poniedziałek, 11 maja 2015

HEROSI OLIMPIJSCY: POWRÓT DO POCZĄTKU

Rozdział 26

Wszystko, a zarazem nic

***Perspektywa Thalii***


Ostatnie wydarzenie trochę mnie przerosły. Ale tylko troszeczkę. To wszystko było zbyt dziwaczne, nawet jak na Obóz Herosów.
Właśnie szłam w kierunku Wielkiego Domu, bo Chejron chciał mnie widzieć. Ten staruszek wszystko ogarnia, a ja czuję się zacofana. Prawie jak jaskiniowiec, ale heloł, przecież mamy XXI wiek. Tutaj nie wystarczy potrafić rozpalić ognia, żeby przetrwać.
- Coś się stało?- palnęłam, gdy tylko przekroczyłam próg od drzwi. Centaur spojrzał na mnie zaskoczony.
- To było pytanie retoryczne- dodałam szybko.
- Cóż. Oprócz tego, że jest znacznie gorzej niż nam się wydawało i tego, że Gaja ma znacznie więcej sprzymierzeńców niż przypuszczałem, i tego, że syreny się zbuntowały, więc Posejdon nie ma nad nimi władzy, i tego, że po okolicy krąży wampir, to... wszystko jest w należytym porządku- stwierdził.
- No tak- mruknęłam.
Chejron podszedł do półki, która znajdowała się nad kominkiem.
- Muszę ci jeszcze powiedzieć, że Martha gdzieś zniknęła, a teraz potrzebne jest nam każde wsparcie...- zaczął powoli, grzebiąc w szufladce.- I chciałbym, żebyś jak najszybciej sprowadziła ją z powrotem, bo boję się, że mogła wpakować się w jakieś tarapaty...
- Pewnie. Postaram się ją przyprowadzić...
- Mam jeszcze jedną prośbę- przerwał mi w połowie zdanie.- Chcę, żebyś przygotowała Łowczynie. Wojna zacznie się niedługo. Saturn znajduje się pod kątem prostym do Marsa, a to nie wróży...
- Tak, tak, tak. Nie musisz się martwić. Łowczynie są w gotowości o każdej porze dnia i nocy- uśmiechnęłam się pocieszająco. Wszystko tylko, żeby nie gadał o gwiazdach, planetach i takich tam. Nieznosiłam tego, a centaury mają chyba jakąś fobię na tym punkcie.
- W takim razie to wszystko.
Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam.
- Trzymaj się- powiedziałam na pożegnanie.
Wracałam już do domu. Noc była zimna, a wiatr niezbyt przyjemny, więc wszystko o czym marzyłam, to położenie się w cieplutkim łóżeczku. Niestety, musiałam przecież wrócić do Łowczyń, żeby sprowadzić je do Obozu i przygotować do walki. Problem w tym, że one nie za bardzo lubią przebywać w towarzystwie płci przeciwnej, a przecież tu się roiło od facetów. Mijałam po drodze Domek Hadesa- pusto, Domek Posejdona- pusto. Gdzie oni się podziali?
Znalazłam sié przed drzwiami Domku Zeusa i lekko je uchyliłam. Pusto. Ciężko westchnęłam. Chejron mówił mi, że mam znaleźć Marthę, ale nie wzięłam tego na poważnie. Może poszła na zakupy albo gdzieś indziej... Ale jest trzecia nad ranem. Bez przesady. Chłopaków też nigdzie nie było, a skoro niebawem zacznie się wojna, to potrzeba każdej pomocy, a na bogów nie warto liczyć.
Wrzuciłam do plecaka trochę nektaru i ambrozji, zarzuciłam go na ramię i wyszłam z domu.
Powoli zaczynało się przejaśniać. Na horyzoncie widziałam już fragment słońca i jego promienie, które delikatnie padały na ziemię. Dookoła było pełno rosy. Uwielbiam ten zapach o poranku...
Ruszyłam przed siebie. Po chwili marszu usłyszałam znienawidzony przeze mnie głos.
- Ej ty!
Odwróciłam się na pięcie.
- Czego?
- Wybierasz się gdzieś?
- Widzę, że domek odbudowany.
- Nie zmieniaj tematu- warknęła Clarisse. Widać, że ktoś nadepnął jej dzisiaj na odcisk.
- Idę właśnie odwiedzić psychiatryk... Widzę, że dostałaś przepustkę.
W jej oku zauważyłam niebezpieczny błysk.
- Pójdę z tobą- oznajmiła po chwili namysłu.
Zaskoczyła mnie tą decyzją. Wszystkiego mogłam się po niej spodziewać, ale to...
- Po co niby?- palnęłam.
- Nie powinnaś iść sama. Nie wiesz, co na ciebie czeka.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam iść sama, ale żeby zgodzić się na towarzystwo Clarisse... Aż tak zdesperowana to chyba nie byłam.
- Jak chcesz- dopiero po wypowiedzeniu tych słów, ugryzłam się w język.
- Więc ruszajmy- powiedziała i dziarskim krokiem poszła w stronę wzgórza. Przewróciłam oczami. Następnie z wielką niechęcią powędrowałam za nią.


***Perspektywa Annabeth***


Przez kilka godzin szliśmy w milczeniu. Nikt nie miał nic do powiedzenia. Cały czas zastanawiałam się, co zrobimy, gdy ją już znajdziemy. Próbowałam wymyślić jakiś racjonalny plan, ale nic porządnego nie przychodziło mi do głowy.
- Gdzie teraz?- zapytał zmęczony Nico.
- Gdzieś- odpowiedziałam zdenerwowana.
- Proszę prowadź... bo przecież ty jesteś tutaj najbardziej odpowiedzialna- burknął.
Problem w tym, że sama nie za bardzo wiedziałam, gdzie jesteśmy, a już kompletnie nie miałam pojęcia, w którą stronę iść. Spojrzałam błagalnie na Percy'ego, który przez cały czas był myślami daleko stąd.
- Co?- zdekoncentrował się.
- A ty gdzie byś teraz poszedł?- zapytałam.
- Mnie się pytasz?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się na polanie, która z wszystkich stron była otoczona lasem.
- To jest jak szukanie igły w stogu siana- usiadłam zrezygnowana, a nogi podkurczyłam do piersi.
- Ej, wszystko będzie dobrze- powiedział Percy, po czym usiadł obok.
Nico przyglądał mi się z sarkastycznym wyrazem twarzy.
- Jesteś żałosna- powiedział. Następnie oparł się o pobliskie drzewo.
Jedynie Dominik stał i w skupieniu przypatrywał się pewnej części lasu, która znajdowała się po naszej lewej.
- Ogarnijcie się. To nie jest czas i miejsce na te wasze kłótnie- jego wzrok wciąż był skierowany w jakiś punkt, znajdujący się w lesie.
- Masz może pomysł albo plan, cokolwiek?- parsknął Nico.- Zamieniam się w słuch...
- Wyobraź sobie, że mam...
- Jaki?- zapytałam zaciekawiona. Jest jeszcze nadzieja.
- Znam dosyć dobrze Marthę i wiem, mniej więcej, w którą stronę mogła uciec...
- Niby jak?- warknął Syn Hadesa. Nie był z tego szczególnie zadowolony.
- Zamknij się, Nico- syknęłam.
- Chodzi o to, że ona zawsze kierowała się na północ, niezależnie od tego, gdzie się znajdowała. Nie była nawet tego do końca świadoma, ale...- zamyślił się. Narysował na ziemi schemat.- Jeżeli tu jest Obóz Herosów...- mruczał.- To wtedy ona pobiegła w tamtą stronę, a więc my znajdujemy się- spojrzał na mnie.- Jesteśmy na zachód od Obozu, dlatego powinniśmy iść w lewo- zakończył.
- Na co czekamy?- burknął Nico i poszedł we wskazanym przez Dominika kierunku.
- Dzięki- powiedziałam, wstając. Teraz wystarczy pomyśleć, jak mamy zamiar sprowadzić ją do Obozu. Bułka z masłem...


***Perspektywa Dominika***


Poczekałem aż Annabeth odejdzie, po czym zwróciłem się do Percy'ego.
- Wiem, co zamierzasz i przysięgam, że ci się to nie uda...
- Już mi się udało...- uśmiechnął się chytrze. Miałem ochotę mu przywalić, gdy nagle zauważyłem, że jego oczy są dziwnie szklane. Percy, to nie Percy. W sensie to wciąż był Percy, ale w jego oczach widziałem odbicie kobiety, a przecież byłem tu tylko ja i on.
- Lepiej się nie wtrącaj, bo stanie ci się coś złego- warknął. Obrócił się i poszedł za resztą. To nie był Percy... A ja chyba już wiem, kim była ta kobieta...


***Perspektywa Percy'ego***


Ona była wszędzie. Słyszałem jej śmiech, który rozsadzał mi głowę. Chciałem zawrócić i powiedzieć Dominikowi, żeby ostrzegł Ann i Nico, ale nic nie mogłem zrobić. Byłem sparaliżowany i ciągle zastanawiałem się, jak to w ogóle możliwe, że chodzę. Wiem, że popełniłem błąd, myśląc o zabiciu Marthy, bo właśnie tym sposobem pozwoliłem Gai sobą manipulować. Najgorsze jest to, że ona wciąż była w mojej głowie, a ja nie słyszałem własnych myśli i nie mogłem się jej pozbyć. Byłem świadomy tego, że moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie... Tylko co ja mogę zrobić?


***Perspektywa Marthy***


Powoli otworzyłam oczy. Byłam zaskoczona faktem, że jeszcze żyłam. Znajdowałam w wielkim apartamencie. Leżałam ociężale na kanapie, która była coś na kształt narożnika. Strasznie bolała mnie głowa, ale do tego raczej przywykłam. Rozejrzałam się. W pewnym momencie, to co zobaczyłam przyprawiło mnie o mdłości. Na środku pokoju, leżały dwa bezwładne, sine ciała. Praktycznie w każdym miejscu widać było ślady po ugryzieniach. Chciałam krzyczeć, ale wydałam tylko zduszony jęk. Nie zauważyłam, że jestem obserwowana.
- Ktoś raczył się obudzić- parsknął, jak mu tam... Aiden, czy coś. Na dźwięk jego głosu podskoczyłam, zwracając się w stronę, z której dobiegał.
- Sorry za ten bałagan- podszedł do trupów i nogą zagarnął je do kąta, pod ścianę.- Nie spodziewałem się gości.
- Jak możesz zabijać tych wszystkich niewinnych ludzi?- zapytałam zdenerwowana, a zarazem zniesmaczona.
- To taka forma rozrywki... Możemy siedzieć i czekać, aż umrzemy, co nigdy nie nastąpi, albo się trochę rozerwać- odpowiedział obojętnym głosem.
- Jesteś potworem.
- Kwestia gustu...
Do pokoju wszedł Ethan. Spojrzał na mnie, nie był szczęśliwy z faktu, że oddychałam. Na mój widok przewrócił zirytowany oczami. Nurtowało mnie jedno pytanie...
- Skoro tak kochacie zabijać... Dlaczego mnie nie zabiliście? Dlaczego jeszcze żyję?
Ethan usiadł naprzeciwko mnie, a następnie spojrzał na mnie z politowaniem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym- oznajmił.
- Proszę. Nie krępuj się. Wszyscy będą zadowoleni- burknęłam.
- Widzisz, to nie jest takie proste- powiedział Aiden, który teraz siedział obok mnie.
- Czyżby tak doświadczeni mordercy stchórzyli?
- Jesteś przeklęta- mruknął ten młodszy.
- I co z tego?
- To, że potrzebujemy specjalnej broni, która teoretycznie nie istnieje, więc...- urwał zawiedziony Ethan. Wpadłam na świetny pomysł.
- A co jeśli zawrzemy układ?



Dodany z tygodniem opóźnienia. Przepraszam, ale brak weny... Znowu... Muszę chyba wymyśleć jakąś inną wymówkę xdd Nie obiecuję, kiedy kolejny. Będzie kiedy go wstawię... no teraz to wszystko wiadome -,- Dobra, jakoś nie wiem co dalej napisać, więc narka, trzymajcie się ;3


PS Jeżeli chcesz przejść do następnego rozdziału, czyli 27, to musisz przeskoczyć kilka postów, bo coś popsułam (czyli nic nowego) i zapisał się on w złym miejscu. Przepraszam :*