Rozdział 33
Siedziba Gai
***Perspektywa Annabeth***
Po rozmowie z Łowczyniami, wróciłam do swojego namiotu. Nie czułam się najlepiej. Od pewnego czasu coraz bardziej wątpiłam w sens tej wyprawy, co się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Nienawidzę być bezsilna, ale w tym momencie taka jestem. Moja najlepsza przyjaciółka leży nieprzytomna, ale grunt, że żyje. Coś w głowie podpowiadało mi, że powinniśmy się poddać... Ale w końcu zaszliśmy tak daleko... Wyjęłam sztylet i zaczęłam go ostrzyć. Gdy odpuszczę, to wszystko, co do teraz zrobiliśmy... Nie mogę... Muszę pokazać Gai, że zadziera z niewłaściwymi herosami. Muszę uratować matkę. Tak. To teraz jest najważniejsze. Zebrałam się w sobie. Nie mogę przecież pozwolić Gai kontrolować moimi emocjami... Zaczęłam szukać broni. W tych namiotach zawsze było jakieś uzbrojenie. Podeszłam bliżej do skrzyni, leżącej w kącie. Otworzyłam ją, a moim oczom ukazały się piękne sztylety, łuki i włócznie. I wszystko było zrobione ze srebra. Strasznie korciło mnie, żeby wziąć sobie jedną, ale przecież mój sztylet w zupełności mi wystarcza. Ale za to wzięłam pas, do którego było przyczepione z tuzin bomb z niebiańskim spiżem. Schowałam naostrzony sztylet i wyszłam z namiotu.
Robiło się ciemno. Na niebieskim niebie już widniał księżyc, a wokół niego błyszczały setki gwiazd. Słońce musiało niedawno schować się za horyzontem, bo na zachodzie mieniły się jeszcze różowo-fioletowe barwy. Rozejrzałam się dookoła. Kilka Łowczyń spacerowało po obozie niczym patrol po godzinie policyjnej. Reszta herosów musiała być w namiotach, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem owej godziny nie ustalono. Poszłam w kierunku namiotu z Córkami Zeusa. Nie zostało nam dużo czasu, więc musimy działać naprawdę szybko.
Wchodząc do środka, zamurowało mnie. Wszystkie meble w namiocie były wywrócone. Tylko strona, gdzie leżała Thalia była w miarę zadbana. Po całym pomieszczeniu walały się sznury. Wzięłam jeden do ręki. Był on bardzo ciekawie skonstruowany. Gruby materiał najprawdopodobniej z niebiańskiego spiżu z dodatkiem czegoś podobnego do aluminium z przetapianym żelazem i srebrem, przeplatany był jakimiś zielonymi glonami, a drewniane kolce wychodziły z niego niczym ciernie. Kiedy przyjrzałam się bardziej, zauważyłam, że glony muszą być słodkowodne, a miejscami na kolcach znajdowały się zaschnięte plamy krwi. W pokoju dostrzegłam puste łóżko. Podeszłam bliżej, dotykając je ostrożnie. Było zrobione z kamienia, najprawdopodobniej z marmuru. Na czterech końcach było wbite po drewnianym drucie. Tak samo jak na sznurze, można było zauważyć plamy krwi. Wiedziałam kto leżał na tym łóżku. Nie mogłam uwierzyć, że Artemida posunęła się tak daleko. Myślałam, że jest po naszej stronie.
Zmiana planów. Najpierw muszę wszystkim to pokazać.
Wybiegłam z namiotu jak poparzona. Jak w jednej chwili zwołać wszystkich?
Niedaleko maszerowała grupka Łowczyń. Jedna z nich miała róg. Muszę go dostać.
Powoli zbliżyłam się do nich. Byłam już na takiej odległości, że spokojnie mogłam podbiec i wyrwać instrument.
- Ej!
- Co ty...!?
Krzyczała jedna po drugiej. Nie obchodziło mnie to. Z całych sił dmuchnęłam w róg, z którego wydarł się głośny, donośny ryk.
- Co ty zrobiłaś!? Możemy go używać tylko w sytuacji awaryjnej...-zdenerwowała się jedna z nich.
Od razu wszyscy powyłazili z namiotów.
Zignorowałam rozzłoszczone Łowczynie i podbiegłam do moich towarzyszy.
- Co się stało?- zapytał zaspanym głosem Dominik.- Przyleciało UFO czy co?
- Nie...- odpowiedziałam.
- To po kiego mnie budzisz?
Przewróciłam oczami.
- Posłuchajcie...- przyjrzałam się każdemu z osobna.- Ej, gdzie Nico?
- Pewnie w namiocie- wzruszyła ramionami Clarisse.- Musiał wyczuć, że to fałszywy alarm...
- To nie jest fałszy... Ugh... Z resztą. Musicie coś zobaczyć...
Bez jakichkolwiek sprzeciwów poszli za mną, co naprawdę było miłą niespodzianką.
- O co chodzi- spytał Percy.
- Zobaczysz... Nie umiem tego wyjaśnić, ale...- odsłoniłam zasłonę namiotu i pokazałam gestem ręki, żeby weszli. Ich miny były takie jak je sobie wyobrażałam. Oburzenie i zdziwienie mieszane z obrzydzeniem.
- Tornado tu przeszło czy...- zaczęła Clarisse.
-...rozwścieczony wampir... Obstawiam to drugie- dokończyłam za nią.
- Ale po co to wszystko?- zapytał Percy oglądając sznury.
- Dla bezpieczeństwa- odpowiedziała Artemida, która dopiero co weszła do namiotu.- Widzicie do czego jest zdolna... Nie sądziłam, że zdoła się uwolnić.
- To że ją związałaś wcale nie dawało mi poczucia bezpieczeństwa- mruknęłam.- Nigdy nie jesteśmy bezpieczni. To co zrobiłaś było naprawdę zbędne.
- Ale musiałam chronić moje Łowczynie... To co zrobiła Thalii...- nie dawała sobie wmówić, że zrobiła źle.
- Gdyby chciała skrzywdzić Thalię, to nie przynosiłaby jej tutaj!- zdenerwował się Dominik.
- Gdyby panowała nad głodem, nie byłoby potrzeby na przynoszenie jej tutaj- warknęła bogini.
- Tracimy czas!- krzyknęłam. Wszyscy spojrzeli na mnie.- Musimy iść szukać Gai. Jesteśmy coraz bliżej. Czuję to. Nie mamy wiele czasu, więc trzeba się pospieszyć...
- No to ruszajmy- wzruszyła ramionami Clarisse.
- Pójdę tylko po Nico...- stwierdziłam od niechcenia. Chętnie bym go tutaj zostawiła.
Wyszłam. Teraz była już noc. Robiło się mroźno. Pewnie niedługo spadnie śnieg.
Weszłam do namiotu Syna Hadesa. Chyba pierwszy raz weszłam do pomieszczenia, w którym przebywał więcej niż dziesięć minut i jeszcze nie zmienił go w grobowiec. Spojrzałam na łóżko. Spał, a na głowie trzymał poduszkę.
- Wstawaj!- krzyknęłam.
W odpowiedzi mruknął coś niezrozumiale.
- Ej! TY ANTYSPOŁECZNA LARWO! Wstawaj!- wyrwałam mu z rąk poduszkę i walnęłam go nią kilka razy.
W rezultacie otworzył leniwie oczy i spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Co?- burknął.
- Idziemy.
- Po co?
Przewróciłam oczami.
- Chyba zapomniałeś, ale jesteśmy na misji...
- W takim razie biorę urlop- odwrócił się do mnie plecami, zakrywając się kołdrą.
- NIE DENERWUJ MNIE! Ruszamy za chwilę.
- Yhm- mruknął.
Nigdy nie zrozumiem tego człowieka.
- Dlaczego nie przyszedłeś... To ja dęłam w róg.
- No co ty...
- Wiedziałeś, że to ja? Skąd?
Wysuną czubek głowy spod przykrycia.
- Nie wiedziałem. Nie widzisz, że próbuję się ciebie pozbyć?
- Opóźniasz nas, Nico... Musimy już iść... Gaja jest coraz potężniejsza. Dlaczego ciebie to nie obchodzi?!
Wzruszył ramionami.
- Ugh...- jęknęłam, zwracając się do wyjścia. Nie mogę bez niego wyjść. Jest nam potrzebny.
Zatrzymałam się. Jeszcze jedno podejście.
- Chciałam wam tylko pokazać, co zrobiła Artemida. Pokój dziewczyn wygląda jak jakaś sala tortur. Na szczęście Marcie udało się uciec... Rozumiem, że musi chronić Łowczynie i w ogóle, ale te kolczaste sznury to lekka przesada...
Kątem oka patrzyłam na Nico. Modliłam się, żeby to go ruszyło.
Nic. Leżał jak taki kołek.
Wyszłam zirytowana. Ten koleś nie ma uczuć ani sumienia.
"A czego ty się po nim spodziewałaś? Że wyskoczy z tego zapyziałego łóżka i odwali cała robotę za ciebie?"- karciłam się w duchu.
- A gdzie...?- zaczął Dominik.
- Idziemy sami.- przerwałam mu.
Wszyscy wyglądali na zaskoczonych, ale przecież wiedzieli, że nie mam do niego cierpliwości. Nie mam zamiaru użerać się z jakimś śmierdzącym leniwcem.
- Poczekaj- usłyszałam za plecami.- Wiesz w ogóle dokąd idziesz?
Obejrzałam się. Syn Hadesa patrzył na mnie podejrzliwie. Ulżyło mi. Naprawdę. Ale mu tego nie pokażę.
- Bogowie nas poprowadzą- rzuciłam niepewnie.
Nie wiedziałam dokąd iść, ale coś mi podpowiadało, że siedziba Gai jest niedaleko.
- Jesteśmy już blisko- zapewniłam.
- Dobrze wiedzieć- mruknął Percy.
- Siedziba Gai jest na wyspie Alameda w budynku Stowarzyszenia Ekologiczno-Kulturalnego "KLUB GAJA" w San Francisco- powiedział Dominik.
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
- Skąd ty to...?- zaniemówiłam.
- Jest coś takiego jak internet- pomachał swoim telefonem przed moim nosem.
***Perspektywa Marthy***
Byłam już bardzo daleko od obozu Artemidy. Z każdym następnym kilometrem czułam, że powietrze jest coraz mniej skażone jej obecnością. Od jakiejś godziny szłam brzegiem szosy, którą udało mi się znaleźć. W końcu dojdę do jakiegoś miasta, a dalej się zobaczy. Chciałam szukać Ethan'a, ale on mógł być teraz wszędzie, a nie miałam ochoty zaprzątać sobie nim głowy. Wiem, że Gaja chce się ze mną spotkać, więc pewnie i tak wszystko jest ustawione. Nie ważne gdzie pójdę lub co zrobię. Tak czy siak wpadnę w jej szpony. Myśl, że będę musiała walczyć z najpotężniejszą boginią, przyprawiała mnie o lekką deprechę. Co ja sobie myślę? Przecież nie dam rady. Gaja rozgniecie mnie na kwaśne jabłko i pewnie nawet się przy tym nie spoci.
Ale przecież kiedyś pokonano Gaję... Dawno temu. Jeszcze na początku... Miałam mitologię, ale częściej bywałam na wagarach niż w szkole. Sporo lekcji o mitach mnie ominęło.
Pierwszy raz pomyślałam, że warto by było wrócić do szkoły i trochę sobie powtórzyć. W końcu do czegoś mogło by mi się to przydać. Może nawet ta wiedza uratowałaby mi życie... Szkoda, że tak późno sobie to uświadomiłam.
Czemu nie mogłam być Córką Ateny? Zawsze bym wszystko wiedziała, a przy tym potrafiłabym walczyć. Tak to potrafię tylko przywołać kilka błyskawic jak się wkurzę.
"Jesteś szybka"- pocieszałam się. Tylko co mi da ta szybkość. Ucieknę na drugi koniec świata? Tam przecież też mnie znajdzie. Najwyżej odwlekłabym tylko swój wyrok śmierci.
"Możesz utopić każdego faceta, jeśli tylko zechcesz"- mówił mi cichy głosik. Bardzo przydatne... Gdyby jeszcze Gaja była facetem...
Wszyscy myślą, że jestem niebezpieczna. Nie wiem o co tyle zachodu, skoro właśnie w tym momencie idę na stracenie.
Wciąż się zastanawiam, co jest we mnie tak groźne, że aż trzeba mnie zabić. Nigdy nie interesowałam się, o co chodzi z tymi "przeklętymi", ale przecież nie poradziłabym sobie z zabiciem cyklopa, a co dopiero w zadraśnięciu bogów, bo o zabiciu tutaj nie ma mowy.
Gai nie da się zabić. Gaja to ziemia. Niszcząc Gaję doprowadzę do końca świata.
Nagle sobie coś uświadomiłam. Spojrzałam na swoje stopy. Cały czas szłam po poboczu, które przecież jest ZIEMIĄ. Ona jest wszędzie i ma mnie jak na talerzu.
Zrobiło mi się niedobrze. Jedynym sposobem, żeby wyjść poza zasięg jej mocy jest niebo. A ja nie
umiem latać.
"Pomyśl logicznie- uspokajałam się w duchu.- Gdyby chciała cię zabić zrobiłaby to już godzinę temu. Ona chce się z tobą spotkać"
Ta myśl nie dawała m otuchy, ale miałam pewność, że teraz mnie nie zaatakuje.
Szłam nie patrząc przed siebie. Nogi same mnie niosły. W pewnym momencie coś mi nie grało. Był środek nocy, a wokół mnie było jasno. Światła uliczne świeciły niczym miliony małych świetlików. Byłam na lekkim wzniesieniu. Przede mną rozciągała się panorama wielkiego miasta. Odwróciłam się ostrożnie. Ukazał mi się wielki budynek z napisem "Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne "KLUB GAJA"
Coś mi się wydaje, że jestem na miejscu.
Wielkimi krokami kończymy tą historię.
Tak, tak. Myślę nad kontynuacją, ale chyba potrzebny mi będzie jakiś nowy blog.
Życzę wam wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku.
Trzymajcie się :D