Rozdział 31
Nieprzemyślane...
***Perspektywa Marthy***
- Co to za warunki?- westchnęłam.
- Wyrzeczenia- poprawiła mnie Artemida.- Ja niczego nie zyskam, ale ty za to sporo stracisz...
Ponagliłam ją wzrokiem. Wiem, że próbowała mnie wystraszyć. Cóż... Na razie kiepsko jej szło.
Nie zostało nam dużo czasu, a im szybciej przystanę na te warunki, tym większe szanse będą na uratowanie Thalii.
- Po pierwsze- zaczęła po dłuższej chwili milczenia- Będziesz mnie słuchać niezależnie od tego, co miałoby się wydażyć... Jeżeli każę ci się zabić... zrobisz to.
- No chyba nie!- uniosłam się. Spanikowałam. Nie powierzę swojego życia tej babie. Jak sama zdecyduję się zabić, to sama to zrobię... i nie będzie miała nic do powiedzenia.
- No może źle to ujęłam. Przysięgnij mi całkowite posłuszeństwo... Ale tylko na czas ratowania Thalii, oczywiście... Możesz przez to umrzeć- uświadomiła mnie.
- Nic jej nie będzie. Jest hybrydą. Potrafi się samoregenerować- wtrącił Ethan.
- To prawda. Ale nie jest to przyjemny proces. Każda śmierć jest przeżywana realistycznie, dopiero później ożywacie, czyż nie?- dopytała z satysfakcją.- Można się przy tym nieźle nacierpieć.
- Przysięgam- oznajmiłam.- Coś jeszcze?
- O nie, nie. Przysięgnij na Styks- powiedziała.- I pełnym zdaniem poproszę, żeby umowa była jasna.
- Po co to? Tylko przedłużacie...- jęknęła Clarisse.
Musiałam dać za wygraną, przecież w grę wchodzi życie Thalii.
- Przysięgam na rzekę Styks, że w czasie ratowania mojej siostry, będę całkowicie posłuszna Artemidzie- wyrecytowałam. Usłyszałam grzmot. Teraz nie ma odwrotu.- To wszystko?
- Nie. Przysięgnij jeszcze, że zrobisz wszystko, żeby zniszczyć Gaję. Nawet poświęcisz własne życie- odpowiedziała z chytrym uśmieszkiem.
- Przysię...
- Nie- przerwał mi Ethan.- Nie widzisz tego? Ona cię wykorzystuje... Ty zgładzisz Gaję, a bogowie będą zgarniać uznania. Nie bądź głupia. Jeżeli nie zniszczysz Gai, bo nie dasz rady, złamiesz umowę, a wtedy...
- Nie kończ- burknęłam.- Muszę to zrobić, bo inaczej nie uratuję Thalii.
- Skąd masz pewność, że ona ci pomoże?
- Nie mam, ale...
- Nie wchodź w to...
- Muszę. Ty też zrobiłbyś to dla Aiden'a, więc zrozum.
- Czas ucieka...- syknęła Artemida... A ona podobno była jedną z tych milszych bogini.
- Przysięgam na rzekę Styks, że zrobię dosłownie wszystko, nawet poświęcę własne życie, aby zgładzić Gaję- oznajmiłam głośno, żeby każdy dobrze usłyszał. Grzmot. Znowu.
- No dobrze. To teraz ostatnie... Moje ulubione- patrzyła na mnie lodowato.
- Słucham- rzuciłam obojętnie. Jakoś nie ucieszyła mnie ta wiadomość.
- Przysięgnij, że na zawsze znikniesz z życia Thalii. Nie będziesz się z nią kontaktować i całkowicie o niej zapomnisz. Już nigdy jej nie zranisz... Będziesz udawała, że ona nigdy nie istniała, że nigdy jej nie spotkałaś.
- Słucham?- zamurowało mnie.- Jak śmiesz?
- Nie mam pewności, że będzie przy tobie bezpieczna... Skąd mam wiedzieć, że znów się na nią nie rzucisz...
- Ale...
- Inaczej nie ma sensu jej ratować, skoro znów możesz ją skrzywdzić. Jeśli ma żyć, ty musisz usunąć się z jej życia.
Musiałam to zrobić. Dla Thalii. I tak to był mój koniec. Przecież czeka mnie starcie z Gają. Muszę oszczędzić Thalii bólu i rozczarowania. To mój obowiązek.
Próbowałam szukać wsparcia u Ethan'a. Ale on patrzył na mnie równie bezlitośnie, co Artemida. Wszystko wskazywało na to, że był na mnie wściekły...
- No dobrze. Przysięgam na Styks,... że na zawsze zniknę... z życia... Thalii Grace- jąkałam się. Słowa ledwo przechodziły mi przez gardło. Usłyszałam grzmot, który był trzykrotnie silniejszy niż poprzednie.
- No to teraz moja kolej- uśmiechnęła się złowrogo bogini.- Przysięgam ci na Styks, że jeżeli złamiesz lub nie dotrzymasz jakiejkolwiek ze swoich obietnic, spotka cię coś o wiele gorszego niż śmierć, będziesz o nią błagać i tęsknić za nią. Tyle, że nikt nie będzie cię słyszał, ani widział. Będziesz się błąkać pomiędzy dwoma światami... I tęsknić za wszystkim co ludzkie. Będziesz płonąć w ludzkiej rozpaczy.
Grzmot.
No to się wkopałam.
Po chwili...
Wciąż byłam bardzo oszołomiona przebiegłością Artemidy. Ta to musi mnie dopiero nienawidzić... Z najgorszego szoku wyrwał mnie głos bogini.
- Thalia straciła dużo krwi... Żeby ją uratować potrzebujemy krwi, która ma własność regeneracji... Czyli twojej...- tłumaczyła Artemida.
Staliśmy wokół stołu, na którym położyli Thalię. Była cała sina. Nie wiem jakim cudem oddychała, ale jej klatka piersiowa, co jakiś czas podnosiła się. Tylko to motywowało mnie do dalszego działania.
- A co jeżeli moja krew ją tylko dobije?- pytałam.
- Macie tą samą grupę krwi. To pewne. Nie ma powodów do obaw.
- A co jeżeli zmienię ją w wampira?
Artemida spojrzała od niechcenia na Ethan'a, który stał obok mnie.
Byłam mu naprawdę wdzięczna, bo był tu ze mną. Clarisse bowiem stwierdziła, że woli na to nie patrzeć i wyszła z namiotu. Wielka mi twardzielka.
- Posłuchaj mnie uważnie...- zaczął chłopak.- Nie zmienisz ją w wampira, bo do tego potrzeba jadu, a ty go nie wytwarzasz... bo nie jesteś wampirem tylko...
- Tak, tak. Jestem przeklęta. Zrozumiałam. Ile razy będziesz mi to dzisiaj wypominać?
- Poradzisz sobie?- starał się być przekonujący, ale widać było, że nie wiele go to obchodziło.
- Nie mam wyjścia.
- A więc tak- podsumowała bogini.- Wysysasz z siebie jak najwięcej krwi i wstrzykujesz ją Thalii. Jeśli nie będziesz miała już wystarczająco sił, bo będziesz osłabiona, wtedy on- skinęła na Ethan'a.- Robi to za ciebie. I tak do ostatniej kropli.
Przyznam, że ten plan nie bardzo mi się podobał. Najpierw miałam się samookaleczyć, a później pozwolić Ethan'owi, żeby zrobił to za mnie. No gorzej być nie mogło.
- Spokojnie. Za dwie godziny będziesz jak nowa- starał się mnie pocieszyć i dodać otuchy. Chyba nawet mu się udało.
- Serio?- zapytałam z nadzieją.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- No może za pięć...
- Kretyn- fuknęłam.
Zwróciłam się do Artemidy.
- Jestem gotowa- westchnęłam.
- Więc zaczynajmy...
***Perspektywa Nico***
1 minuta...
Nie miałem pojęcia, co robić w tej sytuacji. Annabeth nie była zdolna do myślenia pod presją upływającego czasu. A przecież nie mogliśmy się poddać. No nie teraz, kiedy zaszliśmy tak daleko... Jak nie odpowiemy, to ta szkarada nas zje. I po zawodach. Na tamte zagadki odpowiedziała Ann, więc teraz moja kolej. No dobra. Ale chyba wiadomo, że nie jestem najmądrzejszą osobą na świecie, więc dlaczego dali nam taką zagadkę? Skoro ja ani nawet Annabeth nie potrafimy jej rozwiązać...
Zjadłbym kanapkę..
.
30 sekund...
Albo dwie...
25 sekund...
Nie... Najlepiej uciąłbym sobie jakąś porządną drzemkę... Przecież zarwałem nockę, szukając czegoś, co jak się okazuje za dwadzieścia sekund nas zje.
Jestem zmęczony. I znużony.
15 sekund...
Rozpoczęło się odliczanie. Smok stojący w rogu jaskini, szykował się do ataku.
Ziewnąłem.
Kurde... Ja to podziwiam takich stróżów nocnych... Nie mógłbym siedzieć i pilnować posesji... Pewnie w ciągu pierwszych pięciu minut zasnąłbym i musieliby mnie zwolnić...
Chwila...
5 sekund...
I tak nie mam nic do stracenia...
- STOP!!!- krzyknąłem.- Znam rozwiązanie!
Zerwałem się na równe nogi. Zegar stanął. Ostatnia szansa.
- Nico...- jęknęła Córka Ateny.- Jesteś pewny?
- Spróbować można...- zawahałem się. Nie byłem pewny, ale ona nie potrafiła niczego sensownego wymyśleć, więc niech już się ode mnie odwali.
- Ten facet został zwolniony, bo spał na służbie.
***
Przez chwilę panowała cisza, a atmosfera napięta.
Smok zamarł, wpatrując się we mnie tymi żółtymi ślepiami.
Nagle usłyszałem głośne huknięcie i smoka już nie było. Następnie razem z Ann zostaliśmy przeniesieni do Synów Posejdona.
- Wreszcie- mruknął Dominik.
- Wiedziałem, że wam się uda- powiedział Percy, tuląc Annabeth.
- Jeszcze sekundę temu byłeś innego zdania...- dodał młodszy z braci.
Percy spiorunował go wzrokiem.
- Naprawdę komiczne...- powiedziałem.- Ale patrzcie na to.
Wskazałem na ścianę, na której pojawił się wyryty napis. Był to adres.
- Nie wierzę- szepnęła Ann.
- Co się stało?- zaskoczył się Percy.
- To jest obecne miejsce pobytu Artemidy...- oznajmiła zszokowana.
***Perspektywa Percy'ego***
- Po co, do jasnej cholery, nam miejsce pobytu Artemidy?- pytał nerwowy Syn Hadesa.
- Może to również miejsce pobytu dziewczyn... Martha i Clarisse zabrały Thalię do Artemidy...- myślał Dominik.
- To by miało sens...- oznajmiła Annabeth.
- Thalia przecież jest Łowczynią- dodałem. Chyba właśnie zabłysnąłem.
- To co teraz?- zapytał Nico. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco.
- Dobra, dobra. Tylko się nie pchać...- powiedział, przewracając oczami.
Jak ja uwielbiam jego entuzjazm.
- Nie dałoby się tego jakoś przyspieszyć, Nico?- jęknęła Ann.- Przecież jak będziesz zabierać każdego po kolei, to miną wieki...
- Panna wiecznie narzekająca- Syn Hadesa przewrócił zirytowany oczami.
- Ona ma rację...-dodałem.- A z drugiej strony nie będziesz musiał latać w te i z powrotem jak debil. Zaoszczędzimy na czasie.
- Może i zaoszczędzimy, ale nigdy w życiu nie przenosiłem więcej niż jedną osobę... To musi być bardzo wyczerpujące...- powiedział, patrząc na mnie spod byka.
Prychnąłem.
- No to będziesz miał okazję...- oznajmiłem.
- I tak straciliśmy już sporo czasu... Godzina w te czy we w te nie robi już różnicy... Przecież poradzą sobie. Nie wiem po co ten popęd- odparł Dominik, wzruszając ramionami. Dobrze gra. Zagrał mu na uczuciach... O ile Nico ma uczucia...
Patrzyłem na całą sytuacje z boku. Syn Hadesa mordował wzrokiem mojego brata. Aż w końcu...
- Ok. Ale nie gwarantuję, że pójdzie gładko- rzucił wkurzony Nico. Wszyscy złapaliśmy się jego kurtki, choć z daleka było czuć, że wszystko w nim buzowało.- Tylko trzymajcie się mocno, bo nie mam pojęcia, gdzie może was wyrzucić...
- Ale...- pisnęła Annabeth.
W tej chwili wokół nas zapanowała ciemność. Nie można było niczego dostrzec, nawet jeśli wytężyło się wzrok. Wyglądało to tak jakbyśmy byli w kompletnej nicości. W uszach mi dudniło, zresztą jak podczas każdej podróży cieniem. Nigdy tego nie lubiłem. Ale tym razem słyszałem coś jeszcze. Różnego rodzaju świsty, gwizdy, jęki, krzyki. Wydawało się jakby dochodziły one z każdej strony. Chciałem sprawdzić, co to jest, ale nie mogłem puścić Nico. W końcu sam nie potrafiłbym stąd wrócić, a wiadomo, że raczej nie śpieszno by mu było się tu pofatygować. Te odgłosy były naprawdę niepokojące. Najwidoczniej w świecie zmarłych coś zaczyna się mieszać. Przez moment wydawało mi się, że słyszałem Tyson'a. Od razu obróciłem się w kierunku, z którego dobiegał głos. Tym razem byłem gotów oderwać się od kurtki, byle mu pomóc. Niestety wycieczka dobiegła końca. Pierwszy raz w życiu, chciałbym, żeby podróżowanie cieniem nie było takie szybkie.
- Percy! Odwaliło ci!?- krzyczał na mnie Nico. Widziałem, że reszta nie wie, o co chodzi... Ja jednak wiedziałem.
- Słyszałeś to? Słyszałeś?! Trzeba im pomóc!- darłem się jak opętany.
- I co?! Chciałeś zgrywać wielkiego bohatera?!- próbował mnie przekrzyczeć.
Zwróciłem się do reszty.
- Powiedzcie, że nie możemy tak tego zostawić- szukałem u nich poparcia, ale oni patrzyli na mnie jak na wariata.
- Percy...- zaczęła łagodnie Annabeth.
- O czym ty w ogóle pieprzysz?!- wtrącił Dominik.
- Nie słyszeliście...- dotarło do mnie.
- Pewnie, że nie słyszeli- Nico wyglądał na mega wkurzonego.- Ale fakt, że ty słyszałeś nie upoważniał cię, do zerwania kontaktu!!!
- Musiałem mu pomóc! On tam cierpi!!!
- Ale mu sie nie da już pomóc!!! On jest martwy!!!
Zatkało mnie. Jego słowa, które wypowiedział, wypełniały mi mózg niczym miliony najostrzejszych sztyletów, a każdy z osobna zadawał podwójny ból... Nie to nie prawda... Przecież go słyszałem...
- Ale to nie znaczy, że nie potrzebuje pomocy! To wszystko wina Hadesa!!! To on ich tam torturuje!!! Mógłby mieć chociaż trochę honoru!
- Typowy Synalek Posejdona! Jak coś jest nie tak to na Hadesa! Wyobraź sobie, że Hades nie ma w tym nic wspólnego!!! To Gaja przejęła Tartar!!! Ale ty jesteś za głupi, żeby zrozumieć, co to znaczy!!!
- Przestańcie!!!- wrzasnęła Annabeth.- Już dość! Lepiej powiedz nam, gdzie jesteśmy...
Syn Hadesa rozejrzał się.
- Z tego co widzę jesteśmy na łące...
- Tyle to też zauważyłam- przewróciła oczami.
- Artemida zazwyczaj rozkłada obóz w dolinach... Musimy być niedaleko- stwierdził Dominik.
Zastanawiałem się, co to znaczy, że Gaja przejęła Tartar. Zapewne nic dobrego... Tak czy siak nie mam zamiaru przepraszać Nico. Mógł sobie darować kilka słów.
Szliśmy w milczeniu. Przerwał je okrzyk radości Córki Ateny.
- Jesteśmy!!
Spojrzałem w dół doliny... Srebrne namioty... Dziewczyny biegające w srebrnych strojach z łukami... Tak. To musi być tutaj.
- Czy tam jest Clarisse?!- krzyknęła Ann. Zerknąłem w wskazane przez nią miejsce. Przed głównym namiotem stała dziewczyna, która polerowała sztylet. Wszędzie rozpoznałbym tą krzywą gębę.
Annabeth rzuciła się do biegu.
Nie było mi jakoś szczególnie spieszno do spotkania Clarisse. Wciąż musiałem ochłonąć po tej kłótni z Nico. Ostatnio stał się strasznie zgryźliwy. Charakterek to ma po ojcu...
Szybkim krokiem staraliśmy się dorównać Ann. Po chwili znajdowaliśmy się już na miejscu. Córka Aresa wyglądała na zszokowaną naszym widokiem.
- Co wy tu robicie?- zapytała, przyglądając się każdemu z osobna.
- Właśnie miałem zapytać o to samo- burknąłem.
Zirytowana Clarisse przewróciła oczami.
- Z Thalią wszystko w porządku?- spytała zatroskana Annabeth.
- Skąd ty...?- Córkę Aresa zatkało.
- Daruj sobie- Syn Hadesa odepchnął ją na bok, chcąc wejść do namiotu. Ona jednak powstrzymała go, łapiąc go za łokieć.
- Nie bez powodu z tamtąd wyszłam- warknęła.
- Od zawsze wiedziałem, że jesteś tchórzem- syknął.
Przez moment nie odrywali od siebie wzroku, patrząc na siebie z nienawiścią.
W pewnej chwili Clarisse puściła Nico i zwróciła się do nas.
- Proszę. Droga wolna... Ale nie gwarantuję, że to co tam zobaczycie, nie odbije się na waszej psychice- mówiła to patrząc na Ann. Chciałem to jeszcze przedyskutować, czy wchodzimy, czy nie, ale te dzieci nie czekały na czyjekolwiek pozwolenie. Nico i Dominik wparowali do namiotu pierwsi, a my za nimi.
Sytuacja, którą tam zobaczyliśmy była naprawdę przerażająca. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to Thalia leżąca na czymś, co zapewne miało być stołem. Martha stała pochylona nad Thalią, przyssana do jej nadgarstku. Obok niej stał chłopak, który patrzył jak zahipnotyzowany na krew, która ciekła po rękach młodszej Córki Zeusa. Artemida przypatrywała się wszystkiemu z boku. Nie zauważyli nas dopóki Annabeth nie wydała z siebie okrzyku przerażenia. Wszystkie oczy zostały zwrócone na nas. Martha spojrzała na mnie, a w jej spojrzeniu, był smutek i żal. Szybko jednak przeniosła wzrok na resztę moich towarzyszy. Następne wydarzenia, które miały miejsce dzieły się w ułamku sekundy. Mój wzrok spotkał się ze wzrokiem chłopaka, który stał po lewej stronie Marthy. Nie mogłem odczytać z nich żadnych uczuć. Patrzył na mnie obojętnym, lekko znudzonym wzrokiem. Następnie momentalnie, znalazł się po jej prawej i jakby z prędkością światła wbił jej się w szyję. Wszystko działo się za szybko. Kiedy wreszcie się od niej oderwał, złapał jej głowę pod dziwnym kątem i złamał jej kark. Córka Zeusa upadła bezwładnie na ziemię.
Hejka ;)
Rozdział dodany z leciutkim opóźnieniem, ale tylko takim minimalnym xddd Wszystko przez to, że napisałam go trzy tygodnie temu, chcąc dokończyć go później (wykończyć, żeby wszystko miało ręce i nogi) a tu brak chęci, weny i czasu. Nie ma to jak zorganizowanie ;D