wtorek, 29 grudnia 2015

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 33


Siedziba Gai


***Perspektywa Annabeth***


Po rozmowie z Łowczyniami, wróciłam do swojego namiotu. Nie czułam się najlepiej. Od pewnego czasu coraz bardziej wątpiłam w sens tej wyprawy, co się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Nienawidzę być bezsilna, ale w tym momencie taka jestem. Moja najlepsza przyjaciółka leży nieprzytomna, ale grunt, że żyje. Coś w głowie podpowiadało mi, że powinniśmy się poddać... Ale w końcu zaszliśmy tak daleko... Wyjęłam sztylet i zaczęłam go ostrzyć. Gdy odpuszczę, to wszystko, co do teraz zrobiliśmy... Nie mogę... Muszę pokazać Gai, że zadziera z niewłaściwymi herosami. Muszę uratować matkę. Tak. To teraz jest najważniejsze. Zebrałam się w sobie. Nie mogę przecież pozwolić Gai kontrolować moimi emocjami... Zaczęłam szukać broni. W tych namiotach zawsze było jakieś uzbrojenie. Podeszłam bliżej do skrzyni, leżącej w kącie. Otworzyłam ją, a moim oczom ukazały się piękne sztylety, łuki i włócznie. I wszystko było zrobione ze srebra. Strasznie korciło mnie, żeby wziąć sobie jedną, ale przecież mój sztylet w zupełności mi wystarcza. Ale za to wzięłam pas, do którego było przyczepione z tuzin bomb z niebiańskim spiżem. Schowałam naostrzony sztylet i wyszłam z namiotu.
Robiło się ciemno. Na niebieskim niebie już widniał księżyc, a wokół niego błyszczały setki gwiazd. Słońce musiało niedawno schować się za horyzontem, bo na zachodzie mieniły się jeszcze różowo-fioletowe barwy. Rozejrzałam się dookoła. Kilka Łowczyń spacerowało po obozie niczym patrol po godzinie policyjnej. Reszta herosów musiała być w namiotach, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem owej godziny nie ustalono. Poszłam w kierunku namiotu z Córkami Zeusa. Nie zostało nam dużo czasu, więc musimy działać naprawdę szybko.
Wchodząc do środka, zamurowało mnie. Wszystkie meble w namiocie były wywrócone. Tylko strona, gdzie leżała Thalia była w miarę zadbana. Po całym pomieszczeniu walały się sznury. Wzięłam jeden do ręki. Był on bardzo ciekawie skonstruowany. Gruby materiał najprawdopodobniej z niebiańskiego spiżu z dodatkiem czegoś podobnego do aluminium z przetapianym żelazem i srebrem, przeplatany był jakimiś zielonymi glonami, a drewniane kolce wychodziły z niego niczym ciernie. Kiedy przyjrzałam się bardziej, zauważyłam, że glony muszą być słodkowodne, a miejscami na kolcach znajdowały się zaschnięte plamy krwi. W pokoju dostrzegłam puste łóżko. Podeszłam bliżej, dotykając je ostrożnie. Było zrobione z kamienia, najprawdopodobniej z marmuru. Na czterech końcach było wbite po drewnianym drucie. Tak samo jak na sznurze, można było zauważyć plamy krwi. Wiedziałam kto leżał na tym łóżku. Nie mogłam uwierzyć, że Artemida posunęła się tak daleko. Myślałam, że jest po naszej stronie.
Zmiana planów. Najpierw muszę wszystkim to pokazać.
Wybiegłam z namiotu jak poparzona. Jak w jednej chwili zwołać wszystkich?
Niedaleko maszerowała grupka Łowczyń. Jedna z nich miała róg. Muszę go dostać.
Powoli zbliżyłam się do nich. Byłam już na takiej odległości, że spokojnie mogłam podbiec i wyrwać instrument. 
- Ej!
- Co ty...!?
Krzyczała jedna po drugiej. Nie obchodziło mnie to. Z całych sił dmuchnęłam w róg, z którego wydarł się głośny, donośny ryk.
- Co ty zrobiłaś!? Możemy go używać tylko w sytuacji awaryjnej...-zdenerwowała się jedna z nich.
Od razu wszyscy powyłazili z namiotów.
Zignorowałam rozzłoszczone Łowczynie i podbiegłam do moich towarzyszy.
- Co się stało?- zapytał zaspanym głosem Dominik.- Przyleciało UFO czy co?
- Nie...- odpowiedziałam.
- To po kiego mnie budzisz?
Przewróciłam oczami.
- Posłuchajcie...- przyjrzałam się każdemu z osobna.- Ej, gdzie Nico?
- Pewnie w namiocie- wzruszyła ramionami Clarisse.- Musiał wyczuć, że to fałszywy alarm...
- To nie jest fałszy... Ugh... Z resztą. Musicie coś zobaczyć...
Bez jakichkolwiek sprzeciwów poszli za mną, co naprawdę było miłą niespodzianką.
- O co chodzi- spytał Percy.
- Zobaczysz... Nie umiem tego wyjaśnić, ale...- odsłoniłam zasłonę namiotu i pokazałam gestem ręki, żeby weszli. Ich miny były takie jak je sobie wyobrażałam. Oburzenie i zdziwienie mieszane z obrzydzeniem.
- Tornado tu przeszło czy...- zaczęła Clarisse.
-...rozwścieczony wampir... Obstawiam to drugie- dokończyłam za nią.
- Ale po co to wszystko?- zapytał Percy oglądając sznury.
- Dla bezpieczeństwa- odpowiedziała Artemida, która dopiero co weszła do namiotu.- Widzicie do czego jest zdolna... Nie sądziłam, że zdoła się uwolnić. 
- To że ją związałaś wcale nie dawało mi poczucia bezpieczeństwa- mruknęłam.- Nigdy nie jesteśmy bezpieczni. To co zrobiłaś było naprawdę zbędne.
- Ale musiałam chronić moje Łowczynie... To co zrobiła Thalii...- nie dawała sobie wmówić, że zrobiła źle.
- Gdyby chciała skrzywdzić Thalię, to nie przynosiłaby jej tutaj!- zdenerwował się Dominik.
- Gdyby panowała nad głodem, nie byłoby potrzeby na przynoszenie jej tutaj- warknęła bogini.
- Tracimy czas!- krzyknęłam. Wszyscy spojrzeli na mnie.- Musimy iść szukać Gai. Jesteśmy coraz bliżej. Czuję to. Nie mamy wiele czasu, więc trzeba się pospieszyć...
- No to ruszajmy- wzruszyła ramionami Clarisse.
- Pójdę tylko po Nico...- stwierdziłam od niechcenia. Chętnie bym go tutaj zostawiła.
Wyszłam. Teraz była już noc. Robiło się mroźno. Pewnie niedługo spadnie śnieg.
Weszłam do namiotu Syna Hadesa. Chyba pierwszy raz weszłam do pomieszczenia, w którym przebywał więcej niż dziesięć minut i jeszcze nie zmienił go w grobowiec. Spojrzałam na łóżko. Spał, a na głowie trzymał poduszkę. 
- Wstawaj!- krzyknęłam.
W odpowiedzi mruknął coś niezrozumiale.
- Ej! TY ANTYSPOŁECZNA LARWO! Wstawaj!- wyrwałam mu z rąk poduszkę i walnęłam go nią kilka razy.
W rezultacie otworzył leniwie oczy i spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Co?- burknął.
- Idziemy.
- Po co?
Przewróciłam oczami.
- Chyba zapomniałeś, ale jesteśmy na misji...
- W takim razie biorę urlop- odwrócił się do mnie plecami, zakrywając się kołdrą.
- NIE DENERWUJ MNIE! Ruszamy za chwilę.
- Yhm- mruknął.
Nigdy nie zrozumiem tego człowieka.
- Dlaczego nie przyszedłeś... To ja dęłam w róg.
- No co ty...
- Wiedziałeś, że to ja? Skąd?
Wysuną czubek głowy spod przykrycia.
- Nie wiedziałem. Nie widzisz, że próbuję się ciebie pozbyć?
- Opóźniasz nas, Nico... Musimy już iść... Gaja jest coraz potężniejsza. Dlaczego ciebie to nie obchodzi?!
Wzruszył ramionami.
- Ugh...- jęknęłam, zwracając się do wyjścia. Nie mogę bez niego wyjść. Jest nam potrzebny.
Zatrzymałam się. Jeszcze jedno podejście.
- Chciałam wam tylko pokazać, co zrobiła Artemida. Pokój dziewczyn wygląda jak jakaś sala tortur. Na szczęście Marcie udało się uciec... Rozumiem, że musi chronić Łowczynie i w ogóle, ale te kolczaste sznury to lekka przesada...
Kątem oka patrzyłam na Nico. Modliłam się, żeby to go ruszyło. 
Nic. Leżał jak taki kołek.
Wyszłam zirytowana. Ten koleś nie ma uczuć ani sumienia.
"A czego ty się po nim spodziewałaś? Że wyskoczy z tego zapyziałego łóżka i odwali cała robotę za ciebie?"- karciłam się w duchu.
- A gdzie...?- zaczął Dominik.
- Idziemy sami.- przerwałam mu.
Wszyscy wyglądali na zaskoczonych, ale przecież wiedzieli, że nie mam do niego cierpliwości. Nie mam zamiaru użerać się z jakimś śmierdzącym leniwcem.
- Poczekaj- usłyszałam za plecami.- Wiesz w ogóle dokąd idziesz?
Obejrzałam się. Syn Hadesa patrzył na mnie podejrzliwie. Ulżyło mi. Naprawdę. Ale mu tego nie pokażę.
- Bogowie nas poprowadzą- rzuciłam niepewnie.
Nie wiedziałam dokąd iść, ale coś mi podpowiadało, że siedziba Gai jest niedaleko.
- Jesteśmy już blisko- zapewniłam.
- Dobrze wiedzieć- mruknął Percy.
- Siedziba Gai jest na wyspie Alameda w budynku Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego "KLUB GAJA" w San Francisco- powiedział Dominik.
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
- Skąd ty to...?- zaniemówiłam.
- Jest coś takiego jak internet- pomachał swoim telefonem przed moim nosem.




***Perspektywa Marthy***



Byłam już bardzo daleko od obozu Artemidy. Z każdym następnym kilometrem czułam, że powietrze jest coraz mniej skażone jej obecnością. Od jakiejś godziny szłam brzegiem szosy, którą udało mi się znaleźć. W końcu dojdę do jakiegoś miasta, a dalej się zobaczy. Chciałam szukać Ethan'a, ale on mógł być teraz wszędzie, a nie miałam ochoty zaprzątać sobie nim głowy. Wiem, że Gaja chce się ze mną spotkać, więc pewnie i tak wszystko jest ustawione. Nie ważne gdzie pójdę lub co zrobię. Tak czy siak wpadnę w jej szpony. Myśl, że będę musiała walczyć z najpotężniejszą boginią, przyprawiała mnie o lekką deprechę. Co ja sobie myślę? Przecież nie dam rady. Gaja rozgniecie mnie na kwaśne jabłko i pewnie nawet się przy tym nie spoci. 
Ale przecież kiedyś pokonano Gaję... Dawno temu. Jeszcze na początku... Miałam mitologię, ale częściej bywałam na wagarach niż w szkole. Sporo lekcji o mitach mnie ominęło. 
Pierwszy raz pomyślałam, że warto by było wrócić do szkoły i trochę sobie powtórzyć. W końcu do czegoś mogło by mi się to przydać. Może nawet ta wiedza uratowałaby mi życie... Szkoda, że tak późno sobie to uświadomiłam.
Czemu nie mogłam być Córką Ateny? Zawsze bym wszystko wiedziała, a przy tym potrafiłabym walczyć. Tak to potrafię tylko przywołać kilka błyskawic jak się wkurzę.
"Jesteś szybka"- pocieszałam się. Tylko co mi da ta szybkość. Ucieknę na drugi koniec świata? Tam przecież też mnie znajdzie. Najwyżej odwlekłabym tylko swój wyrok śmierci.
"Możesz utopić każdego faceta, jeśli tylko zechcesz"- mówił mi cichy głosik. Bardzo przydatne... Gdyby jeszcze Gaja była facetem...
Wszyscy myślą, że jestem niebezpieczna. Nie wiem o co tyle zachodu, skoro właśnie w tym momencie idę na stracenie. 
Wciąż się zastanawiam, co jest we mnie tak groźne, że aż trzeba mnie zabić. Nigdy nie interesowałam się, o co chodzi z tymi "przeklętymi", ale przecież nie poradziłabym sobie z zabiciem cyklopa, a co dopiero w zadraśnięciu bogów, bo o zabiciu tutaj nie ma mowy.
Gai nie da się zabić. Gaja to ziemia. Niszcząc Gaję doprowadzę do końca świata.
Nagle sobie coś uświadomiłam. Spojrzałam na swoje stopy. Cały czas szłam po poboczu, które przecież jest ZIEMIĄ. Ona jest wszędzie i ma mnie jak na talerzu.
Zrobiło mi się niedobrze. Jedynym sposobem, żeby wyjść poza zasięg jej mocy jest niebo. A ja nie
umiem latać.
"Pomyśl logicznie- uspokajałam się w duchu.- Gdyby chciała cię zabić zrobiłaby to już godzinę temu. Ona chce się z tobą spotkać"
Ta myśl nie dawała m otuchy, ale miałam pewność, że teraz mnie nie zaatakuje.
Szłam nie patrząc przed siebie. Nogi same mnie niosły. W pewnym momencie coś mi nie grało. Był środek nocy, a wokół mnie było jasno. Światła uliczne świeciły niczym miliony małych świetlików. Byłam na lekkim wzniesieniu. Przede mną rozciągała się panorama wielkiego miasta. Odwróciłam się ostrożnie. Ukazał mi się wielki budynek z napisem "Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne "KLUB GAJA"
Coś mi się wydaje, że jestem na miejscu.





Wielkimi krokami kończymy tą historię.
Tak, tak. Myślę nad kontynuacją, ale chyba potrzebny mi będzie jakiś nowy blog.
Życzę wam wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku.
Trzymajcie się :D










HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU


Rozdział 32


Pożegnanie

***Perspektywa Percy'ego***



(...) Córka Zeusa upadła bezwładnie na ziemię.
Wszyscy staliśmy zamurowani. Nie do końca dochodziło do mnie, co właściwie miało miejsce przed chwilą. Artemida jak gdyby nigdy nic podeszła do nas. Widać było na jej twarzy troskę.
- Nie powinniście tutaj wchodzić- powiedziała łagodnie, próbując nas uspokoić.
- CO?! Co TO do jasnej cholery było!?- wrzasnął Nico.
- Nic ważnego. Wyjdź- odpowiedziała oschle.
- POZWOLIŁAŚ NA TO?!- krzyknął z niedowierzeniem.
- Powiedziałam... WYJDŹ.
- Jak ty...- zacząłem.
- WY też- rzuciła zdenerwowana bogini.
Jakaś niewidzialna siła wyprowadziła nas na zewnątrz, a namiot za nami został zamknięty.
Dominik był strasznie blady. Usiadł zrezygnowany na ziemi. Nie mam pojęcia, co teraz czuł, ale nie wyglądał na zadowolonego.  Nico chodził w kółko. To musiał być dla niego szok... W końcu trochę czasu spędził pod opieką Artemidy. Zastanawiałem się, dlaczego bogini nawet nie kiwnęła palcem.
- Co się stało?- zapytała zdziwiona Clarisse. Żadne z nas nie było w stanie odpowiedzieć jej na to pytanie. Sam do końca nie wiedziałem, co to było. Usiadłem koło Ann, która siedziała wpatrując się w pewien punkt przed sobą.
- W porządku?- spytałem.
Kiwnęła głową.
- Tak.
- Na pewno?
Spojrzała na mnie.
- Czego nie rozumiesz w słowie "tak"?
- Po prostu chcę wiedzieć, czy wszystko okej...
- Wiem- westchnęła.- Przepraszam. Zastanawiam się nad sensem tego wszystkiego. W końcu Artemida nie zrobiłaby tego specjalnie. Choć sama nie wiem. To trochę pogmatwane.
- Trochę?
Zignorowała moją uwagę.
- Przecież nie zrobiłaby im krzywdy... Thalia to Łowczyni... Może po prostu próbowali jej pomóc?
- Tak. Gryząc i zabijając się nawzajem- burknąłem.
- Może o to chodziło... W końcu sam dobrze wiesz, że kiedy Martha jest zdesperowana robi różne rzeczy. Teraz wszystko skupia się wokół Thalii. Może to był jeden ze sposobów, aby ją uratować.
- Tylko, że przy większości tych sposobów nie zabija się ludzi od tak, bez powodu.
- Weź pod uwagę to, że mógł to być jedyny sposób...- przez moment Annabeth umilkła. - Powinna nam to wszystko wyjaśnić...- stwierdziła na głos oskarżycielsko.
W tej chwili z namiotu wyszła bogini Łowów z brązowookim chłopakiem. Gdybym nie znał jego drugiej twarzy, uznałbym go za bardzo porządnego faceta.
- Gdy zapadnie zmrok, masz opuścić ten obóz- rozkazała mu Artemida.
- Przecież nikomu nic nie zrobię- burknął, przewracając zirytowany oczami.
Po tych słowach Dominik parsknął śmiechem.
- No tak. Już wystarczająco dużo zrobiłeś. Teraz to ci podziękujemy.
Chłopak spioriunował go wzrokiem.
- Nic jej nie będzie...- warknął.
- Spokój- powiedziała bogini.- Wszystko wam wyjaśnię, obiecuję...- zwróciła się do nas, po czym ponownie przeniosła wzrok na chłopaka.- Ale najpierw... Muszę wiedzieć, czy zrozumiałeś. Jeżeli którejś z moich Łowczyń stanie się krzywda, skończysz w Tartarze ze swoimi krewnymi... Jasne?
- Gdybym chciał, połowa z nich byłaby już martwa- syknął.
- Jasne?- bogini podniosła głos, pokazując jednocześnie swoją wyższość.
- Już mnie nie ma- podniósł ręce w geście kapitulacji i rozpłynął się. Pozostawił po sobie jedynie czarną mgłę, unoszącą się w miejscu, w którym przed chwilą stał.
Zamrugałem kilka razy. Kurde. Też bym tak chciał.
- Tina, podejdź na chwilkę- zawołała jedną z Łowczyń.- Rozmieść wartę przy każdym wejściu, przydziel patrole w grupach nie mniej niż trzy, dobrze? Jakbyście zobaczyły coś lub kogoś, kto wzbudzi wasz niepokój, nie zastanawiajcie się, tylko strzelajcie.
- Ale czy to jest konieczne?- zapytała zdziwiona.
- Tak. I nie dyskutuj, proszę.
- Dobrze- przytaknęła lekko zszokowana i odeszła.
- Czego ty się tak boisz?- zapytał Nico.
- Nie boję się- odpowiedziała Artemida.- Czy to takie dziwne, że chcę zapewnić bezpieczeństwo moim Łowczyniom?
Syn Hadesa wzruszył ramionami.
- Według mnie PRZESADZASZ. One nie są już dziećmi, poradziłyby sobie bez ciebie.
Widać, że wciąż był na nią wkurzony.
- Miałaś nam coś wyjaśnić- przypomniała jej Córka Ateny.
- Tak. Nie wiem tylko od czego zacząć...
- Może by tak od początku!?- uniósł się Dominik.
- Dobrze. Kiedy przynieśli do mnie Thalię, była ona w tragicznym stanie. Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się nad rozsądnym rozwiązaniem, każdy pomysł był dobry. Postanowiłam wykorzystać ich zdolności samoregeneracji, bo tylko to przychodziło mi do głowy. Nie mogłam użyć krwi chłopaka, bo nie wiadomo, jakby się to skończyło... Więc została Martha... Oszczędzę wam szczegółów, co się potem stało... Bo resztę, to chyba widzieliście...
- Co z Thalią?- zapytała po chwili ciszy Ann.
- Wyzdrowieje. Jest pod dobrą opieką.
- A Martha?- dopytał Dominik.
- Za kilka godzin powinna już wstać na nogi... Ale nie miejcie mi tego za złe... Nie chcę jej na terenie swojego obozu.
- Rozumiemy- mruknęła Córka Ateny.
- Mów za siebie! I co!? Będzie miała spać w krzakach?!- Syn Hadesa zdenerwował się.
- Nico... Nie współczuj takim jak ona...
- Tak, to może od razu naślę na nią jakiegoś zboczeńca?!
- Żeby go zabiła? Chcesz żeby była jak oni? Chcesz żeby była morderczynią? Oh, przepraszam. Już jest. przez ciebie.
Nico wyglądał na załamanego. Widać trafiła w czuły punkt.
- Co? Przecież Thalia żyje- zdekoncentrował się Dominik.
- A zabójstwo Syna Apollina? Chyba nie myślisz, że sam z siebie wyssał krew. Chejron nieźle to zatuszował, ale prawda w końcu wyjdzie na jaw.
- Ale jak to możliwe?- mojemu bratu głos się załamał.
- Widzisz, Nico za bardzo jej zaufał. Takim jak ona się nie ufa. Ma teraz nauczkę.
Spojrzałem pytająco na Syna Hadesa.
- Czy tylko ja zawsze dowiaduję się o wszystkim ostatni?- zwróciłem się do Ann.- Wiedziałaś?
Spuściła wzrok, delikatnie kiwając głową.
- Spokojnie, ja też nic nie wiedziałem. Widocznie nie jesteśmy godni.- powiedział Dominik z wyrzutem.
- Percy.. To nie tak... Akurat byliście u ojca i nie chcieliśmy was martwić...
- No jasne, bo po co nam informacje dotyczące wydarzeń w obozie, a już w szczególności zabójstw. Bez sensu o tym wiedzieć.
- Za chwilę będzie obiad- przerwała nam Artemida.- Gdyby ktoś z was zgłodniał... Tę rozmowę możecie dokończyć później, bo wam zupa wystygnie.
Po tych słowach bogini poszła w kierunku 'stołówki', czyli takiego namiotu bez ścian. Udałem się za nią, bo mój żołądek dał o sobie znać.
Siedząc przy swoim stoliku, nie długo pobyłem sam. 
- Percy, gdybym pamiętała, to bym ci powiedziała, naprawdę...- mówiła Annabeth, siadając koło mnie.
- Spoko. Już ochłonąłem. Ciekawi mnie tylko, co jeszcze mnie ominęło...
- Chyba tylko pogrzeb- zaśmiał się Nico. Nigdy nie ogarnę jego poczucia humoru.




***Perspektywa Marthy***


Otworzyłam oczy, światło z lampy nade mną, tak mocno poraziło mi wzrok, że znów je zamknęłam. Świetnie. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić się do jasności. Powoli spróbowałam podeprzeć się na łokciach, ale od razu upadłam na materac. Gdyby jeszcze był wygodny. Mój kark przeszył kłujący ból, a ja przypomniałam sobie dlaczego. Gdy tylko spotkam Ethan'a oderwę mu łeb.
Zerknęłam na łóżko na drugim końcu sali, na którym leżała Thalia. Wciąż żyła, więc wszystko musiało się udać. Nagle uświadomiłam sobie, że zanim ona się obudzi, mnie tu już nie może być... Momentalnie posmutniałam. Ponowiłam próbę podniesienia się z tego łóżka, zrobionego chyba z kamieni. Dopiero teraz skapnęłam się, że jestem do niego przywiązana.
- Serio!?- krzyknęłam. Ale najwyraźniej nikogo nie było w pobliżu. Ta bogini działa mi na nerwy. Zaczęłam się szarpać, próbując poluzować sznury. Ona chyba sobie ze mnie żartuje. Zrezygnowana rzuciłam się na łóżko, kalecząc sobie skroń. Nie można było się pofatygować i przynieść poduszkę?
Jęknęłam z bólu. Odczekałam chwilę, aż rana na mojej głowie się zagoi i ponowiłam próbę uwolnienia się z tego łóżka tortur. Tym razem nadziałam się nogą na drut, który wystawał po lewej stronie. Już tak uważałam, żeby go ominąć. Tym razem łzy napłynęły mi do oczu. Byłam tak wściekła, że nie odpowiadałam za to, co robię. Tak bardzo nienawidziłam Artemidy, za to, co mi robiła, że z tej złości nie mogłam unormować oddechu. Powoli podniosłam nogę, sycząc. Znów musiałam poczekać, aż wszystko wróci do nienaruszonego stanu. Strasznie mnie bolała głowa i mdliło mnie jak nigdy. Zaczęłam już wątpić, że stąd wstanę. Nagle zabrakło mi tlenu, przez sznury, które cisnęły mi klatkę piersiową. Próbowałam złapać oddech, ale wyglądało na to, że się uduszę. Ile razy mam jeszcze umierać? Wkurzyłam się. Ta baba pozwala sobie na zbyt wiele. Zebrałam resztki sił i zaczęłam szarpać się z całej mocy. Szafka, która stała obok, przewróciła się. Nagle słyszałam wszystko wyraźniej, widziałam nawet najciemniejsze kąty namiotu. Nie przestawałam. Po chwili stałam już oparta o ścianę, dysząc ciężko. Resztki sznurów, które zostały na moich rękach, brutalnie ściągnęłam. Osunęłam się na ziemię, próbując wrócić do normy. Na sali leżała Thalia. Nie chciałam się na nią rzucić, choć wiedziałam, że właśnie teraz potrzebuję krwi. Zaparłam się sama siebie. To była jedna z cięższych decyzji. Głód i przemęczenie paliły mnie od wewnątrz. Schowałam twarz w dłoniach i czekałam, aż mi przejdzie. W końcu nie będzie to trwało wiecznie. Straciłam poczucie czasu, więc nie miałam pojęcia, ile minut siedziałam w bezruchu. Powoli podniosłam się, wciąż wspomagając się ścianą. Wiedziałam, że jak stąd wyjdę, to już nigdy nie zobaczę Thalii. Podeszłam do niej, siadając na skraju łóżka. Ona przynajmniej miała miękko. 
- Przepraszam- wyszeptałam.- Nie chciałam tego.
Nie wiem, czy mi się przewidziało, ale wydawało mi się, że po jej policzku spłynęła łza. Próbowałam się nie rozkleić i wyjść z tego wszystkiego z twarzą, ale nie dałam rady. Musiała teraz cierpieć. Może śnił jej się koszmar? Próbowałam to sobie wytłumaczyć, ocierając niekończące się łzy. Tak. Koszmar, w którym straciła siostrę. 
- Żegnaj i wybacz- szepnęłam na koniec, wstając i ruszając w kierunku wyjścia. Zatrzymałam się w połowie kroku, bo sumienie nie dawało mi spokoju. Odwróciłam się.
- Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Może nie będziesz mogła mnie widzieć, ale zawsze będę przy tobie. Jak taki osobisty, niewidzialny ochroniarz... Co ty na to?- starałam się uśmiechnął, ale nie wyszło mi. A Thalia nawet nie drgnęła. Przy wyjściu obróciłam się ostatni raz, wzdychając. Najważniejsze, że będzie żyć. Wyszłam.
Zimne powietrze ochłodziło moją opuchniętą od łez twarz. Szybko rozeznałam się w sytuacji panującej na zewnątrz. Clarisse stała przy jednym namiocie, w którym Łowczynie magazynowały broń i fascynowała się jakąś ulepszoną wersją łuku. Percy i Annabeth rozmawiali z grupką innych Łowczyń, świetnie się przy tym bawiąc. Nie widziałam nigdzie tylko chłopaków, ale raczej nie ma ich w pobliżu. Bez problemu wyjdę niezauważona. Byłam pewna, że Artemida wygoniła Ethan'a, więc nie wiedziałam, jak go znajdę. Szłam szybkim krokiem, pomiędzy namiotami, próbując wybierać miejsca, gdzie nie było żadnych gapiów. Wiedziałam, że nie wyglądałam najlepiej i wolałam uniknąć niepotrzebnych pytań. Zbliżając się do skraju lasu, obróciłam się, żeby zerknąć ostatni raz na tych wszystkich, których miałam zostawić. Przez chwilę szłam tyłem, co nie było najlepszym pomysłem. Nagle wpadłam na coś twardego. Podskoczyłam przestraszona, ale szybko skapnęłam się, że to tylko drzewo. Próbowałam unormować oddech. Zwracając się w kierunku wyrobionej ścieżki, przeszłam kilka kroków, kiedy usłyszałam głos.
- Wybierasz się gdzieś?
Dopiero teraz zauważyłam, ciemną postać, stojącą w cieniu, opierającą się o drzewo. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, a cofając się, upadłam. Dlaczego muszę mieć takiego cholernego pecha?
Po chwili z cienia wyłonił się Nico, patrząc na mnie z litością. Wiedział, że tym mnie wkurzy. Wyciągnął rękę, ale go olałam. Podniosłam się, otrzepując się z ziemi.
- Wybierasz się gdzieś?- powtórzył pytanie.
- Czytałam, że spacer przed snem, dobrze mi zrobi, więc gdybyś mógł zejść mi z drogi...
- Nie kłam- przerwał mi.- Czemu chciałaś uciec?
- No nie wiem, może dlatego, że jakoś nie jestem tu mile widziana?
Prychnął.
- I domyślam się, że nie miałaś zamiaru się pożegnać.
- Punkt za spostrzegawczość. A teraz mnie przepuść...
- Bo?
- Bo pożałujesz.
- Już się boję.
- Nie wkurzaj mnie.
- Bo?
- Bo ci coś zrobię?
- Śmieszna jesteś.
- Ugh... I jak tu być spokojnym.
- Dobra, a teraz mów, co się stało...
- Co?
- Płakałaś.
- Zdarza się.
- Nie rozgadam. Wiesz, że nie lubię plotkować.
Spojrzałam na niego, unosząc brew. 
- Jaką mam pewność?
- Moje słowo.
- Tym razem to nie wystarczy- powiedziałam, wymijając go.
Powstrzymał mnie, łapiąc za nadgarstek.
- A Thalia?- zapytał się.
- Co z nią?- jęknęłam.
- Macie sobie sporo do wyjaśnienia... Nie sądzisz?
- Nie.
Próbowałam wyrwać się z jego uścisku, ale wciąż byłam zbyt słaba. To było wkurzające.
- Puść mnie- wyjąkałam. Przypomniało mi się jak przed chwilą musiałam męczyć się ze sznurami. Zakręciło mi się w głowie. Puścił mnie, ale to nie był odpowiedni moment, bo znów się przewróciłam. Jakoż iż moje szczęście mnie nie opuszczało, chyba złamałam nogę, którą już skaleczyłam drutem, a teraz to już wcale nie mogłam nią poruszać.
- Kurde- burknęłam. Z nogi, którą wcześniej przebiłam, zaczęła lecieć krew. Najwidoczniej takie rany goją się ciut dłużej.
- Co ci się stało?- przykucnął, próbując rozerwać moje poplamione czerwoną substancją spodnie, bo noga zaczęła mi puchnąć.- Węższych już nie było?- zapytał zdenerwowany. W końcu usłyszałam dźwięk rozdartego materiału.
- Ała... To były nowe spodnie...- jęknęłam z wyrzutem. 
- Ty tak na serio?- spiorunował mnie wzrokiem, a kiedy zobaczył dziurę w mojej lewej łydce, zaniemówił. 
- A to co?- wydusił.
- Drasnęłam się, kiedy wstawałam z łóżka- przewróciłam oczami.- Zaraz będzie po krzyku.
- Zawołam pomoc...
- Nie. Samo się zagoi... Tylko potrzebuję czasu...
Przewrócił oczami, opadając zrezygnowany na ziemię.
- Czemu po prostu nie pozwolisz sobie pomóc?
- Bo nie potrzebuję litości.
- Ale nikt się nad tobą nie lituje...
- Chyba tylko ty tak myślisz...
Zapadła cisza. Unikałam jego spojrzenia, bo wiedziałam, że się na mnie gapi. Odwróciłam wzrok w kierunku obozu Łowczyń. Słońce świeciło wysoko, a jego promienie padały na wszystkie namioty, podkreślając ich srebrzystą barwę i sprawiając, że w niektórych miejscach mieniły się one tęczą. Wyglądało to pięknie. Było dopiero późne popołudnie, a ja czułam jakby od rana minęła wieczność.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać z Thalią?- przerwał to przyjemne milczenie. Zwróciłam głowę w jego stronę, łapiąc z nim kontakt wzrokowy, którego starałam się uniknąć.
- Chciałabym, ale nie mogę... To skomplikowane.
- Jesteś jej winna wyjaśnień... Na pewno ci wybaczy, ale musisz z nią porozmawiać...
- Kiedy nie mogę... Wpakowałam się w niezłe gówno.
- Czyli nic nowego...
- To zaczyna być moją tradycją- uśmiechnęłam się blado.
- Zauważyłem- odwzajemnił uśmiech. Westchnęłam ciężko, patrząc na nogę, która wyglądała już znacznie lepiej, ale wciąż nie mogłam nią poruszać. 
Nagle w oddali dostrzegłam Dominika, który biegł w naszą stronę. Wyglądał jakby gonił go jakiś potwór. Syn Hadesa szybko pomógł mi wstać, w razie potrzeby ucieczki. Aby się ponownie nie przewrócić, musiałam trzymać go za ramię. Próbowałam wypatrzeć, co goni Dominika, ale nic nie zauważyłam. Syn Posejdona zbliżał się coraz bardziej, a Nico zasłonił mnie swoim ciałem, dobierając miecza.
- PRZYKRO MI, ŻE WAM PRZESZKADZAM!- wrzasnął Dominik.- ALE ŻYCIE BYWA BRUTALNE...!
Kiedy znalazł się koło nas, zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech.
- Odłóż to, bo jeszcze komuś zrobisz krzywdę- wydyszał do Nico, łapiąc się za brzuch.
- Co?- zapytał zdekoncentrowany Syn Hadesa.
- Nie przeszkadzajcie sobie...- wysapał, zdyszany.
Nagle usłyszeliśmy tupot stóp, a Dominik jak poparzony schował się za moimi plecami.
- Mnie tu nie ma- oznajmił przerażony, jednocześnie odrywając mnie od Nico, mojego jedynego podparcia. Szarpnął mnie, zasłaniając się mną, a ja tracąc swój jedyny punkt przyczepienie, momentalnie wywaliłam się, ciągnąc go za sobą. Łokieć Dominika wbił mi się w żebra, a swoją sylwetką przygniótł mi nogę. Rewelacyjnie.
- Ała- jęknęłam.
- Sorry- mruknął.
- Ugh... Całkiem już ci odbiło?- warknęłam, zrzucając go z siebie.
- Yyyy- nie zdążył mi odpowiedzieć, bo stado rozzłoszczonych Łowczyń biegło na nas niczym stado głodnych nosorożców.
Syn Posejdona znów schował się za mną.
- Co ty im zrobiłeś?- zapytał go Syn Hadesa.
- Odezwałem się- Dominik wzruszył ramionami, na co Nico przewrócił oczami. Schował swój miecz i stanął zagradzając im drogę do Syna Posejdona.
- Ej, ej, ej- zatrzymał je, były naprawdę wkurzone.- Cokolwiek wam powiedział, na pewno nie zrobił tego specjalnie... Odpuście mu...
Jakoś nie wyglądały na przekonane. Zaczęłam już się bać, bo jak rzucą się na Dominika, to przy okazji stratują mnie.
- No tak... Mogłem się tego spodziewać... Od dawna zaobserwowano u Dominika zaburzenia psychospołeczne, które przeplatają się z brakiem samoakceptacji. Najwyraźniej zagadując do was, musiał się dowartościować...- kontynuował Syn Hadesa. Gdyby nie stała nad nami rozwścieczona grupka dziewczyn, pewnie zaczęłabym się śmiać.
- No to mogłeś nas uprzedzić wcześniej...- powiedziała jedna z nich.
- Myślałem, że w obcym środowisku jego choroba się wyciszy, przykro mi jeśli was uraził...- brnął w to dalej.
- Nie ma sprawy. Musi wam być naprawdę ciężko...- odezwała się druga.
- Tak... nie macie pojęcia jak bardzo- westchnął.- Ale przecież nie porzucimy go w lesie, to by było niesprawiedliwe wobec niego, nie przeżyłby pięciu minut ze swoim rozdwojeniem jaźni...
- Współczujemy- powiedziała kolejna.
Po chwili każda z nich rozeszła się w swoją stronę. Dominik z niedowierzeniem wychylił się, żeby sprawdzić, czy na pewno sobie poszły.
- Ufff- odetchnął z ulgą, opierając się o pień drzewa.- Zaburzenia psychospołeczne? Brak samoakceptacji? Rozdwojenie jaźni? Stary, nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej realistycznego?
Nico usiadł naprzeciwko niego tak, że teraz leżałam pomiędzy nimi.
- Sorry, że ci uratowałem dupe- mruknął.
- Co im powiedziałeś?- spytałam zszokowana ich reakcją.
- Jak zjadłem zupę, stwierdziłem, że wciąż jestem głodny i poszłem do  pierwszego, lepszego stolika, zapytać, czy mają mi do zaoferowania coś no... bardziej konkretnego... Chodziło mi o mięso... Ale one zrozumiały to dwuznacznie... Tam NIE miało być podtekstu...
- A nawet jeśliby był...- zaśmiałam się.- Co one takie w gorącej wodzie kąpane? Na żartach sie nie znają?
- Przysięgały Artemidzie posłuszeństwo i wieczne dziewictwo... Nie dziw się, że Dominik je wkurzył. Sama jego obecność je denerwowała- wyjaśnił mi Nico.
- Kurde... Ja bym chyba tak nie mogła...
Syn Posejdona wybuchnął śmiechem.
- Wiem, że TY byś tego nie wytrzymała, ale nie musisz zaraz chwalić się całemu światu.
- Dupek- kopnęłam go w brzuch.- Chodziło mi o posłuszeństwo Artemidzie, zboku.
- Czemu?- zdziwił się Nico.
- Nie przepadam zbytnio za nią...- powiedziałam, wzruszając ramionami. Nie przepadam zbytnio? Człowieku ja jej nienawidzę... Ale tego nie musisz wiedzieć.
- Jak noga?- zapytał mnie Syn Hadesa.
- A lepiej, lepiej. Gdyby pewien słoń mi na niej nie usiadł, to pewnie mogłabym już chodzić- warknęłam, patrząc morderczym wzrokiem na Syna Posejdona.
- Skąd miałem wiedzieć, że coś sobie zrobiłaś w nogę?- wzruszył obojętnie ramionami. 
- Nie wiem, może dlatego, że kulałam, nie mogłam stać o własnych siłach, a na jednej nodze miałam rozdarte spodnie...- wciąż zabijałam go spojrzeniem.
Nico zaczął się śmiać, a po chwili dołączył do niego Dominik. Zaraz chyba im przywalę.
- Co znowu?!- zdenerwowałam się.
- Twoja mina jest nieziemska- wydusił przez śmiech Syn Hadesa. Uniosłam zrezygnowana ręce.
- Rozwalacie mnie.
- A tak swoją drogą... Cześć- powiedział Dominik.- Jak tam po powrocie z zaświatów?
- Mogło być lepiej- burknęłam, próbując poruszyć nogą, która wciąż mnie bolała.
- Co tak długo?- zapytał Nico, wskazując głową na moją poturbowaną kończynę.
- Nie wiem. Ostatnio jak wyleciałam z okna, jakoś szybciej mi się zrastały.
- Wyleciałaś z okna?- Syn Hadesa zadławił się własną śliną, a Dominik zwijał się ze śmiechu.
- Z czwartego piętra- mruknęłam, próbując zachować powagą, ale to wszystko brzmiało tak absurdalnie. 
- Zgaduję, że była to nieudana próba bycia Batmanem...- zażartował Syn Posejdona. Chłopaki dusili się własnym śmiechem, ale nie miałam im tego za złe. Sama zaczęłam się śmiać, zapominając o wszystkich problemach.
- Skąd wiedziałeś? Ale najwyraźniej muszę jeszcze poćwiczyć. Co prawda, pierwsza próba skończyła się  złamanym kręgosłupem, żebrami, poturbowanymi nogami i rękami a przy okazji zmiażdżonymi  narządami, ale po pięciu minutach wszystko wróciło do normy. Najwidoczniej z wiekiem będzie coraz gorzej.
- Ty się lepiej zaopatrz w wózek inwalidzki- wydusił Nico.
- Tak, bo w takim tempie, z twoim szczęściem, nie dożyjesz jutra- dopowiedział Dominik.
- Fajnie, że ktoś we mnie wierzy- oznajmiłam z sarkazmem.
Przez moment nikt się nie odzywał, bo chłopaki próbowali się uspokoić, a ja patrzyłam w niebo, zakryte przez korony drzew. Powoli zbliżał się wieczór, bo miało ono różową barwę. Trochę się zasiedziałam. Powinnam już być daleko stąd. 
- Wiecie może, gdzie jest Ethan?- zapytałam, kątem oka zerkając na ich reakcję. Bałam się, że będę musiała tłumaczyć im, kto to.  Z początku nie wiedzieli, o kogo chodzi, ale najwidoczniej się domyślili.
- A co, tęsknisz za nim?- spytał zgryźliwie Dominik.
- A co, zazdrosny?- odpowiedziałam z ironią.
- A co, nie mogę?- rzucił, udając oburzonego.- Nie wiedziałem, że lecisz na tych złych.
Prychnęłam, wracając do patrzenia w niebo. No super. Teraz będę musiała go znaleźć... Musi mnie przecież jeszcze czegoś nauczyć... No i zaprowadzić do Gai...
Przeniosłam wzrok na Syna Hadesa, który przypatrywał mi się od dłuższej chwili.
- Coś się stało? Mam coś na twarzy?
- Tak, ale tu nawet operacja plastyczna nie pomoże- odpowiedział za niego Dominik.
- Oh, zamknij się- mruknęłam, przewracając oczami.
Nie chciałam odchodzić, ale przysięga, którą złożyłam, wykluczała zostanie tutaj.
- Myślicie, że kiedyś to się skończy?- westchnęłam.
Popatrzyli na mnie zaskoczeni.
- Co niby?- zapytał Syn Posejdona.
- Ta wieczna walka, niekończąca się ucieczka i te wszystkie głupie problemy...
-  Nie wiem... Może jak skończymy z Gają...- powiedział Dominik.
- Jak skończymy z Gają, to znajdą się kolejne durnie, którym zachce się objąć władzę nad światem...- pocieszył mnie Nico.
- Świetnie- burknęłam.- To mi dowaliłeś.
- Ale taka prawda...- oznajmił bez entuzjazmu.
- Czyli mogę zapomnieć o beztroskim życiu?- zapytałam patrząc tępo w niebo.- Nie wiem jak wy, ale przez moment poczułam, że wszystko może wreszcie wrócić do normy.
- Życie to nie bajka z happy endem- stwierdził po chwili Nico.
Zaczęło się ściemniać, a na sklepieniu pojawiły się pierwsze gwiazdy.
- Kurcze, ale ten czas zleciał- podniosłam się o własnych siłach. Nogę wciąż miałam obolałą, ale dam radę chodzić.
- A ty dokąd?- zapytali jednocześnie, zrywając się momentalnie na równe nogi.
- Muszę już iść... Wątpię, żeby ktokolwiek chciał mnie nocą na terenie obozu.
- Gdzie chcesz pójść?- spytał Dominik.
- Przed siebie- wzruszyłam ramionami.
- O nie. Zostajesz tutaj- powiedział Nico.- Nie zajdziesz daleko z tą nogą.
- Dam sobie radę- mruknęłam zirytowana.
- No to idę z tobą- oznajmił Syn Hadesa.
Co za uparty osioł.
- Ja też- powiedział Dominik.
No i kolejny.
- Dzięki, ale nie. Tutaj nasze drogi się rozchodzą- szepnęłam, a łzy napłynęły mi do oczu, na samą myśl o rozstaniu. Odwlekałam to, ale w końcu musiał nastać ten moment.
- Że co?- zdekoncentrowałam Syna Posejdona.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- oburzył się Nico.
- Chyba to, że przysięgłam na Styks, że na zawsze zniknę z życia Thalii, co wiąże się ze zniknięciem z waszego- mówiłam łamiącym się głosem.
- Co?!- wrzasnęli równocześnie.
- Tylko tak mogłam jej pomóc... Artemida mnie wykorzystała... Ethan uprzedzał mnie przed nią, ale go nie posłuchałam, nie miałam czasu na targowanie się z nią... Tak mi przykro- rzuciłam się zrozpaczona na Dominika i zaczęłam szlochać w jego rękaw.- Będę tęsknić...- spojrzałam na Nico.- Za wami obojgiem.
- Spokojnie, przecież na pewno da się to jakoś odkręcić...- zaczął Syn Posejdona.
- Nie. Nie wiem... W każdym razie tutaj będziecie bezpieczni... I obiecajcie, że nie ruszycie się stąd, dopóki nie policzę się z Gają...- odsunęłam się od niego, ocierając łzy.-  Że nawet nie będziecie próbować mnie szukać... I proszę nie mówcie reszcie, że ze mną rozmawialiście. Wolę, żeby myśleli, że uciekłam niezauważona. Zadawaliby wam zbędne pytania... Ale teraz musicie mi obiecać... Proszę...
- Ty chyba sobie żartujesz...- zdenerwował się Nico. Podeszłam do niego, przytulając go mocno.
- Dzięki- wyszeptałam.
- Za co?
- Za to, że mi zaufałeś, że byłeś ze mną nawet, wtedy kiedy nie chciałam, że sprawiłeś, że moje problemy zniknęły chociaż na chwilę...- wtuliłam się mocniej w jego miękką bluzę.- Za to, że ostatnie parę godzin były pewnie najlepszymi w moim życiu... I że wciąż we mnie wierzysz... Mam jeszcze wymieniać?
- Jeśli przez to zostaniesz na dłużej- odwzajemnił uścisk.
Kiedy odsunęłam się od Syna Hadesa, jeszcze raz przytuliłam Dominika.
- Musisz?- zapytał łamiącym głosem.
- Dziękuję ci, że zawsze mnie chroniłeś, ale tym razem kolej na mnie.
- Obiecuję, że cię odnajdę- szepnął mi do ucha, a ja ledwo nie zmieniłam zdania... To samo powiedział mi, kiedy goniły nas cyklopy... Choć wątpię, czy tym razem uda mu się dotrzymać obietnicy.
- Trzymam cię za słowo- powiedziałam, bardzo cicho, ale wiedziałam, że usłyszał. Zwolnił uścisk, pozwalając mi odejść. Cieszyłam się, że zrozumiał, ale bolało mnie to, że tak łatwo dał za wygraną. 
- Żegnajcie- powiedziałam krótko, po czym odwróciłam się i poszłam w głąb lasu. Nienawidziłam pożegnań. Chciałam się jeszcze obrócić, spojrzeć na nich ostatni raz, ale okazałabym tym swoją słabość, a to w tej chwili nie wchodziło w grę. 






Kolejny rozdział za nami. 
Jestem zszokowana swoim tempem pisania... Żółw chyba szybciej przebiegłby maraton, zanim ja skończyłabym pisać. Kompletne załamanie. 
W każdym razie chyba zbliżamy się do końca... Nie wiem ile jeszcze będzie tych rozdziałów, ale myślami jestem już na zakończeniu tej historii... 
Komentujcie, bo to mega motywuje ;)
I do następnego ;***



piątek, 16 października 2015

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 31

Nieprzemyślane...


***Perspektywa Marthy***

- Co to za warunki?- westchnęłam.
- Wyrzeczenia- poprawiła mnie Artemida.- Ja niczego nie zyskam, ale ty za to sporo stracisz...
Ponagliłam ją wzrokiem. Wiem, że próbowała mnie wystraszyć. Cóż... Na razie kiepsko jej szło. 
Nie zostało nam dużo czasu, a im szybciej przystanę na te warunki, tym większe szanse będą na uratowanie Thalii.
- Po pierwsze- zaczęła po dłuższej chwili milczenia- Będziesz mnie słuchać niezależnie od tego, co miałoby się wydażyć... Jeżeli każę ci się zabić... zrobisz to.
- No chyba nie!- uniosłam się. Spanikowałam. Nie powierzę swojego życia tej babie. Jak sama zdecyduję się zabić, to sama to zrobię... i nie będzie miała nic do powiedzenia.
- No może źle to ujęłam. Przysięgnij mi całkowite posłuszeństwo... Ale tylko na czas ratowania Thalii, oczywiście... Możesz przez to umrzeć- uświadomiła mnie.
- Nic jej nie będzie. Jest hybrydą. Potrafi się samoregenerować- wtrącił Ethan.
- To prawda. Ale nie jest to przyjemny proces. Każda śmierć jest przeżywana realistycznie, dopiero później ożywacie, czyż nie?- dopytała z satysfakcją.- Można się przy tym nieźle nacierpieć.
- Przysięgam- oznajmiłam.- Coś jeszcze?
- O nie, nie. Przysięgnij na Styks- powiedziała.- I pełnym zdaniem poproszę, żeby umowa była jasna. 
- Po co to? Tylko przedłużacie...- jęknęła Clarisse.
Musiałam dać za wygraną, przecież w grę wchodzi życie Thalii.
- Przysięgam na rzekę Styks, że w czasie ratowania mojej siostry, będę całkowicie posłuszna Artemidzie- wyrecytowałam. Usłyszałam grzmot. Teraz nie ma odwrotu.- To wszystko?
- Nie. Przysięgnij jeszcze, że zrobisz wszystko, żeby zniszczyć Gaję. Nawet poświęcisz własne życie- odpowiedziała z chytrym uśmieszkiem.
- Przysię...
- Nie- przerwał mi Ethan.- Nie widzisz tego? Ona cię wykorzystuje... Ty zgładzisz Gaję, a bogowie będą zgarniać uznania. Nie bądź głupia. Jeżeli nie zniszczysz Gai, bo nie dasz rady, złamiesz umowę, a wtedy...
- Nie kończ- burknęłam.- Muszę  to zrobić, bo inaczej nie uratuję Thalii.
- Skąd masz pewność, że ona ci pomoże?
- Nie mam, ale...
- Nie wchodź w to...
- Muszę. Ty też zrobiłbyś to dla Aiden'a, więc zrozum.
- Czas ucieka...- syknęła Artemida... A ona podobno była jedną z tych milszych bogini.
- Przysięgam na rzekę Styks, że zrobię dosłownie wszystko, nawet poświęcę własne życie, aby zgładzić Gaję- oznajmiłam głośno, żeby każdy dobrze usłyszał. Grzmot. Znowu.
- No dobrze. To teraz ostatnie... Moje ulubione- patrzyła na mnie lodowato.
- Słucham- rzuciłam obojętnie. Jakoś nie ucieszyła mnie ta wiadomość.
- Przysięgnij, że na zawsze znikniesz z życia Thalii. Nie będziesz się z nią kontaktować i całkowicie o niej zapomnisz. Już nigdy jej nie zranisz... Będziesz udawała, że ona nigdy nie istniała, że nigdy jej nie spotkałaś.
- Słucham?- zamurowało mnie.- Jak śmiesz?
- Nie mam pewności, że będzie przy tobie bezpieczna... Skąd mam wiedzieć, że znów się na nią nie rzucisz...
- Ale...
- Inaczej nie ma sensu jej ratować, skoro znów możesz ją skrzywdzić. Jeśli ma żyć, ty musisz usunąć się z jej życia. 
Musiałam to zrobić. Dla Thalii. I tak to był mój koniec. Przecież czeka mnie starcie z Gają. Muszę oszczędzić Thalii bólu i rozczarowania. To mój obowiązek.
Próbowałam szukać wsparcia u Ethan'a. Ale on patrzył na mnie równie bezlitośnie, co Artemida. Wszystko wskazywało na to, że był na mnie wściekły... 
- No dobrze. Przysięgam na Styks,... że na zawsze zniknę... z życia... Thalii Grace- jąkałam się. Słowa ledwo przechodziły mi przez gardło. Usłyszałam grzmot, który był trzykrotnie silniejszy niż poprzednie.
- No to teraz moja kolej- uśmiechnęła się złowrogo bogini.- Przysięgam ci na Styks, że jeżeli złamiesz lub nie dotrzymasz jakiejkolwiek ze swoich obietnic, spotka cię coś o wiele gorszego niż śmierć, będziesz o nią błagać i tęsknić za nią. Tyle, że nikt nie będzie cię słyszał, ani widział. Będziesz się błąkać pomiędzy dwoma światami... I tęsknić za wszystkim co ludzkie. Będziesz płonąć w ludzkiej rozpaczy.
Grzmot.
No to się wkopałam.

Po chwili...

Wciąż byłam bardzo oszołomiona przebiegłością Artemidy. Ta to musi mnie dopiero nienawidzić... Z najgorszego szoku wyrwał mnie głos bogini.
- Thalia straciła dużo krwi... Żeby ją uratować potrzebujemy krwi, która ma własność regeneracji... Czyli twojej...- tłumaczyła Artemida.
Staliśmy wokół stołu, na którym położyli Thalię. Była cała sina. Nie wiem jakim cudem oddychała, ale jej klatka piersiowa, co jakiś czas podnosiła się. Tylko to motywowało mnie do dalszego działania.
- A co jeżeli moja krew ją tylko dobije?- pytałam.
- Macie tą samą grupę krwi. To pewne. Nie ma powodów do obaw.
- A co jeżeli zmienię ją w wampira? 
Artemida spojrzała od niechcenia na Ethan'a, który stał obok mnie. 
Byłam mu naprawdę wdzięczna,  bo był tu ze mną. Clarisse bowiem stwierdziła, że woli na to nie patrzeć i wyszła z namiotu. Wielka mi twardzielka.
- Posłuchaj mnie uważnie...- zaczął chłopak.- Nie zmienisz ją w wampira, bo do tego potrzeba jadu, a ty go nie wytwarzasz... bo nie jesteś wampirem tylko...
- Tak, tak. Jestem przeklęta. Zrozumiałam. Ile razy będziesz mi to dzisiaj wypominać?
- Poradzisz sobie?- starał się być przekonujący, ale widać było, że nie wiele go to obchodziło.
- Nie mam wyjścia.
- A więc tak- podsumowała bogini.- Wysysasz z siebie jak najwięcej krwi i wstrzykujesz ją Thalii. Jeśli nie będziesz miała już wystarczająco sił, bo będziesz osłabiona, wtedy on- skinęła na Ethan'a.- Robi to za ciebie. I tak do ostatniej kropli.
Przyznam, że ten plan nie bardzo mi się podobał. Najpierw miałam się samookaleczyć, a później pozwolić Ethan'owi, żeby zrobił to za mnie. No gorzej być nie mogło.
- Spokojnie. Za dwie godziny będziesz jak nowa- starał się mnie pocieszyć i dodać otuchy. Chyba nawet mu się udało.
- Serio?- zapytałam z nadzieją.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- No może za pięć...
- Kretyn- fuknęłam.
Zwróciłam się do Artemidy.
- Jestem gotowa- westchnęłam.
- Więc zaczynajmy...



***Perspektywa Nico***


1 minuta...


Nie miałem pojęcia, co robić w tej sytuacji. Annabeth nie była zdolna do myślenia pod presją upływającego czasu. A przecież nie mogliśmy się poddać. No nie teraz, kiedy zaszliśmy tak daleko... Jak nie odpowiemy, to ta szkarada nas zje. I po zawodach. Na tamte zagadki odpowiedziała Ann, więc teraz moja kolej. No dobra. Ale chyba wiadomo, że nie jestem najmądrzejszą osobą na świecie, więc dlaczego dali nam taką zagadkę? Skoro ja ani nawet Annabeth nie potrafimy jej rozwiązać...
Zjadłbym kanapkę..

.
30 sekund...

Albo dwie...

25 sekund...

Nie... Najlepiej uciąłbym sobie jakąś porządną drzemkę... Przecież zarwałem nockę, szukając czegoś, co jak się okazuje za dwadzieścia sekund nas zje.
Jestem zmęczony. I znużony.


15 sekund...

Rozpoczęło się odliczanie. Smok stojący w rogu jaskini, szykował się do ataku.
Ziewnąłem.
Kurde... Ja to podziwiam takich stróżów nocnych... Nie mógłbym siedzieć i pilnować posesji... Pewnie w ciągu pierwszych pięciu minut zasnąłbym i musieliby mnie zwolnić...
Chwila...


5 sekund...

I tak nie mam nic do stracenia...
- STOP!!!- krzyknąłem.- Znam rozwiązanie!
Zerwałem się na równe nogi. Zegar stanął. Ostatnia szansa.
- Nico...- jęknęła Córka Ateny.- Jesteś pewny?
- Spróbować można...- zawahałem się. Nie byłem pewny, ale ona nie potrafiła niczego sensownego wymyśleć, więc niech już się ode mnie odwali.
- Ten facet został zwolniony, bo spał na służbie.



***


Przez chwilę panowała cisza, a atmosfera napięta.
Smok zamarł, wpatrując się we mnie tymi żółtymi ślepiami.
Nagle usłyszałem głośne huknięcie i smoka już nie było. Następnie razem z Ann zostaliśmy przeniesieni do Synów Posejdona.
- Wreszcie- mruknął Dominik.
- Wiedziałem, że wam się uda- powiedział Percy, tuląc Annabeth.
- Jeszcze sekundę temu byłeś innego zdania...- dodał młodszy z braci.
Percy spiorunował go wzrokiem.
- Naprawdę komiczne...- powiedziałem.- Ale patrzcie na to.
Wskazałem na ścianę, na której pojawił się wyryty napis. Był to adres.
- Nie wierzę- szepnęła Ann.
- Co się stało?- zaskoczył się Percy.
- To jest obecne miejsce pobytu Artemidy...- oznajmiła zszokowana.



***Perspektywa Percy'ego***


- Po co, do jasnej cholery, nam miejsce pobytu Artemidy?- pytał nerwowy Syn Hadesa.
- Może to również miejsce pobytu dziewczyn... Martha i Clarisse zabrały Thalię do Artemidy...- myślał Dominik.
- To by miało sens...- oznajmiła Annabeth.
- Thalia przecież jest Łowczynią- dodałem. Chyba właśnie zabłysnąłem.
- To co teraz?- zapytał Nico. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco.
- Dobra, dobra. Tylko się nie pchać...- powiedział, przewracając oczami.
Jak ja uwielbiam jego entuzjazm.
- Nie dałoby się tego jakoś przyspieszyć, Nico?- jęknęła Ann.- Przecież jak będziesz zabierać każdego po kolei, to miną wieki...
- Panna wiecznie narzekająca- Syn Hadesa przewrócił zirytowany oczami.
- Ona ma rację...-dodałem.- A z drugiej strony nie będziesz musiał latać w te i z powrotem jak debil. Zaoszczędzimy na czasie.
- Może i zaoszczędzimy, ale nigdy w życiu nie przenosiłem więcej niż jedną osobę... To musi być bardzo wyczerpujące...- powiedział, patrząc na mnie spod byka.
Prychnąłem.
- No to będziesz miał okazję...- oznajmiłem.
- I tak straciliśmy już sporo czasu... Godzina w te czy we w te nie robi już różnicy... Przecież poradzą sobie. Nie wiem po co ten popęd- odparł Dominik, wzruszając ramionami. Dobrze gra. Zagrał mu na uczuciach... O ile Nico ma uczucia...
Patrzyłem na całą sytuacje z boku. Syn Hadesa mordował wzrokiem mojego brata. Aż w końcu...
- Ok. Ale nie gwarantuję, że pójdzie gładko- rzucił wkurzony Nico. Wszyscy złapaliśmy się jego kurtki, choć z daleka było czuć, że wszystko w nim buzowało.- Tylko trzymajcie się mocno, bo nie mam pojęcia, gdzie może was wyrzucić...
- Ale...- pisnęła Annabeth.
W tej chwili wokół nas zapanowała ciemność. Nie można było niczego dostrzec, nawet jeśli wytężyło się wzrok. Wyglądało to tak jakbyśmy byli w kompletnej nicości. W uszach mi dudniło, zresztą jak podczas każdej podróży cieniem. Nigdy tego nie lubiłem. Ale tym razem słyszałem coś jeszcze. Różnego rodzaju świsty, gwizdy, jęki, krzyki. Wydawało się jakby dochodziły one z każdej strony. Chciałem sprawdzić, co to jest, ale nie mogłem puścić Nico. W końcu sam nie potrafiłbym stąd wrócić, a wiadomo, że raczej nie śpieszno by mu było się tu pofatygować. Te odgłosy były naprawdę niepokojące. Najwidoczniej w świecie zmarłych coś zaczyna się mieszać. Przez moment wydawało mi się, że słyszałem Tyson'a. Od razu obróciłem się w kierunku, z którego dobiegał głos. Tym razem byłem gotów oderwać się od kurtki, byle mu pomóc. Niestety wycieczka dobiegła końca. Pierwszy raz w życiu, chciałbym, żeby podróżowanie cieniem nie było takie szybkie.
- Percy! Odwaliło ci!?- krzyczał na mnie Nico. Widziałem, że reszta nie wie, o co chodzi... Ja jednak wiedziałem.
- Słyszałeś to? Słyszałeś?! Trzeba im pomóc!- darłem się jak opętany.
- I co?! Chciałeś zgrywać wielkiego bohatera?!- próbował mnie przekrzyczeć.
Zwróciłem się do reszty.
- Powiedzcie, że nie możemy tak tego zostawić- szukałem u nich poparcia, ale oni patrzyli na mnie jak na wariata.
- Percy...- zaczęła łagodnie Annabeth.
- O czym ty w ogóle pieprzysz?!- wtrącił Dominik.
- Nie słyszeliście...- dotarło do mnie.
- Pewnie, że nie słyszeli- Nico wyglądał na mega wkurzonego.- Ale fakt, że ty słyszałeś nie upoważniał cię, do zerwania kontaktu!!!
- Musiałem mu pomóc! On tam cierpi!!!
- Ale mu sie nie da już pomóc!!! On jest martwy!!!
Zatkało mnie. Jego słowa, które wypowiedział, wypełniały mi mózg niczym miliony najostrzejszych sztyletów, a każdy z osobna zadawał podwójny ból... Nie to nie prawda... Przecież go słyszałem...
- Ale to nie znaczy, że nie potrzebuje pomocy! To wszystko wina Hadesa!!! To on ich tam torturuje!!! Mógłby mieć chociaż trochę honoru!
- Typowy Synalek Posejdona! Jak coś jest nie tak to na Hadesa! Wyobraź sobie, że Hades nie ma w tym nic wspólnego!!! To Gaja przejęła Tartar!!! Ale ty jesteś za głupi, żeby zrozumieć, co to znaczy!!!
- Przestańcie!!!- wrzasnęła Annabeth.- Już dość! Lepiej powiedz nam, gdzie jesteśmy...
Syn Hadesa rozejrzał się.
-  Z tego co widzę jesteśmy na łące...
- Tyle to też zauważyłam- przewróciła oczami.
- Artemida zazwyczaj rozkłada obóz w dolinach... Musimy być niedaleko- stwierdził Dominik.
Zastanawiałem się, co to znaczy, że Gaja przejęła Tartar. Zapewne nic dobrego...  Tak czy siak nie mam zamiaru przepraszać Nico. Mógł sobie darować kilka słów.
Szliśmy w milczeniu. Przerwał je okrzyk radości Córki Ateny.
- Jesteśmy!!
Spojrzałem w dół doliny... Srebrne namioty... Dziewczyny biegające w srebrnych strojach z łukami... Tak. To musi być tutaj.
- Czy tam jest Clarisse?!- krzyknęła Ann. Zerknąłem w wskazane przez nią miejsce. Przed głównym namiotem stała dziewczyna, która polerowała sztylet. Wszędzie rozpoznałbym tą krzywą gębę.
Annabeth rzuciła się do biegu.
Nie było mi jakoś szczególnie spieszno do spotkania Clarisse. Wciąż musiałem ochłonąć po tej kłótni z Nico. Ostatnio stał się strasznie zgryźliwy. Charakterek to ma po ojcu...
Szybkim krokiem staraliśmy się dorównać Ann. Po chwili znajdowaliśmy się już na miejscu. Córka Aresa wyglądała na zszokowaną naszym widokiem.
- Co wy tu robicie?- zapytała, przyglądając się każdemu z osobna.
- Właśnie miałem zapytać o to samo- burknąłem.
Zirytowana Clarisse przewróciła oczami.
- Z Thalią wszystko w porządku?- spytała zatroskana Annabeth.
- Skąd ty...?- Córkę Aresa zatkało.
- Daruj sobie- Syn Hadesa odepchnął ją na bok, chcąc wejść do namiotu. Ona jednak powstrzymała go, łapiąc go za łokieć.
- Nie bez powodu z tamtąd wyszłam- warknęła.
- Od zawsze wiedziałem, że jesteś tchórzem- syknął.
Przez moment nie odrywali od siebie wzroku, patrząc na siebie z nienawiścią.
W pewnej chwili Clarisse puściła Nico i zwróciła się do nas.
- Proszę. Droga wolna... Ale nie gwarantuję, że to co tam zobaczycie, nie odbije się na waszej psychice- mówiła to patrząc na Ann. Chciałem to jeszcze przedyskutować, czy wchodzimy, czy nie, ale te dzieci nie czekały na czyjekolwiek pozwolenie. Nico i Dominik wparowali do namiotu pierwsi, a my za nimi.
Sytuacja, którą tam zobaczyliśmy była  naprawdę przerażająca. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to Thalia leżąca na czymś, co zapewne miało być stołem. Martha stała pochylona nad Thalią, przyssana do jej nadgarstku. Obok niej stał chłopak, który patrzył jak zahipnotyzowany na krew, która ciekła po rękach młodszej Córki Zeusa. Artemida przypatrywała się wszystkiemu z boku. Nie zauważyli nas dopóki Annabeth nie wydała z siebie okrzyku przerażenia. Wszystkie oczy zostały zwrócone na nas. Martha spojrzała na mnie, a w jej spojrzeniu, był  smutek i żal. Szybko jednak przeniosła   wzrok na resztę moich towarzyszy. Następne wydarzenia, które miały miejsce dzieły się w ułamku sekundy. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem chłopaka, który stał po lewej stronie Marthy. Nie mogłem odczytać z nich żadnych uczuć. Patrzył na mnie obojętnym, lekko znudzonym wzrokiem. Następnie momentalnie, znalazł się po jej prawej i jakby z prędkością światła wbił jej się w szyję. Wszystko działo się za szybko. Kiedy wreszcie się od niej oderwał, złapał jej głowę pod dziwnym kątem i złamał jej kark. Córka Zeusa upadła bezwładnie na ziemię.







Hejka ;)
Rozdział dodany z leciutkim opóźnieniem, ale tylko takim minimalnym xddd Wszystko przez to, że napisałam go trzy tygodnie temu, chcąc dokończyć go później (wykończyć, żeby wszystko miało ręce i nogi) a tu brak chęci, weny i czasu. Nie ma to jak zorganizowanie ;D


niedziela, 20 września 2015

HEROSI OLIMPIJSCY: WRACAMY DO POCZĄTKU

Rozdział 30

Trzy pytania. Trzy odpowiedzi. 
Jedna nadzieja.

***Perspektywa Nico***


"Nico, ogarnij się"- co chwilę powtarzałem sobie w myślach.
Tak bardzo chciałem zapomnieć o tym, że ją poznałem. Po tym co zrobiła Thalii... Ale nie potrafiłem. Odkąd po spotkaniu Gai, wyruszyliśmy dalej, cały czas myślałem o niej. I choć próbowałem odwrócić swoją uwagę czymś innym, wszystko sprowadzało mnie do jednej myśli. Mimo tego, że byłem na nią wściekły, wciąż nie wiedziałem, czy sobie poradzi. Martwiłem się. To było strasznie wkurzające.
Właśnie wchodziliśmy do lasu, który tak jak w tych wszystkich horrorach, zapewne nie ma końca. Mogłem chociaż wziąć ze sobą popcorn... 
Drzewa miały nienaturalnie wysokie pnie, a od czasu do czasu wydawało mi się, że poruszają pnączami, które zwisają z nich niczym węże. Jest też spore prawdopodobieństwo, że to są węże.
Czyli podsumowując: normalny poranek każdego przeciętnego herosa.
Tak, tak, jest już rano. W sensie jest coś ok. 4.00, bo dopiero słońce ledwo wznosi sie nad horyzontem. Ale dla mnie wszystko jedno. I tak zarwałem nockę.
Wlokłem się na samym końcu tej całej wyprawy. Właściwie chyba nawet nie zauważyliby jakbym sobie poszedł na kebaba... no dobra... sałatkę, albo liścia... cokolwiek. Bo w tym lesie raczej nie ma budek z fast food'ami.
- Coś tu śmierdzi, czy mi się wydaje?- rzucił Dominik, który jakimś cudem znalazł się obok.
- Czyli jednak nie mam urojeń...- powiedziałem. Naprawdę tu waliło.
- Śmierdzi jak w jakiejś oborze- skrzywił się.
- Ale wydawało mi się, że Chejron został w obozie...
- Chejron jak Chejron. Ja się dziwię, że Percy jeszcze nie ma problemów z węchem. On się w ogóle myje?
Wybuchnąłem śmiechem.
- Na to pytanie, nie ma poprawnej odpowiedzi- wydusiłem. 
Kiedy uspokoiłem się, postanowiłem zadać mu pytanie, które od dawna mnie nurtowało.
- Jak to było? Z tobą i... Marthą- poczułem dziwne ukłucie, kiedy tylko wypowiedziałem jej imię. Głupio mi było o to pytać, ale chciałem wiedzieć.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Wiem, że to pytanie nie mówiło wiele, ale zrozumiał, o co mi chodziło.
- Kiedy miałem 3 lata, przeprowadziłem się razem z matką z Londynu do Barcelony. I to nie do jakiejś bogatej okolicy, tylko raczej biednej dzielnicy. Naszą sąsiadką okazała się kobieta również wychowująca samotnie dziecko. Tylko, że ona miała dziewczynkę. Moja matka zaprzyjaźniła się z tą kobietą, a ja zostałem skazany na wieczne towarzystwo tej przemądrzałej i upartej dziewuchy. Z początku to była katorga. Wszystkie zabawki jakie miałem, a których ona się tknęła, nie nadawały się już do użytku. Mijały lata i z czasem zacząłem się przyzwyczajać. Wręcz nie wyobrażałem sobie życia bez tej dziewczyny. Wszędzie razem. Gdzie ja to i ona. I na odwrót- zamyślił się przez chwilę.- Później w wyniku ataku minotaura, straciliśmy matki. Zostaliśmy sierotami, baz żadnego rodzica, skazani tylko na siebie. Oczywiście nie licząc ojców, którzy mieli nas w dupie, ale o tym nawet nie mieliśmy pojęcia... Mogliśmy mieć zaledwie 6 lat, to była naprawdę wielka trauma dla dziecka w tym wieku... Martha nie mogła się z tym pogodzić. Zamknęła się w sobie.
Prawdę mówiąc, ja też nie radziłem sobie najlepiej. Przeżyliśmy dzięki litości ludzi, którzy nas przygarniali. I tak tułając się z miasta do miasta trafiliśmy do Badajoz.
Tam zaczęliśmy chodzić do szkoły... Trochę nam zajęło zanim zaczęliśmy ze 
sobą normalnie rozmawiać... Minęło 7 lat i  właśnie kończyły się wakacje, więc ostatnie chwile wolności spędzaliśmy na polanie za miastem. Wtedy zaatakowały nas cyklopy. Próbowałem odwrócić ich uwagę... Chciałem, żeby uciekła. No, ale ona to ona. Nie posłuchała. Wtedy nas rozdzielili. Kiedy udało mi się ich zgubić, wróciłem i szukałem jej wszędzie. Byłem pewny, że ją zjedli...- urwał.
- Kurcze... Nie miałem pojęcia...- zacząłem.
- Daj spokój- machnął lekceważąco ręką.- Po prostu nie chciałbym być w jej skórze. Nie dość, że przeszła sporo w dzieciństwie, to teraz, kiedy znalazła siostrę i ma rodzinę, traci ją. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że pewnie obwinia o wszystko siebie. Przecież to nie jej wina. To mogło zdarzyć się każdemu. Ona po prostu ma pecha- skończył.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu, a ja miałem czas na przetrawienie tych słów.
On ma rację. To nie jej wina.
Jestem debilem. Totalnym dupkiem. Jak mogłem obwiniać ją o to, że ktoś rzucił na nią urok?
- Jest sama w tym bagnie- odezwałem się wreszcie.
- Jest z Clarisse- wzruszył ramionami.
Prychnąłem.
- Clarrise to żadne wsparcie. To pasożyt, który karmi się ludzkim nieszczęściem.
- No to mamy problem... Bo my nie dotrzemy tam przed końcem roku.
- Myślisz, że da radę?
- Nie wiem. Ale pewne jest, że plan Gai jak na razie przebiega bez zarzutów, a my nie robimy niczego, co by jej w tym przeszkodziło.
- Nie dziwi mnie to. W końcu po jej stronie są Atena i Hades.
- Przerąbane- podsumował.
- Gorzej...- dodałem.
Jeszcze jedno pytanie...
- Ty ją kochasz?- zapytałem. Musiałem to wiedzieć.
Spojrzał na mnie, ale nie potrafiłem wyczytać żadnych emocji z jego twarzy.
- Nie wiem... Nawet jeśli... to jak siostrę. Była rodziną, której praktycznie nie miałem. Nie chciałbym jej stracić... To wszystko.
- Nie stracisz. Pomożemy jej, ale to wiąże się z tym, że Percy musi oddać stery Ann. Inaczej będziemy krążyć w kółko.
- Gdzie oni w ogóle są?- spytał po chwili,  zdezorientowany, rozglądając się po okolicy.
Też się zdziwiłem. Jeszcze kilka minut temu słychać było te wszystkie mądrości, jakie Percy prawił Ann. A teraz... Cisza.
Miałem złe przeczucia.
- Tędy- skinąłem głową, w kierunku, w którym wydawało mi się, że coś się poruszyło.
Nie było tu żadnej ścieszki, a gałęzie wyrastały znikąd. Coś tu ewidentnie nie grało.
W pewnym momencie wpadłem do dziury. Natomiast Dominik omal nie złamał mi karku, więc zgaduję, że również nie patrzył pod nogi.
- Ała- powiedziałem, kiedy skapnąłem się, że coś mnie jednak boli. Nie miałem czasu na zastanawianie się, co to, bo ten otwór, do którego wpadliśmy, to były takie jakby drzwi do wielkiej groty. Przed nami ukazał się dosyć szeroki korytarz, wydrążony w ziemi.
Ruszyliśmy w jego głąb.
Po ścianach spływała woda, a gdzieniegdzie były plamy krwi, co wyglądało ciut przerażająco.
- Może odkryjemy jakieś tajne źródło uzdrowicielskie i zgarniemy za to fortu...
- A może nie- dokończył za mnie Dominik.
Trafiliśmy do jamy smoka. Dosłownie.
Plus jest taki, że znaleźliśmy Annabeth i Percy'ego, tyle że chyba właśnie przeszkodziliśmy tej ogromnej jaszczurce w konsumowaniu ich.
- Już myślałem, że się nie pojawicie...- wysyczał potwór.
W tym samym momencie dobraliśmy miecza i rzuciliśmy się na bestię, ale przerwał nam krzyk Ann.
- Nieee!!!
Spojrzałem na nią osłupiały.
- Co?- wydusiłem. Nic bardziej kreatywnego nie przychodziło mi do głowy.
- Ogłupiałaś?!- zdenerwował się Dominik.
- Wasza koleżanka ma rację... Jeżeli mnie zabijecie, nigdy nie uratujecie Córeczek Zeussssa- wychrypiała czworonoga kreatura.
- Co im do tego?- chyba odzyskałem mowę.
- Nico... Nie rozumiesz?- powiedziała z ironią Annabeth.
- No chyba ty. Bestia+Miecz= Zabić potwora- burknąłem.
Córka Ateny przewróciła zniecierpliwiona oczami.
- Ty naprawdę nie wiesz, o co tu chodzi...
- Oświeć mnie- warknąłem.
- Zaraz... Chyba rozumiem...- mruknął Dominik.- Nico, pamiętasz jak mówiłeś o twoim ojcu... Że jest po stronie Gai...
- No, kojarzę.
- I o matce Ann... Że to oni obmyślili plan Gai... Może też obmyślili plan dla nas... Oni chcą nam pomóc...
- Ty chyba nie znasz mojego ojca- prychnąłem.
- Twój kolega dobrze mówi- wtrąciła ta obleśna jaszczurka.
- Co???
- Nico... Nasi rodzice, postawili nam tego smoka na drodze, nie bez powodu...- tłumaczyła Annabeth
- Co?
- Posłuchaj. Jeżeli odpowiemy poprawnie na trzy pytania, wtedy ten smok zaprowadzi nas do Wyroczni. Ona powie nam gdzie jest Martha z Thalią, a potem nas tam przeniesiesz- wyjaśniła Ann.
- Wielkie mi co. Wyrocznię namy u siebie, więc śmierdziuchowi podziękujemy- warknąłem.
- Głąbie, nasza Wyrocznia mówi przepowiednie, a nie mamy czasu na słuchanie wierszyków- odburknęła.- Potrzebujemy konkretów.
- No jasne. Zapomniałem, że ty...
- Starczy już. Im szybciej odpowiecie na te pytania, tym szybciej je znajdziemy i uratujemy Thalię- przerwał mi Percy.
- Jestem cienki jeśli chodzi o pytania- mruknąłem.- Sam sobie na nie odpowiedz...
- Nie, nie chłopcze. Te pytania są dla ciebie i dziewczyny...- syknął smok.
- Przecież Annabeth na pewno wie lepiej. Niech sama sobie radzi- powiedziałem zdenerwowany.
- Nico... Musimy współpracować. Bez ciebie nie odpowiem na te pytania. To prehistoryczny smok indonezyjski. Jest podstępny. Wiele tysiącleci temu, przez niego przegraliśmy wojnę, bo Atena i Hades nie potrafili się dogadać i nie odpowiedzieli na pytania, więc nie uzyskali pomocy.
- Sssskończyłaś?- wysapała bestia.- Zrobimy tak. Jeżeli odpowiecie poprawnie, pomogę wam, a jeżeli nie... Nic nie będzie stało mi na drodze w zjedzeniu was. Zrozumiano?
Podszedłem powoli do Ann.
- Dlaczego nie zje nas teraz?- wyszeptałem.
- Bo musiał zawrzec umowę z naszymi rodzicami... Kto wie, co mu naobiecywali...
Po chwili zostaliśmy przeniesieni do jakiejś oddzielnej groty. Rozbłysło światło, które jak się później skapnąłem, wychodziło z głębi smoka. Na jednej ze ścian, pojawiały się wgłębienia, wypełnione lawą, tworzące zdania, zapewne to właśnie były te pytania.

Zad.1*

Pewien rycerz, podczas jednej ze swoich licznych podróży, trafił przypadkiem do jednego bardzo osobliwego królestwa, którym rządził mądry król, uwielbiający zagadki. Król powiedział rycerzowi że ma trzy córki i rycerz musi wybrać sobie za żonę jedną królewnę, bo inaczej zostanie zgładzony. Musi dokonać wyboru zadając tylko jedno pytanie tylko jednej z nich. Jedna królewna zawsze mówi prawdę, druga zawsze kłamie, a trzecia czasem kłamie a czasem mówi prawdę, przy czym ta trzecia morduje swojego męża w noc poślubną. Jakie pytanie ma zadać rycerz żeby ujść z życiem?


Zad.2*

Oto kilka miejscowości i budynków w Londynie. Spróbuj odczytać ich nazwy
1. ΘXΔE ΠΑΣΛ
2. ΨΕΝΒΜΕΧ
3. ΔΟΨΛΙΛΗ ΤΥΣΕΕΥ
4. ΣΟΧΑΜ ΑΜΒΕΣΥ ΘΑΜΝ
5. ΥΣΑΖΑΜΗΑΣ ΤΡΘΑΣΕ
6. ΠΙΓΓΑΔΙΜΜΧ ΓΙΣΓΦΤ
7. ΒΣΙΥΙΤΘ ΝΦΤΕΦΝ


Zad.3*

Był sobie bogacz, który miał wielką posiadłość. Zatrudnił. więc nocnego stróża do pilnowania posiadłości. Pewnego dnia zdarzyło się tak, że bogacz musiał lecieć do Nowego Jorku w interesach. Lecz stróż przyszedł do niego i mówi: 
- Dzisiaj w nocy mi się śniło, że samolot którym ma pan lecieć się rozbije. 
Bogacz pomyślał - "A tam, co mi szkodzi polecę pojutrze!". Następnego dnia w wiadomościach usłyszał, że samolot, którym miał lecieć się rozbił. Zawołał więc stróża do siebie i mówi: 
- W związku z tym, że uratowałeś mi życie dostaniesz dużą nagrodę, ale muszę cie zwolnić. 

Dlaczego musiał być zwolniony?

Czytałem to kilka razy, ale i tak nic nie zrozumiałem. Kompletny absurd. Zerknąłem na Ann, która myślała nad czymś intensywnie. Wreszcie zapytała:
- Ile mamy czasu na rozwiązanie tych zadań?
- Daję wam 30 min- odpowiedział chytrze smok.- Na wszystkie. Radzę wam wziąć się do rozwiązywania.
Rozszerzyłem oczy. Przecież nigdy tego nie rozwiążemy.
- No dobra- westchnęła Annabeth i podeszła bliżej ściany. Wyglądała na mocno skupioną. Nigdy jej tego nie powiem, ale cieszę się, że jest mądra.
- Hmmm... Moim zdaniem pierwsza zagadka jest banalnie prosta, ale trzeba ją dobrze zrozumieć... A ty o co byś zapytał?
- To chyba oczywiste- wzruszyłem ramionami.- Zapytałbym gdzie jest kuchnia... W takich sytuacjach jestem naprawdę głodny...
- Ugh... Czy możesz zacząć myśleć o czymś innym niż jedzenie?- warknęła.

7 minut później...

- Wiem!- krzyknęła Córka Ateny. Wręcz skakała z radości.- W pierwszym pytaniu chodzi o to, że ta co zawsze mówi prawdę, powie nam prawdę. Natomiast ta, co kłamie... jeżeli zapytamy ją, czy siostra, która stoi po jej prawej morduje, okłamie nas. Ale jeśli zastosujemy prawo podwójnego przeczenia... I zapytamy ją: " Co odpowiedziałabyś, gdybym cię zapytała, czy twoja siostra po prawej morduje..." Wtedy będzie musiała skłamać, że kłamie, więc jeżeli powie "tak", rycerz poślubi tą z lewej, a jeżeli powie "nie", wtedy ożeni się z tą po prawej... Bingo...
Czy tylko ja nie wiem, o co tu chodzi?
- Mam rację?- Annabeth zwróciła się do zwierzyny. Smok nerwowo kręcił ogonem.
- Macie 22 minuty na rozwiązanie dwóch pozostałych...- powiedział niezbyt zadowolony.
Tak. Udało jej się. Rozwiązała to...
Czas płynął nieubłaganie. Zostało nam dobre 10 min. do końca czasu, a wciąż nie mieliśmy wszystkich rozwiązań. Przyznaję, że trochę się stresowałem.
- Nico...- mruknęła błagalnym głosem Ann.- A ty jak myślisz... 
- Myślę, że powinniśmy dać sobie z tym spokój- burknąłem, wyraźnie zmęczony tym całym zgadywaniem. 
- Oj przestań... Mamy już: 1. Hyde Park; 2. Wembley; 3. Downing Street; 4. Royal Albert Hall; 5. Trafalgar Square...- wyliczała zdesperowana.- Nie możemy się teraz poddać... No dalej myśl... Zaraz, zaraz... Siódme to będzie Piccadilly Circus... a ósme to British Museum... Prawda?- znowu zwróciła się do bestii, która była coraz bardziej wkurzona umiejętnościami Córki Ateny.
Mamy 8 minut i przed nami ostatnia zagadka. W sumie, to Ann odpowiada na te pytania. Wogóle nie byłem jej potrzebny. Po prostu starałem się rozluźnić atmosferę krzepiącymi zdaniami...
- Daj już spokój... I tak nie zdążymy...- mruczałem.
- Ugh... Gdybyś tyle nie marudził, to już dawno rozwiązalibyśmy wszystkie zagadki...- mówiła, jak zwykle z optymistycznym poglądem.
Przewróciłem oczami. Naprawdę miałem już tego dosyć.
- Ta ostatnia jest bez sensu...- oznajmiłem

4 minuty...

- To koniec...- Annabeth zrezygnowała już na dobre, a ja się do tego nie przyczyniłem. Zuch dziewczyna. Usiadła skulona, opierając się o ścianę. Dosiadłem się, leniwie kładząc głowę na skale.
- Musi być jakieś rozwiązanie. W końcu zawsze jest jakaś logiczna odpowiedź...- wszystko zostało na mojej głowie, a wiadomo, że ja raczej tego nie rozwiążę, więc trzeba zmotywować panią "ja wiem lepiej".
Na ścianie nagle pojawił się zegar, który niemiłosiernie przypominał o płynącym czasie.
- Nie rozumiesz, Nico?- wyjęczała zdesperowana.- To nie jest logiczne. Ten facet uratował mu życie, a on go zwolnił. To przekracza moją granicę...
- Więc wyjdź poza tą granicę i myśl nieszablonowo- wzruszyłem ramionami. Proste i logiczne.

2 minuty...

- Nie mogę...- teraz to rozpłakała się na dobre.- Dzieciaki Ateny są mądre, ale one myślą logicznie... To zadanie jest ponad moje siły- szlochała.
- Więc to koniec...
Patrzyłem się tępo na ścianę, w literki, które świeciły ognistym kolorem.
- Najgorsze jest to...- użalała się dalej.- Że wszyscy na nas liczyli, a my ich zawiedziemy...

1 minuta...


***Perspektywa Marthy***

- Więc... Gdzie jest obecnie Artemida?- zapytałam nerwowo. Ostatnia nadzieja. Jedyna nadzieja.
- Wygoogluj sobie- prychnął Ethan. Ugh... Jak ja go nienawidzę.
Clarissse nas prowadziła. Po jej stanowczości wywnioskowałam, że wie o miejscu pobytu bogini, ale nie była zbyt wygadana. Ja natomiast szłam z tyłu targając Thalię razem z Ethan'em, który był naprawdę wkurzający, a Thalia naprawdę ciężka. Jak wyzdrowieje zapiszę ją na jakąś dietę... Jeżeli wyzdrowieje.
Serce zaczęło mnie kłuć. Musiałam odreagować, a ten dupek był najbliżej.
- Bardzo śmieszne- burknęłam.- Czy możesz choć raz potraktować coś poważnie?
- Oh, kochana. Ja wszystko traktuję na poważnie, tylko tak jakoś wyszło, że ty jesteś wyjątkiem.
- Miło mi...
- To tutaj- słowa Clarisse wybudziły mnie z sadystycznych myśli w związku z Ethan'em.
Przed nami rozciągała się dolina, a w niej rozstawione były namioty. Łowczynie przechadzały się między nimi. 
- Jeżeli którejś z nich coś się stanie...- Córka Aresa zwróciła się stanowczo do Ethan'a- Osobiście podpalę stos, na którym spłoniesz.
Wampir uśmiechnął się łobuzersko, odsłaniając swoją prawdziwą twarz. Clarisse pobladła z przerażenia, a mnie zaś przeszedł nieprzyjemny dreszcz na myśl, że wyglądam podobnie. Po doprowadzeniu Córki Aresa do skraju załamania nerwowego, chłopak wrócił do swojej normalnej postaci.
- Spokojnie. W porównaniu, do NIEKTÓRYCH, potrafię panować nad głodem.
Wiem, że mówił o mnie. Gdybym nie trzymała siostry, to oberwałabym mu twarz z tego głupiego uśmieszku. Dosłownie.
- Chodźmy. Nie mamy czasu, a jeżeli coś komuś zrobi, to osobiście się z nim rozprawię...
- Skarbie, zabiłbym cię jednym ruchem ręki, bez mrugnięcia okiem- syknął.
- Dla twojej wiadomości też nie miałabym z tym problemów- warknęłam.
- Rozprawicie się ze sobą później- Clarisse przewróciła oczami.- Teraz pomóżmy Thalii...
Po kilku minutach doszliśmy do największego z namiotów. Clarisse powiedziała, że powinniśmy poczekać, na zgodę, ble ble ble, ale ja nie miałam zamiaru czekać, aż ta baba łaskawie nas przyjmie. Z tego co widziałam Ethan też nie chciał się narażać. Nie wiem, co on ma z tym, ale chyba boi się bogów... Plus dla mnie. 
- Tchórz- mruknęłam.- Chyba jeszcze nikogo bardziej tchórzliwego nie spotkałam.
- Nie rozumiesz...- wysapał.
- Ah no tak. Nie rozumiem tego, że gdy tylko ktoś wspomni o jakimś bogu ty, trzęsiesz portkami.
- Zawsze oceniasz książkę po okładce? Wyobraź sobie, że bogowie gardzą wampirami... Myślisz, że mam ochotę słuchać jak ktoś wiecznie wypomina mi, że jestem potępiony?
Koniec końców, wszedł tam ze mną. I Clarisse też, ale pod pretekstem, żebyśmy nie zrobili niczego głupiego.
Artemida najwidoczniej nie wiedziała, że przyjdziemy, bo nawet jej tam nie było. W rogu namiotu stała jakaś ruda dziewczynka, obserwująca nas bacznie. Tego jeszcze mi brakowało. Kolejnego bahora.
- Nie masz nic innego do roboty? Lepiej idź szukać szczęścia w Podziemiach. Albo Artemidy...- warknęłam.
- To właśnie mnie szukałaś- powiedziała spokojnie dziewczynka.
- No chyba nie. Ja szukałam potężnej bogini, a nie jakiegoś guzik wartego dzieciaka...
W tej chwili to nic nie warte dziecko przeobraziło się w dorosłą kobietę, od której biła złota poświata. Świetnie. 
- Zawsze oceniasz książkę po okładce?-zapytała mnie.
Wszystko we mnie buzowało. Z mojej lewej dobiegło mnie głośne prychnięcie Ethan'a. Ja NIGDY nie oceniam książki po okładce. Dlaczego tak ciężko im to zrozumieć?
- Chciałam...- zaczęłam najbardziej opanowanym głosem, na jaki w danym momencie było mnie stać.
Bogini spojrzała na leżącą u naszych stóp Thalię, a potem znów przeniosła spojrzenie na mnie.
- Wiem czego chciałaś. I pomogę ci. Właściwie to nawet wiem jak ci pomóc... Ale to będzie kosztować cię wielu wyrzeczeń...
- Dlaczego chcesz mi pomóc? Tak od razu... Bez żadnych warunków...
- Widzisz Thalia jest jedną z moich ulubionych Łowczyń. Zawsze mogła na mnie liczyć i to się nie zmieniło... Natomiast ty... Twoje wyrzeczenia będą dla mnie warunkami- uśmiechnęła się wrogo. Chyba nie zrobiłam na niej dobrego wrażenia i zdaje mi się, że nie będą to wyrzeczenia typu: "przez rok nie jem słodyczy".



*Zagadki nie są mojego autorstwa (na wypadek, gdyby przyszło to komuś do głowy). Wzięłam je z jakiejś strony, której nie pamiętam B)


No halo.
Wakacje się skończyły, czas się wziąć do roboty...
Publikuję ten post po jakiejś trzy miesięcznej nieobecności, za co przepraszam, bo nie poinformowałam, że chcę sobie odpocząć :)
Dla usprawiedliwienia siebie dodam, że ten rozdział pisałam miesiąc...
I ogólnie jeszcze raz strasznie przepraszam, bo chciałam wprowadzić jakieś zmiany na blogu i wszystko popieprzyłam. Ostatnie cztery rozdziały nie są po kolei, bo zachciało mi się zmienić tytuł ;(
I się kolejność zmieniła... Przepraszam *.* Jeżeli ktoś jest tu nowy będzie musiał sobie trochę poskakać... Naprawdę nie chciałam utrudnić wam życia :/
No i na koniec dodam, że teraz rozdziały będą regularnie... Może nie tyle co regularnie jak częściej ;D
No to do następnego ^^