, a ja miałem czas na przetrawienie tych słów.
On ma rację. To nie jej wina.
Jestem debilem. Totalnym dupkiem. Jak mogłem obwiniać ją o to, że ktoś rzucił na nią urok?
- Jest sama w tym bagnie- odezwałem się wreszcie.
- Jest z Clarisse- wzruszył ramionami.
Prychnąłem.
- Clarrise to żadne wsparcie. To pasożyt, który karmi się ludzkim nieszczęściem.
- No to mamy problem... Bo my nie dotrzemy tam przed końcem roku.
- Myślisz, że da radę?
- Nie wiem. Ale pewne jest, że plan Gai jak na razie przebiega bez zarzutów, a my nie robimy niczego, co by jej w tym przeszkodziło.
- Nie dziwi mnie to. W końcu po jej stronie są Atena i Hades.
- Przerąbane- podsumował.
- Gorzej...- dodałem.
Jeszcze jedno pytanie...
- Ty ją kochasz?- zapytałem. Musiałem to wiedzieć.
Spojrzał na mnie, ale nie potrafiłem wyczytać żadnych emocji z jego twarzy.
- Nie wiem... Nawet jeśli... to jak siostrę. Była rodziną, której praktycznie nie miałem. Nie chciałbym jej stracić... To wszystko.
- Nie stracisz. Pomożemy jej, ale to wiąże się z tym, że Percy musi oddać stery Ann. Inaczej będziemy krążyć w kółko.
- Gdzie oni w ogóle są?- spytał po chwili,  zdezorientowany, rozglądając się po okolicy.
Też się zdziwiłem. Jeszcze kilka minut temu słychać było te wszystkie mądrości, jakie Percy prawił Ann. A teraz... Cisza.
Miałem złe przeczucia.
- Tędy- skinąłem głową, w kierunku, w którym wydawało mi się, że coś się poruszyło.
Nie było tu żadnej ścieszki, a gałęzie wyrastały znikąd. Coś tu ewidentnie nie grało.
W pewnym momencie wpadłem do dziury. Natomiast Dominik omal nie złamał mi karku, więc zgaduję, że również nie patrzył pod nogi.
- Ała- powiedziałem, kiedy skapnąłem się, że coś mnie jednak boli. Nie miałem czasu na zastanawianie się, co to, bo ten otwór, do którego wpadliśmy, to były takie jakby drzwi do wielkiej groty. Przed nami ukazał się dosyć szeroki korytarz, wydrążony w ziemi.
Ruszyliśmy w jego głąb.
Po ścianach spływała woda, a gdzieniegdzie były plamy krwi, co wyglądało ciut przerażająco.
- Może odkryjemy jakieś tajne źródło uzdrowicielskie i zgarniemy za to fortu...
- A może nie- dokończył za mnie Dominik.
Trafiliśmy do jamy smoka. Dosłownie.
Plus jest taki, że znaleźliśmy Annabeth i Percy'ego, tyle że chyba właśnie przeszkodziliśmy tej ogromnej jaszczurce w konsumowaniu ich.
- Już myślałem, że się nie pojawicie...- wysyczał potwór.
W tym samym momencie dobraliśmy miecza i rzuciliśmy się na bestię, ale przerwał nam krzyk Ann.
- Nieee!!!
Spojrzałem na nią osłupiały.
- Co?- wydusiłem. Nic bardziej kreatywnego nie przychodziło mi do głowy.
- Ogłupiałaś?!- zdenerwował się Dominik.
- Wasza koleżanka ma rację... Jeżeli mnie zabijecie, nigdy nie uratujecie Córeczek Zeussssa- wychrypiała czworonoga kreatura.
- Co im do tego?- chyba odzyskałem mowę.
- Nico... Nie rozumiesz?- powiedziała z ironią Annabeth.
- No chyba ty. Bestia+Miecz= Zabić potwora- burknąłem.
Córka Ateny przewróciła zniecierpliwiona oczami.
- Ty naprawdę nie wiesz, o co tu chodzi...
- Oświeć mnie- warknąłem.
- Zaraz... Chyba rozumiem...- mruknął Dominik.- Nico, pamiętasz jak mówiłeś o twoim ojcu... Że jest po stronie Gai...
- No, kojarzę.
- I o matce Ann... Że to oni obmyślili plan Gai... Może też obmyślili plan dla nas... Oni chcą nam pomóc...
- Ty chyba nie znasz mojego ojca- prychnąłem.
- Twój kolega dobrze mówi- wtrąciła ta obleśna jaszczurka.
- Co???
- Nico... Nasi rodzice, postawili nam tego smoka na drodze, nie bez powodu...- tłumaczyła Annabeth
- Co?
- Posłuchaj. Jeżeli odpowiemy poprawnie na trzy pytania, wtedy ten smok zaprowadzi nas do Wyroczni. Ona powie nam gdzie jest Martha z Thalią, a potem nas tam przeniesiesz- wyjaśniła Ann.
- Wielkie mi co. Wyrocznię namy u siebie, więc śmierdziuchowi podziękujemy- warknąłem.
- Głąbie, nasza Wyrocznia mówi przepowiednie, a nie mamy czasu na słuchanie wierszyków- odburknęła.- Potrzebujemy konkretów.
- No jasne. Zapomniałem, że ty...
- Starczy już. Im szybciej odpowiecie na te pytania, tym szybciej je znajdziemy i uratujemy Thalię- przerwał mi Percy.
- Jestem cienki jeśli chodzi o pytania- mruknąłem.- Sam sobie na nie odpowiedz...
- Nie, nie chłopcze. Te pytania są dla ciebie i dziewczyny...- syknął smok.
- Przecież Annabeth na pewno wie lepiej. Niech sama sobie radzi- powiedziałem zdenerwowany.
- Nico... Musimy współpracować. Bez ciebie nie odpowiem na te pytania. To prehistoryczny smok indonezyjski. Jest podstępny. Wiele tysiącleci temu, przez niego przegraliśmy wojnę, bo Atena i Hades nie potrafili się dogadać i nie odpowiedzieli na pytania, więc nie uzyskali pomocy.
- Sssskończyłaś?- wysapała bestia.- Zrobimy tak. Jeżeli odpowiecie poprawnie, pomogę wam, a jeżeli nie... Nic nie będzie stało mi na drodze w zjedzeniu was. Zrozumiano?
Podszedłem powoli do Ann.
- Dlaczego nie zje nas teraz?- wyszeptałem.
- Bo musiał zawrzec umowę z naszymi rodzicami... Kto wie, co mu naobiecywali...
Po chwili zostaliśmy przeniesieni do jakiejś oddzielnej groty. Rozbłysło światło, które jak się później skapnąłem, wychodziło z głębi smoka. Na jednej ze ścian, pojawiały się wgłębienia, wypełnione lawą, tworzące zdania, zapewne to właśnie były te pytania.

Zad.1*

Pewien rycerz, podczas jednej ze swoich licznych podróży, trafił przypadkiem do jednego bardzo osobliwego królestwa, którym rządził mądry król, uwielbiający zagadki. Król powiedział rycerzowi że ma trzy córki i rycerz musi wybrać sobie za żonę jedną królewnę, bo inaczej zostanie zgładzony. Musi dokonać wyboru zadając tylko jedno pytanie tylko jednej z nich. Jedna królewna zawsze mówi prawdę, druga zawsze kłamie, a trzecia czasem kłamie a czasem mówi prawdę, przy czym ta trzecia morduje swojego męża w noc poślubną. Jakie pytanie ma zadać rycerz żeby ujść z życiem?


Zad.2*

Oto kilka miejscowości i budynków w Londynie. Spróbuj odczytać ich nazwy
1. ΘXΔE ΠΑΣΛ
2. ΨΕΝΒΜΕΧ
3. ΔΟΨΛΙΛΗ ΤΥΣΕΕΥ
4. ΣΟΧΑΜ ΑΜΒΕΣΥ ΘΑΜΝ
5. ΥΣΑΖΑΜΗΑΣ ΤΡΘΑΣΕ
6. ΠΙΓΓΑΔΙΜΜΧ ΓΙΣΓΦΤ
7. ΒΣΙΥΙΤΘ ΝΦΤΕΦΝ


Zad.3*

Był sobie bogacz, który miał wielką posiadłość. Zatrudnił. więc nocnego stróża do pilnowania posiadłości. Pewnego dnia zdarzyło się tak, że bogacz musiał lecieć do Nowego Jorku w interesach. Lecz stróż przyszedł do niego i mówi: 
- Dzisiaj w nocy mi się śniło, że samolot którym ma pan lecieć się rozbije. 
Bogacz pomyślał - "A tam, co mi szkodzi polecę pojutrze!". Następnego dnia w wiadomościach usłyszał, że samolot, którym miał lecieć się rozbił. Zawołał więc stróża do siebie i mówi: 
- W związku z tym, że uratowałeś mi życie dostaniesz dużą nagrodę, ale muszę cie zwolnić. 

Dlaczego musiał być zwolniony?

Czytałem to kilka razy, ale i tak nic nie zrozumiałem. Kompletny absurd. Zerknąłem na Ann, która myślała nad czymś intensywnie. Wreszcie zapytała:
- Ile mamy czasu na rozwiązanie tych zadań?
- Daję wam 30 min- odpowiedział chytrze smok.- Na wszystkie. Radzę wam wziąć się do rozwiązywania.
Rozszerzyłem oczy. Przecież nigdy tego nie rozwiążemy.
- No dobra- westchnęła Annabeth i podeszła bliżej ściany. Wyglądała na mocno skupioną. Nigdy jej tego nie powiem, ale cieszę się, że jest mądra.
- Hmmm... Moim zdaniem pierwsza zagadka jest banalnie prosta, ale trzeba ją dobrze zrozumieć... A ty o co byś zapytał?
- To chyba oczywiste- wzruszyłem ramionami.- Zapytałbym gdzie jest kuchnia... W takich sytuacjach jestem naprawdę głodny...
- Ugh... Czy możesz zacząć myśleć o czymś innym niż jedzenie?- warknęła.

7 minut później...

- Wiem!- krzyknęła Córka Ateny. Wręcz skakała z radości.- W pierwszym pytaniu chodzi o to, że ta co zawsze mówi prawdę, powie nam prawdę. Natomiast ta, co kłamie... jeżeli zapytamy ją, czy siostra, która stoi po jej prawej morduje, okłamie nas. Ale jeśli zastosujemy prawo podwójnego przeczenia... I zapytamy ją: " Co odpowiedziałabyś, gdybym cię zapytała, czy twoja siostra po prawej morduje..." Wtedy będzie musiała skłamać, że kłamie, więc jeżeli powie "tak", rycerz poślubi tą z lewej, a jeżeli powie "nie", wtedy ożeni się z tą po prawej... Bingo...
Czy tylko ja nie wiem, o co tu chodzi?
- Mam rację?- Annabeth zwróciła się do zwierzyny. Smok nerwowo kręcił ogonem.
- Macie 22 minuty na rozwiązanie dwóch pozostałych...- powiedział niezbyt zadowolony.
Tak. Udało jej się. Rozwiązała to...
Czas płynął nieubłaganie. Zostało nam dobre 10 min. do końca czasu, a wciąż nie mieliśmy wszystkich rozwiązań. Przyznaję, że trochę się stresowałem.
- Nico...- mruknęła błagalnym głosem Ann.- A ty jak myślisz... 
- Myślę, że powinniśmy dać sobie z tym spokój- burknąłem, wyraźnie zmęczony tym całym zgadywaniem. 
- Oj przestań... Mamy już: 1. Hyde Park; 2. Wembley; 3. Downing Street; 4. Royal Albert Hall; 5. Trafalgar Square...- wyliczała zdesperowana.- Nie możemy się teraz poddać... No dalej myśl... Zaraz, zaraz... Siódme to będzie Piccadilly Circus... a ósme to British Museum... Prawda?- znowu zwróciła się do bestii, która była coraz bardziej wkurzona umiejętnościami Córki Ateny.
Mamy 8 minut i przed nami ostatnia zagadka. W sumie, to Ann odpowiada na te pytania. Wogóle nie byłem jej potrzebny. Po prostu starałem się rozluźnić atmosferę krzepiącymi zdaniami...
- Daj już spokój... I tak nie zdążymy...- mruczałem.
- Ugh... Gdybyś tyle nie marudził, to już dawno rozwiązalibyśmy wszystkie zagadki...- mówiła, jak zwykle z optymistycznym poglądem.
Przewróciłem oczami. Naprawdę miałem już tego dosyć.
- Ta ostatnia jest bez sensu...- oznajmiłem

4 minuty...

- To koniec...- Annabeth zrezygnowała już na dobre, a ja się do tego nie przyczyniłem. Zuch dziewczyna. Usiadła skulona, opierając się o ścianę. Dosiadłem się, leniwie kładząc głowę na skale.
- Musi być jakieś rozwiązanie. W końcu zawsze jest jakaś logiczna odpowiedź...- wszystko zostało na mojej głowie, a wiadomo, że ja raczej tego nie rozwiążę, więc trzeba zmotywować panią "ja wiem lepiej".
Na ścianie nagle pojawił się zegar, który niemiłosiernie przypominał o płynącym czasie.
- Nie rozumiesz, Nico?- wyjęczała zdesperowana.- To nie jest logiczne. Ten facet uratował mu życie, a on go zwolnił. To przekracza moją granicę...
- Więc wyjdź poza tą granicę i myśl nieszablonowo- wzruszyłem ramionami. Proste i logiczne.

2 minuty...

- Nie mogę...- teraz to rozpłakała się na dobre.- Dzieciaki Ateny są mądre, ale one myślą logicznie... To zadanie jest ponad moje siły- szlochała.
- Więc to koniec...
Patrzyłem się tępo na ścianę, w literki, które świeciły ognistym kolorem.
- Najgorsze jest to...- użalała się dalej.- Że wszyscy na nas liczyli, a my ich zawiedziemy...

1 minuta...


***Perspektywa Marthy***

- Więc... Gdzie jest obecnie Artemida?- zapytałam nerwowo. Ostatnia nadzieja. Jedyna nadzieja.
- Wygoogluj sobie- prychnął Ethan. Ugh... Jak ja go nienawidzę.
Clarissse nas prowadziła. Po jej stanowczości wywnioskowałam, że wie o miejscu pobytu bogini, ale nie była zbyt wygadana. Ja natomiast szłam z tyłu targając Thalię razem z Ethan'em, który był naprawdę wkurzający, a Thalia naprawdę ciężka. Jak wyzdrowieje zapiszę ją na jakąś dietę... Jeżeli wyzdrowieje.
Serce zaczęło mnie kłuć. Musiałam odreagować, a ten dupek był najbliżej.
- Bardzo śmieszne- burknęłam.- Czy możesz choć raz potraktować coś poważnie?
- Oh, kochana. Ja wszystko traktuję na poważnie, tylko tak jakoś wyszło, że ty jesteś wyjątkiem.
- Miło mi...
- To tutaj- słowa Clarisse wybudziły mnie z sadystycznych myśli w związku z Ethan'em.
Przed nami rozciągała się dolina, a w niej rozstawione były namioty. Łowczynie przechadzały się między nimi. 
- Jeżeli którejś z nich coś się stanie...- Córka Aresa zwróciła się stanowczo do Ethan'a- Osobiście podpalę stos, na którym spłoniesz.
Wampir uśmiechnął się łobuzersko, odsłaniając swoją prawdziwą twarz. Clarisse pobladła z przerażenia, a mnie zaś przeszedł nieprzyjemny dreszcz na myśl, że wyglądam podobnie. Po doprowadzeniu Córki Aresa do skraju załamania nerwowego, chłopak wrócił do swojej normalnej postaci.
- Spokojnie. W porównaniu, do NIEKTÓRYCH, potrafię panować nad głodem.
Wiem, że mówił o mnie. Gdybym nie trzymała siostry, to oberwałabym mu twarz z tego głupiego uśmieszku. Dosłownie.
- Chodźmy. Nie mamy czasu, a jeżeli coś komuś zrobi, to osobiście się z nim rozprawię...
- Skarbie, zabiłbym cię jednym ruchem ręki, bez mrugnięcia okiem- syknął.
- Dla twojej wiadomości też nie miałabym z tym problemów- warknęłam.
- Rozprawicie się ze sobą później- Clarisse przewróciła oczami.- Teraz pomóżmy Thalii...
Po kilku minutach doszliśmy do największego z namiotów. Clarisse powiedziała, że powinniśmy poczekać, na zgodę, ble ble ble, ale ja nie miałam zamiaru czekać, aż ta baba łaskawie nas przyjmie. Z tego co widziałam Ethan też nie chciał się narażać. Nie wiem, co on ma z tym, ale chyba boi się bogów... Plus dla mnie. 
- Tchórz- mruknęłam.- Chyba jeszcze nikogo bardziej tchórzliwego nie spotkałam.
- Nie rozumiesz...- wysapał.
- Ah no tak. Nie rozumiem tego, że gdy tylko ktoś wspomni o jakimś bogu ty, trzęsiesz portkami.
- Zawsze oceniasz książkę po okładce? Wyobraź sobie, że bogowie gardzą wampirami... Myślisz, że mam ochotę słuchać jak ktoś wiecznie wypomina mi, że jestem potępiony?
Koniec końców, wszedł tam ze mną. I Clarisse też, ale pod pretekstem, żebyśmy nie zrobili niczego głupiego.
Artemida najwidoczniej nie wiedziała, że przyjdziemy, bo nawet jej tam nie było. W rogu namiotu stała jakaś ruda dziewczynka, obserwująca nas bacznie. Tego jeszcze mi brakowało. Kolejnego bahora.
- Nie masz nic innego do roboty? Lepiej idź szukać szczęścia w Podziemiach. Albo Artemidy...- warknęłam.
- To właśnie mnie szukałaś- powiedziała spokojnie dziewczynka.
- No chyba nie. Ja szukałam potężnej bogini, a nie jakiegoś guzik wartego dzieciaka...
W tej chwili to nic nie warte dziecko przeobraziło się w dorosłą kobietę, od której biła złota poświata. Świetnie. 
- Zawsze oceniasz książkę po okładce?-zapytała mnie.
Wszystko we mnie buzowało. Z mojej lewej dobiegło mnie głośne prychnięcie Ethan'a. Ja NIGDY nie oceniam książki po okładce. Dlaczego tak ciężko im to zrozumieć?
- Chciałam...- zaczęłam najbardziej opanowanym głosem, na jaki w danym momencie było mnie stać.
Bogini spojrzała na leżącą u naszych stóp Thalię, a potem znów przeniosła spojrzenie na mnie.
- Wiem czego chciałaś. I pomogę ci. Właściwie to nawet wiem jak ci pomóc... Ale to będzie kosztować cię wielu wyrzeczeń...
- Dlaczego chcesz mi pomóc? Tak od razu... Bez żadnych warunków...
- Widzisz Thalia jest jedną z moich ulubionych Łowczyń. Zawsze mogła na mnie liczyć i to się nie zmieniło... Natomiast ty... Twoje wyrzeczenia będą dla mnie warunkami- uśmiechnęła się wrogo. Chyba nie zrobiłam na niej dobrego wrażenia i zdaje mi się, że nie będą to wyrzeczenia typu: "przez rok nie jem słodyczy".



*Zagadki nie są mojego autorstwa (na wypadek, gdyby przyszło to komuś do głowy). Wzięłam je z jakiejś strony, której nie pamiętam B)


No halo.
Wakacje się skończyły, czas się wziąć do roboty...
Publikuję ten post po jakiejś trzy miesięcznej nieobecności, za co przepraszam, bo nie poinformowałam, że chcę sobie odpocząć :)
Dla usprawiedliwienia siebie dodam, że ten rozdział pisałam miesiąc...
I ogólnie jeszcze raz strasznie przepraszam, bo chciałam wprowadzić jakieś zmiany na blogu i wszystko popieprzyłam. Ostatnie cztery rozdziały nie są po kolei, bo zachciało mi się zmienić tytuł ;(
I się kolejność zmieniła... Przepraszam *.* Jeżeli ktoś jest tu nowy będzie musiał sobie trochę poskakać... Naprawdę nie chciałam utrudnić wam życia :/
No i na koniec dodam, że teraz rozdziały będą regularnie... Może nie tyle co regularnie jak częściej ;D
No to do następnego ^^





HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 27


Teraz to również Gaja...


***Perspektywa Marthy***


- Co masz na myśli, mówiąc o układzie?- zapytał mnie Aiden. Po jego minie wywnioskowałam, że jest zainteresowany.... z resztą Ethan też był, tylko ciężej było to dostrzec.
- Chodzi mi o to, że ja zrobię coś dla was, a wy dla mnie...
- Wiemy, co to znaczy- warknął ten starszy. Jego twarz momentalnie zmieniła się w odrażający sposób.
- Dobra, dobra, wyluzuj- szczerze to nie wiedziałam, co powiedzieć. Wyglądał przerażająco i był o jakieś kilkaset lat starszy... żeby tylko... Bo przecież gdybym powiedziała: Idź spadaj czyścić kanały, to by mnie zjadł... a potem skleiłby mnie w jeden kawałek i znowu by mnie zjadł. Nie dzięki.
- Nie mamy całej wieczności na gadanie z tobą- burknął Aiden.
- Więc przejdźmy do rzeczy... Potrzebuję waszej pomocy...- zaczęłam otwarcie. Nie chciałam owijać w bawełnę.
- Źle trafiłaś- oznajmił lodowato Ethan, wstał i ruszył w kierunku drzwi, które dopiero zauważyłam. Były one ozdobione pięknymi złotymi wykończeniami. Ciekawe ile banków obrabowali, żeby kupić sobie to mieszkanie.
- Chociaż mnie wysłuchaj...- nalegałam. Naprawdę ich potrzebowałam. A on? Zero reakcji. Jakbym mówiła do ściany.- A co jeśli znam kogoś, kto ma broń, która jest w stanie mnie zabić...
Zatrzymał się. Stał w miejscu przez dobre kilka sekund, po czym zwrócił się do mnie.
- Masz minutę.
- Dobra. Posłuchajcie. Powiem w skrócie...- zacięłam się. Od czego zacząć? Ethan ponaglił mnie wzrokiem. Nie pomagał- Więc Rachel wypowiedziała przepowiednię, która dotyczy w szczególności mnie i...
- Poczekaj. Kto to Rachel?- przerwał mi Aiden.
- Eeee...to taka nasza lokalna wyrocznia...- ugryzłam się w język, ale było już za późno. Nie powinnam im mówić o kimkolwiek z obozu, bo skąd mam wiedzieć, że moi przyjaciele będą bezpieczni. Nie mam pojęcia komu zaufać i nie chciałam ryzykować.
- Nieważne. Tak w wielkim skrócie, żeby uratować cały świat, to muszę zginąć.
- Interesujące- mruknął, któryś z nich. Nie dosłyszałam do końca który, bo spuściłam zrezygnowana głowę i gapiłam się w podłogę. Naprawdę ciężko jest mi się z tym pogodzić.- Potrzebuję waszej pomocy, bo pomyślałam, że możecie być niezłymi tropicielami...- musiałam zachować zimną krew aż do końca.
- Po co niby mielibyśmy ci pomagać?- zdenerwował się Ethan.
- Jeśli znaleźlibyście osobę, która posiada broń, to obiecuję, że doznacie tej przyjemności i będziecie mogli widzieć jak mnie tnie na kawałki.
Przyglądali mi się tak, jakby sprawdzali, czy mówię prawdę.
Po chwili odezwał się Aiden.
- Kogo szukamy?
- Gai- powiedziałam to na luzie, bo nie ukrywam, że kamień spadł mi z serca. Opadłam na oparcie kanapy, która była z jedwabiu. Oprócz tego, że po pokoju roznosił się odór krwi oraz stęchlizna trupów, które zaczęły się rozkładać, to było tu naprawdę przyjemnie. Skierowałam wzrok na moich dwóch, od teraz, towarzyszy drogi. Zniesmaczyli się na sam dźwięk imienia Gai. Czyżby się bali?
- Nie mówiłaś, że w grę wchodzą bogowie...- zaczął zirytowany Aiden.
- Bo nie pytaliście... Ale skoro jest to taka istotna rzecz... Będzie ich więcej, bo na nasze nieszczęście Hades przyłączył się do...-przez cały czas obserwowałam ich reakcję. Kiedy tylko wypowiedziałam imię boga Podziemia, wzdrygnęli się i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.- Czyżbyście stchórzyli?
- Nie zrozumiesz- powiedział krótko Aiden. Na początku wydawało mi się, że jego brat jest gorszy, ale chyba zmienię zdanie. Jego spojrzenie mogło zabić stado centaurów.
- Na nas nie licz- podsumował Ethan.
- Żartujecie sobie ze mnie?!- czułam jak wszystkie negatywne emocje rozsadzają mnie od środka.- Czego się aż tak boicie?
Zapadło głuche milczenie, które dosyć szybko przerwałam.
- Chcę wiedzieć... Przecież nie zdążę nikomu tego powiedzieć... możecie być spokojni.
Wymienili spojrzenia. Po chwili odezwał się Ethan.
- Przykro mi- w jego głosie nie było nawet cienia współczucia. Ale na co ja liczyłam?
Oboje wstali i wyszli z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi na klucz. Super.
Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca... Przez cały czas chodziłam w kółko. Byłam głodna, wściekła, rozgoryczona, zawiedziona. Już nawet nie wiedziałam, które z tych uczuć było najsilniejsze. Wreszcie poczułam zmęczenie. Postanowiłam, że zdrzemnę się, chociaż na chwilkę.



***Perspektywa Nico***


Szedłem na samym przodzie. Sam nie wiem, dlaczego się zezłościłem, ale teraz starałem  odreagować. Swoją drogą okolica była całkiem całkiem, więc zwolniłem tempo. Zerknąłem za siebie. Z jakieś 10 metrów za mną szła Ann, potem Percy, a na końcu Dominik. W chwili kiedy nasze spojrzenia się spotkały, próbował mi coś powiedzieć. Pokazywał raz na Percy'ego, raz na ziemię. Ktoś chyba za długo przebywał na słońcu. Nie wyglądał jednak, jakby żartował, więc udałem, że rozwiązał mi się but. Powoli przykucnąłem i zacząłem majstrować przy bucie. Najpierw minęła mnie Annabeth, która miała lekko zaskoczoną minę. Podeszła do mnie.
- Nico, debilu, tych butów się nie wiąże...
Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na stopę. Ma rację.
- J-jak to?- zająkłem się. Muszę coś wymyśleć...- Kamyk. Wpadł mi kamyk- dodałem szybko.
- No jasne- powiedziała z politowaniem i poszła dalej. Jaka ona jest natrętna i denerwująca. Po chwili obok mnie przeszedł Percy. Wyglądało to tak jakby mnie nie zauważył. Może i lepiej... Minęło kilka minut, zanim usłyszałem za sobą głos Dominika.
- Mam problem- oznajmił.
Podniosłem się zirytowany.
- Ty masz? Stary, ja wiązałem buty, które nie miały sznurowadeł...- burknąłem.
- Nie o to chodzi. Jest mały problem z Percy'm. 
- Wypił za dużo pepsi i teraz świruje?- zapytałem.- Kilka razy już mu się to zdarzyło...
- Nie. Może. Nie wiem- zmieszał się.- To ma coś wspólnego z Gają...
- A co ta baba ma do tego?
- Ona to on. W sensie ona siedzi mu w głowie. Musimy uważać.
- Skąd to wiesz?
- Przed chwilą z nią gadałem.
- Dobra. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam chodzić sobie z tą jędzą na przechadzki.
- Co zamierzasz?
Nie wiedziałem, co zamierzam, ale ta baba przekabaciła mi ojca na swoją stronę, więc miałem straszną ochotę ją kopnąć tak mocno, że nie zapomni przez długie stulecia.
- Będę improwizować- rzuciłem przez ramię.- Pomożesz mi, czy będziesz stał jak skrzywiony słup?
Dominik kiwnął głową i dorównał mi kroku.
- Posłuchaj dam ci znać, kiedy będziesz miał zaatakować, ok? A na razie nie wtrącaj się, niezależnie od tego, co by się działo... Jasne?- poinformowałem go. Patrzył na mnie z zaniepokojeniem, ale przytaknął, co oznaczało, że zrozumiał. Chyba wolałbym, żeby się sprzeciwił.
- Nico, pamiętaj, że to wciąż Percy...
- Spokojna głowa- oznajmiłem. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się łobuzerski uśmiech. Nie mogę jednak zapomnieć, że to teraz, również Gaja.


***Perspektywa Thalii***

- Idziemy już chyba wieczność- jęczała Clarisse.
Zupełnie nie rozumiem, po co ona ze mną szła, skoro teraz tak marudzi.
- Daj spokój. Bywało gorzej- uspokajałam ją, ale rozumiałam jej wątpliwości. Nie miałam pojęcia dokąd idziemy, jak jeszcze daleko i czy w ogóle zmierzamy w dobrym kierunku. Po wojnie z Kronosem mieliśmy wszyscy żyć długo i szczęśliwie... I ile to szczęście potrwało... Miesiąc?
Zboczyłyśmy ze ścieżki, mając nadzieję, że szybciej dotrzemy do celu, gdziekolwiek on był. Raz po raz zahaczałam o gałęzie drzew. Po kilku minutach moje ręce były nie do poznania. 
Miałam taką cichą nadzieję, że za chwilę wyskoczy mi na przeciw któraś z tych osób, których szukałam, aby zjednoczyć armię. Bo czy to nie dziwne, że akurat sami najlepsi herosi zostali pochłonięci przez ten piekielny las i zniknęli bez śladu. 
- Myślisz, że to wygramy?- Córka Aresa przerwała ciszę, która panowała.
- Jest spore prawdopodobieństwo...
- Chyba powinnaś o czymś wiedzieć- Clarisse zatrzymała się.
- Co powinnam wiedzieć?
- Od kilku dni w obozie krążą plotki, że w tej przepowiedni nie chodzi o Marthę, tylko o ciebie...
- Ale Rachel wypowiedziała ją przy Marcie... To nie może chodzić o mnie...
- Jesteś pewna? Bo ja nie wiem, czy Martha jest na tyle odpowiedzialna, żeby oddać życie za świat- powiedziała z irytacją w głosie.
- Co?!- krzyknęłam. O czym ona mówi?
- Nie słyszałaś?
- Ale czego?
- Przepowiedni. W sumie osobiście też jej nie słyszałam, ale w obozie mówią, że Martha stchórzyła, dlatego zniknęła- mówiła, jakby to było coś oczywistego.
To niemożliwe. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Zresztą. To są tylko plotki dzieciaków Aresa. Nie mogą być prawdą... A nawet jeśli byłyby prawdziwe, to znam siebie i poznałam też trochę moja siostrę. Nie stchórzyłaby... O nie... A jeśli to prawda... Ona nie uciekła... Poszła na stracenie...
Nie. Czym ja się przejmuję? Przecież zostałabym poinformowana. Prawda?
- Co to?- z zamyślania wyrwał mnie zaskoczony głos Clarisse.
Moim oczom ukazało się małe miasteczko. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam... Wyglądało na stare. Co któryś budynek był opuszczony, od czasu do czasu, można było zobaczyć, jakiegoś człowieka, który wraca ze sklepu z potrzebnymi produktami. Ale tłumu to jakiegoś wielkiego nie ma. Zerknęłam na Córkę Aresa. Wyglądała na tak samo zdziwioną, co ja.
- Gdzie jesteśmy?- zapytałam, rozglądając się dookoła.
- Nie mam bladego pojęcia- odpowiedziała powoli. Ruszyłyśmy przed siebie. Nagle zza rogu wyłonił się średniej wielkości budynek, który nie przyciągał swoją urodą. Na neonie widniał napis "Motel". W chwili, kiedy tylko to przeczytałam, powieki zrobiły się strasznie ciężkie. Zachciało mi się spać.
- Co myślisz, jakbyśmy wynajęły nocleg, a poszukiwania wznowiły od samego rana. Padam z nóg- wyjęczałam. Na twarzy Clarisse widać było ulgę. Cieszyła się, że pierwsza to zaproponowałam.
- Pewnie. Sprawdzę, czy mają jakieś wolne miejsca- oznajmiła i udała się w kierunku wejścia. Po chwili zniknęła za drzwiami.


***Perspektywa Marthy***


Śniło mi się, że biegłam w nieskończoność. Kiedy znalazłam się na końcu korytarza, zauważyłam ranną osobę, która zwijała się z bólu. Chciałam jej pomóc, ale nie mogłam. Momentalnie się obudziłam. Nie wiedziałam, co oznaczał ten sen i jaki w ogóle miał sens, ale wolałam nie znać zakończenia. Wyjrzałam przez zamknięte okno. Była wciąż noc. Kompletnie straciłam poczucie czasu. Ile spałam? Godzinę? Pół?
Wróciłam spowrotem na kanapę. Nie chciało mi się już spać. Uspokoiłam się trochę, bo uznałam, że jest szansa, że uda mi się przekonać chłopaków, żeby mi pomogli. Jeden problem z głowy. Został tylko jeszcze jeden. Byłam głodna jak wilk. Zjadłabym chyba konia z kopytami. Na dodatek strasznie mnie mdliło i bolała mnie głowa. Ale to nie z głodu. Pamiętam, że Nico kazał mi pić jakąś dziwną, totalnie bez smaku substancję, która, o dziwo, pomagała, więc te objawy były spowodowane, że owej substancji mi brakowało. Rozejrzałam się. Martwe ciała nadal leżały pod ścianą. Gdyby nie były wczorajsze, pewnie skusiłabym się, wypić to, co zostawili. Spojrzałam jeszcze raz w okno. Nie zostaje mi nic innego...
Stanęłam na drugim końcu pokoju. Nie za bardzo wiem, jak oni to robili, ale potrafili przemieszczać się z szybkością światła. Postanowiłam, że spróbuję, mimo że kompletnie nie wiedziałam, jak to się robi. Wdech, wydech, wdech, wydech. W najgorszym przypadku skręcę sobie kark... Hehe... nic wielkiego.
Ruszyłam w kierunku okna jak poparzona. Plan był taki, że miałam rozbić tę szybę niczym Iron Man, wylecieć w powietrze i iść coś upolować. Skończyło się na tym, że ledwo zmieściłam się w otworze, który wybiłam. Przy okazji porozcinałam sobie wszystko, co możliwe. I zamiast wznieść się w powietrze albo teleportować się, no cokolwiek, to ja genialnie, z pełną gracją leciałam w dół, jak jakaś idiotka. W uszach mi świstało. Wszystkie kształty były zamazane, a ja cisnęłam w dół. Nagle rozległ się wielki huk. Wydawało mi się, że wszystkie wnętrzności wypłyną mi przez nos. Ręce miałam wykręconą w dziwny sposób, ledwo łapałam powietrze. Normalny człowiek by zginął... Tylko, że ja nie jestem normalna...
Delikatnie, jakby nigdy nic, wstałam, otrzepałam się i przyglądałam się swoim ranom, które zaczęły się goić. Szok totalny. Wyobraźcie sobie, że przez całe dzieciństwo wywalałam się, gdzie tylko to było możliwe, miałam już chyba rany wszystkiego rodzaju i generacji, a teraz stałam i patrzyłam jak różne rozcięcia, zadrapania, siniaki, znikają. Jeszcze tylko spojrzałam, czy przypadkiem, nie zostawiłam po sobie jakiś pozostałości. Zębów i takich tam. Ale nie. Lekko kręciło mi się w głowie i to wszystko. Ledwo stąpając po ziemi, ruszyłam naprzód. Wiedziałem, że ci, co raczyli mnie zamknąć w tej budzie, na pewno usłyszeli moje niezwykłe lądowanie i zaraz zjawią się obok. Obejrzałam się za siebie. Jakoś im się nie spieszyło.
Szłam pustymi ulicami. Nic tylko lampy, zakręt, sygnalizacja, rondo. I znowu od nowa. Ludzie musieli się schować w mieszkaniu, a trochę głupio jest iść zapukać do obcego domu i zapytać "Czy mogę panią zjeść?". Inni nie mieli by z tym najmniejszego problemu, lecz ja tak nisko nie upadłam.
Błąkałam się po różnego rodzaju ulicach i uliczkach. Ani żywej duszy. Choć... Poczułam zapach, który z każdym krokiem wydawał się intensywniejszy. Lekko słodkawy, metaliczny... Przyspieszyłam.





Witam, witam... ;)))
Rozdział miał być szybciej, ale nie miałam czasu, żeby się zabrać za dodanie. Nie wiem jak u was, ale u mnie nawalili tyle sprawdzianów, że ręce opadają. A jest już koniec roku i trzeba sobie podwyższyć oceny ^^ Naszęście wreszcie mam chwilę wytchnienia. Przepraszam za to, że musieliście tyle czekać... No więc... Komentujcie <3 Wszystkie uwagi i przemyślenia mile widziane ;D A co do kolejnego rozdziału to raczej moje tempo się nie zmieniło, więc spodziewajcie się go coś tak za dwa tygodnie (no chyba, że dopadnie mnie wena twórcza xd) Narka :)))


PS No cześć. To znowu ja. Rozdział 28 jest jakieś dwa posty do tyłu, więc cofamy się ^^ Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło ;)))